"Wrogie niebo" (4×01): Ból oglądania
Andrzej Mandel
26 czerwca 2014, 18:08
Powrót "Falling Skies" po słabym 3. sezonie mocno zawiódł. Nadal jest po prostu słabo i nie bardzo widzę nadzieję na to, by mogło się to zmienić. Ale że latem nie ma czego oglądać… Spoilery.
Powrót "Falling Skies" po słabym 3. sezonie mocno zawiódł. Nadal jest po prostu słabo i nie bardzo widzę nadzieję na to, by mogło się to zmienić. Ale że latem nie ma czego oglądać… Spoilery.
Nie miałem olbrzymich oczekiwań przed powrotem "Wrogiego nieba", gdyż poprzedni sezon dość skutecznie mnie z nich wyleczył. Serial błądził po manowcach, robiąc się nudnawym zapisem losu rodziny Masonów z dodatkiem toczącej się gdzieś tam wojny z Obcymi i elementami horroru. Po cichu co prawda liczyłem na coś lepszego w 4. sezonie, ale póki co "Ghost in the Machine" te ciche oczekiwania zawiódł.
To, co oglądałem na ekranie, było może wciągające, ale tylko pod warunkiem wyłączenia myślenia. Niestety, "Falling Skies" próbuje nas do myślenia przekonać, pokazując ludzi zamkniętych w getcie, ludzi w pokojowym azylu stworzonym i ludzką młodzież stłoczoną w obozach reedukacyjnych. Te ostatnie zwłaszcza są fascynujące, bo żebyśmy się nie pomylili do czego to aluzja, mamy pięknego aryjskiego blondyna jako ludzkiego lidera grupy ludzi. Poziom subtelności mniej więcej taki, jak zrzucenie bomby w ramach ostrzeżenia. Zapewne twórcy nie chcieli, byśmy się pomylili na wypadek gdyby brunatne mundurki nie dały nam niczego do myślenia.
Mamy też dzielnego Toma Masona (nadal uwielbiany przeze mnie Noah Wyle), który zamknięty w getcie i w odosobnieniu bez problemu dorwał motocykl, paliwo i zadbał o możliwość wymykania się niezauważonym ze swojego więzienia w więzieniu. Dzięki temu jako Duch pomaga w sprawiedliwym rozdzielaniu żywności, pobudza duch oporu i… też już Wam niedobrze? No właśnie, jakieś to mało prawdopodobne.
Znacznie lepiej wypada Anne, która nie wpadła w pułapkę Esphenich i prowadzi walkę partyzancką oraz poszukiwania swojej i Toma małej córeczki (która w międzyczasie błyskawicznie urosła). Tu mamy trochę realnych emocji (nie odbieraj kobiecie jej dziecka!), autentyzmu psychologicznego i akcji, która naprawdę wciąga.
Z kolei pomysł na swoiste Shangri-La w środku zniszczonego świata, w którym guru jest nadmiernie wyrośnięta najmłodsza latorośl Masonów wprawił mnie w konfuzję. Wydaje mi się co prawda że z tego wątku może być akurat coś ciekawego, ale póki co zastanawiam się, o co tu chodzi. I zdecydowanie nie nadążam za twórcami "Wrogiego nieba".
Coś mi się wydaje, że "Falling Skies" dotarło do granicy, za którą powinien być już finałowy sezon. To, co na początku nie przeszkadzało, zaczyna teraz być dobijające. Po prostu już dawno przestało być prawdopodobnym, że tylko Tom Mason prowadzi walkę przeciwko Esphenim. A reszta świata i inne stany USA to co? Leżą totalnym odłogiem?
Dam jeszcze szansę, bo deficyt seriali SF jest jednak spory. Ale nawet Noah Wyle już nie przyciąga do "Falling Skies".