Pazurkiem po ekranie #38: No nie ma czego oglądać!
Marta Wawrzyn
25 czerwca 2014, 19:13
"Penny Dreadful" zbliża się do finału, a wciąż nie wydarzyło się nic specjalnie ważnego. A to i tak jedna z lepszych rzeczy, które są teraz emitowane. W te wakacje zawodzi niemal wszystko, a najbardziej nowości.
"Penny Dreadful" zbliża się do finału, a wciąż nie wydarzyło się nic specjalnie ważnego. A to i tak jedna z lepszych rzeczy, które są teraz emitowane. W te wakacje zawodzi niemal wszystko, a najbardziej nowości.
W ramach pokuty za grzechy, które popełniłam, popełniam w trakcie pisania tego tekstu (nieumiarkowanie w jedzeniu oraz piciu i pewnie jakieś niewłaściwe myśli) i popełnić zamierzam, przejrzałam zrobioną miesiąc temu listę 12 najbardziej oczekiwanych letnich nowości. I aż za głowę się złapałam, widząc nieszczęsne "Crossbones" na pierwszym miejscu i wcale nie aż tak wspaniałe "Halt and Catch Fire" tuż za nim. Na "Tyrant", który przez premierą również wydawał mi się interesujący, aż boję się spojrzeć. 54/100 – tyle zebrał na Metacritic nowy serial twórców "Homeland". Strach się bać!
Największą przykrość sprawiło mi "Crossbones"
Nie mogę pojąć, ale po prostu nie mogę pojąć, jak Neil Cross, autor genialnego, mrocznego, pokręconego, wyśmienicie napisanego "Luthera", mógł stworzyć tak marny scenariusz. Trzeci odcinek niby wypadł nieco lepiej od poprzednich, bo przynajmniej była akcja, statki na morzu, pojedynki, mundury, kolory. Ale i tak to się zwyczajnie nie klei. Niemal wszystko, co dzieje się w "Crossbones", można skwitować wzruszeniem ramion. Niemal wszystko zapominam minutę po zakończeniu seansu.
Gdyby nie ten magiczny, hipnotyzujący John Malkovich w roli najdziwniejszego kapitana Czarnobrodego, jakiego kiedykolwiek widziałam, już dawno bym sobie dała spokój. Bo jednak w tym kiepściutkim serialu o morskich rozbójnikach, którym nic ciekawego do tej pory się nie przytrafiło, mamy coś, co nieczęsto spotyka się w pirackich produkcjach. Mamy zalążek mocnego portretu psychologicznego pirata, który poświęca wiele czasu na egzystencjalne rozmyślania. Owszem, Czarnobrody Malkovicha jest teatralnie przerysowany, do tego stopnia że momentami przypomina klauna, a nie wielkiego bandytę. Ale jest też niezwykle charyzmatyczny, czuje i widzi więcej niż inni, a na dodatek ma wizję państwa idealnego, jakich w tamtych czasach władcy nie miewali.
Nie rozumiem, jak Neil Cross to zrobił, że napisał tak fascynującą postać i mimo to jego nowy serial rozdrabnia się na milion wątków, które nikogo nie obchodzą. Gdyby Malkovich siedział cały odcinek i gadał do siebie, byłoby to dużo lepsze od tej, pożal się Boże, akcji, którą musimy oglądać co tydzień. Czemu nie może po prostu siedzieć i gadać!?
W niedzielę kończy się 1. sezon "Penny Dreadful"
Aż trudno uwierzyć, że się kończy, bo przecież nic się nie wydarzyło! Dosłownie nic. Jeśli czytacie "Pazurkiem po ekranie" w miarę regularnie, wiecie, że nie jestem zwolenniczką "dziania się" w serialach. Don Draper może rozmawiać z Peggy przez 45 minut o wszystkim i niczym, a ja patrzę z zachwytem. Prawdopodobnie nie bez przyjemności patrzyłabym też na siedzącego w skupieniu przez dłuższy czas Czarnobrodego z "Crossbones".
A jednak krzycząca i miotająca się na wszystkie strony Eva Green tak na mnie nie działa. Doceniam, naprawdę doceniam to, że ona wygląda w "Penny Dreadful" jak dzieło sztuki, a kiedy nie wygląda jak dzieło sztuki, to pokazuje, że jako aktorka nie boi się niczego i potrafi zagrać najdziwniejsze sceny. Jej Vanessa Ives to istota przepiękna i niesamowicie seksowna, a do tego szalona i mroczna, bo opętana przed demony. To kobieta, która potrafi być przerażona i przerażająca jednocześnie – i to tak, że dreszcze człowieka przechodzą.
Odcinek, który niemal w całości składał się z retrospekcji dotyczących jej, Miny i sir Malcolma, wypadł chyba najlepiej ze wszystkich. To rzeczywiście była interesująca historia. Pytanie tylko, czy powinna zajmować cały odcinek, czy jednak powinno się ją opowiedzieć mimochodem, jednocześnie prowadząc akcję w teraźniejszości. Bo niestety odnoszę wrażenie, że nie posunęliśmy się ani o krok do przodu w stosunku do pilota. Zdaje się, że w finale wreszcie coś się wydarzy, ale droga do tego finału okazała się zwyczajnie męcząca i nużąca. Doceniam doskonałe aktorstwo, zgrabnie napisane dialogi i wysmakowane kadry, ale to jednak trochę za mało. Nie wiem, czy chcę oglądać kolejny sezon.
Serialowe lato to też gnioty. Wielkie gnioty
O, takie "Dominion" na przykład. Oglądałam toto jednym okiem w pociągu zmierzającym w kierunku Miasta Królów Polskich i przebrnęłam przez całość chyba tylko dlatego, że podróż trwała 3,5 godziny, a ilość rozrywek, jakim mogłam się oddać, była mocno ograniczona. Takiego kiczu, tak fatalnych postaci, tak banalnych wątków i tak okropnych dialogów nie widziałam od dawna. A wiedzcie, że oglądam wszystkie piloty, nawet te, których nie powinien oglądać nikt, kto dba o własne zdrowie psychiczne.
Pilot "Dominion" jest tak zły, że brakuje mi skali, by go ocenić. To nie jest nawet zero, to jest mniej niż zero. To wielki bałagan, idiotyczne lub/i przewidywalne zwroty akcji, kiepskie efekty specjalne (jeśli nawet ja to widzę, to znaczy, że są naprawdę kiepskie!), aktorzy wyrzeźbieni z drewna. To nuda, straszna nuda. Nikt ani nic nie przyciąga tu wzroku, nie ma ani jednej postaci, dla której można by rozważyć dalsze oglądanie tego gniota. Więcej o "Dominion" w niezbyt przychylnym tonie pisze choćby Tim Goodman z The Hollywood Reporter, my na Serialowej raczej nie poświęcimy temu czemuś już ani słowa. Tu po prostu szkoda słów.
Na tle "Dominion" nie najgorzej wypada nawet taki "The Last Ship" (tu recenzja Andrzeja), którego, gdyby debiutował we wrześniu, też bym zjechała od góry do dołu. A tak muszę przyznać, że w morzu seriali żałosnych nowa produkcja Michaela Baya nie prezentuje się aż tak tragicznie. Owszem, i tutaj aktorskie drewienka wygłaszają napuszone teksty, wywołujące salwy śmiechu w momentach, kiedy naprawdę nie powinniśmy się śmiać, ale za to nie brakuje rozmachu i sprawnie zastosowanych sztuczek z filmowych blockbusterów. Statek wygląda porządnie, podobnie jak jego załoga. Pilot toczy się wartko, realizacja jest więcej niż przyzwoita, ciągle ktoś gdzieś biegnie albo coś gdzieś wybucha. Jak na letnią sieczkę może być. Jak na długo oczekiwany serial… no cóż, spuśćmy kurtynę.
Jeśli coś uratuje letni sezon, to pewnie będą to "Pozostawieni". Wczoraj obejrzałam 30-minutowy materiał zza kulis (który wklejam poniżej) – i jestem pozytywnie zaskoczona. Pierwszy odcinek zobaczę w piątek i naprawdę już się nie mogę doczekać. Nie wiem, czy jest sens pisać tak wcześnie recenzję – z naszego doświadczenia wynika, że i tak takich tekstów nie czytacie, a po premierze serialu niekoniecznie do nich wracacie. Ale na pewno znajdziecie moje opinie o "Pozostawionych" w piątek po południu na Twitterze – o, tutaj. Oby serial HBO okazał się równie dobry co jego zapowiedzi.
A co Wy widzieliście w tym tygodniu? Piszcie w komentarzach, tweetujcie i obserwujcie mnie, a także Serialową na Twitterze, bo to właśnie tam mamy zwyczaj prawie na żywo pisać o tym, co oglądamy. Jeśli też coś fajnego oglądacie i chcecie podzielić się tym z nami, używajcie w tweetach hashtagu #serialowa. My Wasze wpisy odnajdziemy i oczywiście na nie odpowiemy.
I pamiętajcie – widzimy się za tydzień. W tym samym miejscu, o tej samej porze.