"Silicon Valley" (1×08): Sukces zrodzony w bólach
Nikodem Pankowiak
6 czerwca 2014, 12:28
Na "Silicon Valley" nie czekał nikt. Większość z nas w zalewie innych produkcji być może ominęłaby ten serial zupełnie, gdyby nie fakt, że był emitowany tuż po "Grze o tron". A tu proszę, taka przyjemna niespodzianka! Spoilery.
Na "Silicon Valley" nie czekał nikt. Większość z nas w zalewie innych produkcji być może ominęłaby ten serial zupełnie, gdyby nie fakt, że był emitowany tuż po "Grze o tron". A tu proszę, taka przyjemna niespodzianka! Spoilery.
Może ten brak oczekiwań wyszedł tytułowi na dobre – twórcy nie mieli żadnej presji, my nie spodziewaliśmy się niczego. Po finale tego sezonu łatwo stwierdzić, że te 8 odcinków to tylko wstęp do całej, dużo większej i bardziej skomplikowanej historii. Ekipa z Pied Piper dopiero teraz udowodniła, że stać ją na wiele, a Richard pokazał światu, że może udźwignąć ciężar tego sukcesu i idącą za nim odpowiedzialność. No dobra, udźwignie na pewno, pozwólcie mu tylko najpierw zwymiotować.
Sam finał utrzymał wysoki poziom całego sezonu – było zabawnie, nieco absurdalnie, a do tego twórcy zafundowali nam wyjątkowo dużo (jak na komedię) zwrotów akcji. Sama scena pokazu obfitowała w kilka, a przecież mieliśmy je jeszcze wcześniej.
Jednak najlepszym momentem całego odcinka była próba opracowania planu, który pozwoli naszym bohaterom wygrać TechCrunch Disrupt. Nigdy nie można było mieć wątpliwości co do zaangażowania Richarda i Jareda w ten projekt, gorzej z pozostałą trójką. Trzeba przyznać, że Erlich, Bertram i Dinesh chyba ostatecznie rozwiali nasze wątpliwości – okazało się, że ci panowie również potrafią pracować z pełnym zaangażowaniem. A że ich pomysł nie przeszedł? Trudno, liczą się chęci i zdolność do poświęceń w imię wyższych celów.
Zresztą Erlich, mój faworyt w całym tym towarzystwie, poświęcał się dla grupy już wcześniej. Przecież ten facet przespał się z żoną jurora konkursu i później pozwolił, by ten obił mu mordę. Wszystko z myślą o grupie! Jego próba zdyskredytowania Gavina i Hooli również wzbudziła we mnie sporo śmiechu. Ten egocentryk, przekonany o własnym geniuszu (w końcu musisz być geniuszem, jeśli zakładasz czarny golf) pewnie nie raz i nie dwa namiesza jeszcze w tym serialu i przysporzy kilku problemów, ale także okaże się zbawieniem dla pozostałych. Moim zdaniem to najlepiej napisana postać w "Dolinie Krzemowej".
Czego możemy spodziewać się w kolejnym sezonie? To już poniekąd wyjaśniła Monica w rozmowie z Richardem. Będzie więcej, mocniej i szybciej, a ja nie mogę się już doczekać. Ci zabawni nieudacznicy, którzy nagle stali się ludźmi sukcesu, muszą mieć problemy z przyzwyczajeniem się do nowej sytuacji. Spodziewam się szybkiego uderzenia sodówki oraz marnych prób ogarnięcia całego tego rozgardiaszu przez Richarda i Jareda.
Zastanawiam się także, jak zostanie wyjaśnione zniknięcie Petera (grający go aktor zmarł na raka po nakręceniu pięciu odcinków), w końcu jego postać nie może wiecznie jeździć na safari z Kanye Westem. Tak czy siak, kolejny sezon zapowiada się równie dobrze. Jestem tylko ciekaw, czy tym razem twórcy poradzą sobie z rosnącymi przecież oczekiwaniami widzów. Niestety, o tym przekonamy się dopiero za kilkadziesiąt tygodni.
Po nich Dolina Krzemowa nie będzie już nigdy taka sama.