"Faking It" (1×08): Krótkie jest dobre
Andrzej Mandel
15 czerwca 2014, 18:12
Ta produkcja zaskakiwała mnie coraz bardziej z odcinka na odcinek. MTV zrobiło inteligentny i dobry serial, a ja czekam na więcej. Spoilery, a jakże.
Ta produkcja zaskakiwała mnie coraz bardziej z odcinka na odcinek. MTV zrobiło inteligentny i dobry serial, a ja czekam na więcej. Spoilery, a jakże.
"Faking It" podbiło mnie już pierwszym odcinkiem, ale dopiero w momencie, w którym skończył się krótki pierwszy sezon przekonałem się, jak kompletny był to podbój. Po prostu nie da się nie lubić serialu, który w tak dowcipnej formie pokazuje, do czego prowadzi przesadna poprawność polityczna i jak czują się dyskryminowane mniejszości. No i bardzo podoba mi się motyw geja z katolickiej szkoły, który z seksem czeka do ślubu.
Sposób, w jaki "Faking It" rozprawia się z problemami, o których opowiada, stanowi o uroku serialu. Z jednej strony mamy satyryczne przymrużenie oka, a z drugiej pełnokrwiste postacie i bardzo dobre dialogi. Finał sezonu nie odbiegł tu poziomem od reszty odcinków, a wręcz nawet wybił się ponad poziom, rozwiązując najważniejsze wątki i sygnalizując, co będzie działo się w drugim sezonie.
Od razu powiem, że nie byłem specjalnie zaskoczony zakończeniem, ale też nie o to tu chodziło. W takich serialach, jak "Faking It", bardziej chodzi o to, jak dochodzimy do z grubsza przewidywalnych zakończeń. I to działa tu świetnie. Wrażenie robi zwłaszcza Amy (Rita Volk), której postać jest nie tylko dobrze napisana, ale też rewelacyjnie zagrana.
Finał był dobrym zwieńczeniem sezonu, gdyż znalazło się w nim wszystko to, co bawiło przez poprzednie siedem odcinków. Trójkąt między Amy, Karmą i Liamem zyskał (nie)zaskakujące zakończenie, które zapowiada interesujący rozwój wypadków w 2. sezonie. Przy okazji stanowi nauczkę (w końcu to serial dla nastolatek), że kłamstwo i gra na dwa fronty zawsze kończy się źle. Co oczywiście w normalnym życiu prawdą już nie jest, ale nienachalnie podany morał czasem się przydaje.
Oprócz Amy, moje największe zainteresowanie budzi postać Lauren, która okazuje się być bardziej niejednoznaczna, niż zapowiadało się na początku. Stereotypowa manipulantka okazuje się mieć więcej uczuć niż można byłoby oczekiwać, a w dodatku ma godnego konkurenta w postaci Shane'a, który z odcinka na odcinek ujawniał ciemniejsze strony swojego oblicza.
Jeżeli tak wyglądają seriale dla nastolatków, to przyznaję, że chyba będę częściej rzucać na nie okiem. Celność satyry budzi podziwi, morały są mniej nachalne niż w serialach dla dorosłych, a aktorzy dużo zyskują również dzięki efektowi świeżości.