"Desperate Housewives": To już jest koniec, nie ma już nic
Marta Wawrzyn
26 września 2011, 22:02
Dość nużącym odcinkiem, w którym to, co miało być śmieszne, nudzi, a to, co miało być intrygujące, śmieszy, zaczyna się ostatni, 8. sezon "Desperate Housewives". Czyżby twórcy tego serialu nie mieli już naprawdę nic do powiedzenia?
Dość nużącym odcinkiem, w którym to, co miało być śmieszne, nudzi, a to, co miało być intrygujące, śmieszy, zaczyna się ostatni, 8. sezon "Desperate Housewives". Czyżby twórcy tego serialu nie mieli już naprawdę nic do powiedzenia?
Aż trudno uwierzyć, że kiedyś to był dobry serial. Połączenie kryminału z soap operą i komedią przez kilka sezonów się sprawdzało. Przez pierwszy sezon widzowie obgryzali paznokcie, przez kilka kolejnych nie przysypiali – aż zaczął się zjazd w dół.
Po tym jak główne bohaterki "Desperate Housewives" spotkało już wszystko, co spotyka bardzo niewiele osób na tym świecie, twórcy serialu postanowili powrócić do źródeł. Czyli do trupa skrzyni. I choć ten pomysł do mnie przemawia, to jego wykonanie już niekoniecznie.
W rozpoczynającym 8. sezon odcinku "Secrets That I Never Want to Know" – i tu zaczynają się SPOILERY – kończy się przyjęcie u Gaby, które oglądaliśmy w finale poprzedniej serii. Gospodynie wyciągają trupa Alejandro ze skrzyni, pakują go do auta, wywożą do lasu i zakopują. Obiecują sobie, że nigdy nikomu nie zdradzą tego sekretu. Ale podświadomość zaczyna szybko im płatać figle.
Bree sypia z policjantem, więc teoretycznie ma najbardziej przekichane. Ale ona też wykazuje się największą determinacją, żeby utrzymać sekret. Susan, jak to Susan, zachowuje się dziwniej niż zwykle, na tyle dziwniej, że Mike zaczyna coś podejrzewać. Gabrielle ma problem z Carlosem, który bardzo, ale to bardzo chce powiedzieć wszystko księdzu. Lynette z kolei śnią się koszmary – a że nie ma się już do kogo przytulić w nocy, robi z Toma zabawkę na jedną noc.
Jak to zwykle bywa na początku serii, na Wisteria Lane wprowadza się nowy sąsiad (w tej roli znany z "V" Charles Mesure), mężczyzna bardzo przystojny i dość tajemniczy. Zapewne będzie on kimś ważnym w tej serii, na razie jednak trudno powiedzieć o nim coś ponadto, że ma ciekawe poczucie humoru i nie lubi pań, które są zbyt nachalne.
Wszystko to w streszczeniu pewnie wygląda całkiem fajnie. W rzeczywistości to były niestety koszmarnie nużące 43 minuty, które sprawiły, że mam ochotę dać już sobie spokój z "Desperate Housewives". Motyw z szantażem za pomocą słów "I know what you did. It makes me sick. I'm going to tell" na końcu odcinka ci, którzy jeszcze w ten serial wierzą, mogą uznać za niezłe odniesienie do pierwszego sezonu, do wydarzeń, które zapoczątkowały to wszystko. I bardzo bym chciała, żeby z tego wynikło coś ciekawego.
Nie wierzę w to już jednak ani trochę, bo totalny brak lekkości i jakichkolwiek świeżych pomysłów widać gołym okiem – i nie da się go przykryć żadnymi "sprytnymi" odniesieniami do czegoś, co widzieliśmy ileś lat temu i było świetne. Rzeczy, które kiedyś przyprawiały nas o palpitacje serca, dziś wywołują w najlepszym razie wzruszenie ramion, w najgorszym atak śmiechu, a motywy, które mają nas bawić… ech, szkoda gadać.
Wygląda na to, że po siedmiu latach twórcy "Desperate Housewives" nie mają nam nic nowego do powiedzenia. Dobrze, że to już koniec.