"Hart of Dixie": Sweet home Alabama
Marta Wawrzyn
27 września 2011, 20:08
Południe, ach, Południe! W nowym serialu The CW jest wszystko co trzeba: zapyziałe domki w miasteczku pośrodku niczego, wredne dziewoje w strojach "z epoki", dorodni kawalerowie w koszulach w kratę oraz Rachel Bilson w roli młodej lekarki z nieco innego świata.
Południe, ach, Południe! W nowym serialu The CW jest wszystko co trzeba: zapyziałe domki w miasteczku pośrodku niczego, wredne dziewoje w strojach "z epoki", dorodni kawalerowie w koszulach w kratę oraz Rachel Bilson w roli młodej lekarki z nieco innego świata.
Zoe Hart (w tej roli śliczna Rachel Bilson) od 9. roku życia wiedziała, że chce być kardiochirurgiem ("Hart", wiecie, rozumiecie) w dobrym nowojorskim szpitalu, tak jak jej tata. Plan swój realizowała po kolei, aż pojawiły się trudności. Jej niezbyt ciepłe podejście do pacjentów zostało zauważone przez przełożonego, który odmawia jej rekomendacji na stypendium i radzi jej zacząć praktykę poza Nowym Jorkiem. Ponieważ pewien starszy pan od kilku lat z jakiegoś powodu od kilku lat proponuje Zoe pracę w małym miasteczku Bluebell w Alabamie, dziewczyna w końcu podejmuje decyzję i pakuje walizki.
I tu następuje zderzenie dwóch światów. Rozpuszczona pannica, która zawsze dostawała czego chciała, ląduje na prowincji, 11 mil od najbliższego miejsca serwującego wymyślne latte. Pierwszego dnia zdziwienie miesza się u niej z niesmakiem. Wszystkiego się brzydzi, niewiele ją interesuje.
A powinno, bo to całkiem fajny świat. Twórcom serialu udało się nieźle odtworzyć klimat zapyziałego Południa, pięknie oświetlonego przez jesienne słońce. Są tu pewne siebie dziewczęta, które w strojach 'a la Scarlett O'Hara tańczą na cześć Konfederacji, a po tańcach zajmują się knuciem i planowaniem małżeństwa. Są dorodni kawalerowie w kraciastych koszulach, którzy mają przeszłość, o jaką nikt by ich nie podejrzewał, i przyszłość… cóż, taką sobie. Są aligatory, które robią za zwierzątka domowe, polowania na dzikiego zwierza, nastolatki, które nie wiedzą, że są w ciąży, a chwilę po dokonaniu tego odkrycia rodzą. Jest dziewczyna, która nie pasuje, ale i tak postanawia zostać. Nic dziwnego, Bluebell to nie jest miejsce, skąd młodzież ucieka, to jest miejsce, gdzie spełniają się marzenia.
Choć brzmi to wszystko pewnie nieco infantylnie, nic z tego nie jest wymuszone, ot, po prostu się toczy, sprawiając całkiem sympatyczne wrażenie. Jak w książkach Fannie Flagg. "Hart of Dixie" nie ogląda się może w wielkim napięciu, nie jest to też z pewnością dzieło wybitne, ale pilot nie wypada źle.
Twórcom serialu udało się pokazać zderzenie nowojorskiej arogancji ze staromodnym klimatem dumnego Południa, bez dokonywania jakichś drastycznych przerysowań. Historia młodej pani doktor jest bezpretensjonalna, a nawet nieco banalna, ale to ten poziom banału, który jakoś mogę przełknąć. Przyszłe walki wygadanej Zoe z jędzowatą Lemon też już mnie cieszą. Nawet jeśli to będą głównie walki o przystojniaka w kraciastej koszuli.
Pilotowi "Hart of Dixie" daję w skali szkolnej 4. Przy zastrzeżeniu, że ta ocena pewnie byłaby pewnie nieco niższa, gdyby nie urocza Rachel Bilson, na którą po prostu przyjemnie się patrzy.