"Chasing Life" (1×01): Sympatyczne nic
Marta Wawrzyn
13 czerwca 2014, 17:06
"Chasing Life" to kolejny typowy letni serial, który da się oglądać i nawet czerpać z tego przyjemność. Jeśli naprawdę macie za dużo wolnego czasu.
"Chasing Life" to kolejny typowy letni serial, który da się oglądać i nawet czerpać z tego przyjemność. Jeśli naprawdę macie za dużo wolnego czasu.
Był kiedyś dobry komediodramat o kobiecie chorej na raka. Nazywał się "The Big C", główną rolę grała Laura Linney i nawet jeśli na dwa ostatnie sezony już głównie narzekaliśmy, to dziś widać, że niełatwo wymyślić coś bardziej interesującego na ten sam temat. A już na pewno nie udało się to twórcom "Chasing Life".
Serialik ABC Family w gruncie rzeczy jest OK. Nie najgłupszy, nie najgorzej zagrany i całkiem sympatyczny. Italia Ricci gra April, 24-letnią dziewczynę, która właśnie zaczyna wielką karierę dziennikarską w Bostonie i przypadkiem dowiaduje się, że ma białaczkę. Jej życie powinno nagle drastycznie się zmienić, a może nawet rozpaść na drobne kawałki – ale tak się nie dzieje.
April jest młoda, energiczna i próbuje ogarniać tysiąc spraw naraz. Zależy jej na karierze, rodzinie, miłości. Właśnie dostała szansę wykazać się w redakcji, zainteresował się nią facet, który podobał jej się od dawna (przystojny Dominic, którego gra Richard Brancatisano), jej matka próbuje poukładać sobie życie po śmierci ojca – i tak oto rak się w tym wszystkim gubi. Do końca pilota April nie zdążyła powiedzieć prawdy o swojej chorobie ani przyjaciółce, ani rodzinie, bo ciągle coś innego okazywało się ważniejsze.
Wiadomo jednak, że taki stan rzeczy długo nie potrwa, w kolejnym odcinku wszyscy jej bliscy pewnie będą już panikować na całego. Skąd wiadomo? Stąd, że mamy do czynienia z serialem przewidywalnym. April nie ma w sobie nic ani z Cathy z "The Big C" ani tym bardziej z Waltera z "Breaking Bad". Serial jest wypakowany po brzegi oczywistościami i banałami, nie ma tu żadnych niedopowiedzeń, tajemnic, mrocznych myśli. Wszystko, co ewentualnie mogłoby być interesujące, wychodzi na jaw bardzo szybko i w sposób tak mało ekscytujący, jak to tylko możliwe. Dowodzi tego przykład wujka George'a – przez moment myślałam, że nieprędko dowiemy się, czemu jest taką czarną owcą. A tu proszę, już wiemy i oczywiście on sam nam to powiedział w sposób tak łopatologiczny, że to aż bolało.
"Chasing Life" wypada całkiem sympatycznie – oferuje trochę humoru, trochę niezbyt głębokich przemyśleń na bardzo szeroki temat zwany życiem, a do tego ma ładną i miłą obsadę. Brakuje jednak temu wszystkiemu pazura, własnego rysu czy też jakiegokolwiek elementu, który miałby moc hipnotyzującą. Na pewno takiej siły nie ma ostatnia scena pilota, która chyba miała pełnić rolę intrygującego cliffhangera, a mnie się wydała tanim chwytem w stylu latynoskiej telenoweli. Co ma sens, bo "Chasing Life" to amerykańska wersja meksykańskiego serialu "Terminales".
Nie zamierzam tracić już więcej czasu na gonienie życia razem z April, bo nie widzę w jej życiu nic ciekawego. Takie produkcje jak "Chasing Life" sprawiają, że szczerze nie znoszę serialowego lata. Tych wszystkich łatwych, lekkich i przyjemnych serialików, o których najlepsze, co można powiedzieć, to "da się oglądać". To papka, na którą zwyczajnie szkoda czasu. I nie zmienią tego ładne buzie aktorów.