"True Blood" (7×01): Bum i nic więcej
Nikodem Pankowiak
24 czerwca 2014, 21:04
"True Blood" wróciło. Finałowy sezon hitu HBO rozpoczyna się mocno, ale później jest już gorzej. Dużo gorzej. W serialu roi się od wampirów, wilkołaków i wróżek, ale magii nie ma tam już wcale. Uwaga na duże spoilery.
"True Blood" wróciło. Finałowy sezon hitu HBO rozpoczyna się mocno, ale później jest już gorzej. Dużo gorzej. W serialu roi się od wampirów, wilkołaków i wróżek, ale magii nie ma tam już wcale. Uwaga na duże spoilery.
Tara zginęła. Takie oto wielkie otwarcie sezonu serwują dla nas twórcy "True Blood". Zginęła, broniąc własnej matki, co, przyznacie, jest dość ironiczne. No i właściwie powinien być to ogromny szok dla nas wszystkich, ale jakoś mnie to nie obeszło. Raz, Tara zginęła poza ekranem – najpierw oglądaliśmy ją walczącą z innymi wampirami, chwilę później widzieliśmy już tylko kupę flaków, która z niej została. Trochę dziwne pożegnanie tak ważnej bohaterki, jej śmierć niby jest szokująca, ale jednocześnie wydaje się zupełnie pozbawiona sensu. Z drugiej strony, chyba nigdy nie będzie narzekał na brak Tary, prawda? To w końcu jedna z najbardziej irytujących postaci w tym serialu.
Do jej śmierci doszło jeszcze przed czołówką i właściwie w tym momencie cały odcinek powinien się zakończyć. Jace Everett śpiewa moje ukochane "Bad Things", jak zwykle zachwycam się czołówką, ale później jest już tylko coraz gorzej, a ja męczę się niemiłosiernie. Wątek walki z zarażonymi wampirami póki co zupełnie nie porywa, zresztą ciężko tu mówić o jakimkolwiek wątku – prawie wszyscy bohaterowie są w tę walkę zaangażowani, ale jakoś nie widać tutaj spójnej całości, a z ekranu wieje nudą.
No bo co tak naprawdę się dzieje? Pam wyruszyła na poszukiwanie Erica i obecnie przemierza ciemne zakamarki w Maroku. Oby tylko znalazła go szybko, bo nie wyobrażam sobie, że Northman mógłby pojawić się dopiero w połowie sezonu. Już chyba tylko on jest w stanie rozruszać ten serial. Sookie po prostu chodzi po ekranie, pokazuje się w pełnej krasie, wygłasza łzawe monologi i bardziej niż śmiercią najlepszej przyjaciółki przejmuje się tym, że nikt w Bon Temps jej nie lubi. Wyjątkowo łatwo poradziła sobie z tym, że Tara nie żyje, prawda?
Już bardziej sentymentalny w tym momencie robi się Jason, który wspomina przeżyte wspólnie chwile. Tyle że sentymentalizm szybko ustępuje innym odczuciom i popularnemu angielskiemu słowu na literę "f". Mówcie, co chcecie, nazwijcie mnie szowinistą, ale Karolina Wydra, nago i w ubraniu, to jedyny godny uwagi punkt tego odcinka. Moja ulubiona Jessica przez większość odcinka stała przed domem Andy'ego i chroniła jego córkę przed wampirem-zombie. O postaciach takich jak Sam, Lafayette czy Arlene w ogóle nie warto wspominać.
Niestety, ale powrót "True Blood" jest rozczarowaniem, inaczej tego nazwać nie można. Miałem nadzieję, że w ostatnim sezonie twórcy jednak postarają się bardziej. Pomysł, by ograniczyć liczbę wątków i więcej postaci (jak np. Alcide'a) postawić w centrum wydarzeń, wydawał się bardzo trafiony, zbyt wiele niepotrzebnych historii od dawna było największym problemem tego serialu. Postawiono trafną diagnozę, niestety leczenie nie przebiega zgodnie z planem.
Po pierwszym odcinku trudno właściwie stwierdzić, co może wydarzyć się w kolejnych. Zalążek fabuły jest niemal niewidoczny, a cały urok tego serialu, wszystko to, w czym kiedyś się zakochaliśmy, wyparowało. Zostało już tylko 9 odcinków, a ja już wiem, że po "True Blood" płakać na pewno nie będę. Wy pewnie też nie, bo kto miałby tęsknić za tak bezbarwnym serialem?