"Hannibal" (2×13): Rany i blizny
Bartosz Wieremiej
29 maja 2014, 11:52
Przez trzy miesiące trwaliśmy w złudzeniu, że wiemy, co nas czeka na samym końcu sezonu. Przez cały ten czas, jeśli tylko mieliśmy taką ochotę, mogliśmy się przygotować na ostatnie spotkanie z 2. sezonem "Hannibala". Oczywiście, o ile przygotowanie się na taki finał było w ogóle możliwe. Spoilery!
Przez trzy miesiące trwaliśmy w złudzeniu, że wiemy, co nas czeka na samym końcu sezonu. Przez cały ten czas, jeśli tylko mieliśmy taką ochotę, mogliśmy się przygotować na ostatnie spotkanie z 2. sezonem "Hannibala". Oczywiście, o ile przygotowanie się na taki finał było w ogóle możliwe. Spoilery!
Jeśli kiedykolwiek sięgniecie po książkowego "Czerwonego smoka", zwróćcie uwagę na 1. rozdział, a dokładniej na sam początek, czyli rozmowę Grahama i Crawforda przy mrożonej herbacie. Oto dyskutują ze sobą dwaj bohaterowie doświadczeni przez z los – solidnie pokiereszowani i co więcej, całkiem świadomi tego faktu. Rozmawiają o kolejnym seryjnym mordercy, wciąż jeszcze przekonani, że sprawa Hannibala Lectera należy już do przeszłości.
Z jakiegoś powodu to właśnie tę scenę przypomniałem sobie w trakcie oglądania "Mizumono". Wpadła mi do głowy akurat wtedy, gdy na ekranie zobaczyłem zastęp zupełnie rozbitych bohaterów. Pociętych, połamanych – na skraju śmierci. Na moment po makabrycznym spektaklu w baltimorskiej rezydencji Hannibala Lectera (Mads Mikkelsen) z gospodarzem w roli głównej. Zaledwie kilka chwil po tym, gdy zobaczyliśmy go rozczarowanego, choć w pełni kontrolującego sytuację. Decydującego o życiu, śmierci, czego przyszło nam, widzom, doświadczyć bez skrótów, retrospekcji czy pośrednictwa wyobraźni Willa (Hugh Dancy).
W pierwszych minutach finałowego odcinka wciąż jednak wędrowaliśmy w stronę nieuniknionego pojedynku Jacka (Laurence Fishburne) i Hannibala. Zegar tykał bezwzględnie, a poszczególni bohaterowie wręcz odhaczali kolejne punkty na liście rzeczy do zrobienia przed, jak się wtedy wydawało, wielką konfrontacją.
Była ostatnia wieczerza i zwyczajowy zestaw halucynacji. Były niepokojące wizje Alany Bloom (Caroline Dhavernas), przewidywalne działania FBI i całkiem zwyczajne pozbywanie się niepotrzebnych papierów. Była niesamowita rozmowa Lectera z Bellą Crawford (Gina Torres) i jedno jedyne potknięcie Grahama – efekt jego wcześniejszego spotkania z Freddie Lounds (Lara Jean Chorostecki).
Mimo że na tym oczekiwaniu upłynęła nam przeszło połowa odcinka, to wciąż można było mieć pewne wątpliwości co do tego, czy finał ten się uda. Klamry często przecież bywają rozczarowujące, a to, co widzimy w trakcie powtórnej wizyty w tym samym punkcie, rzadko kiedy spełnia oczekiwania.
Tym razem stało się inaczej, a kiedy ranny Jack wreszcie znalazł się w spiżarni, zaczęły dziać się rzeczy, które po prostu pozostawiły jakiekolwiek wymagania daleko w tyle. Od pojawienia się Alany, przez szokujące ujawnienie się żywej Abigail Hobbs (Kacey Rohl) i jej niesamowite spotkanie z Willem, po krwawe pożegnanie z obojgiem rozgoryczonego Hannibala… Całość bardzo szybko przerodziła się niezwykły koszmar na jawie, w którym nie pozwolono nam choćby na moment odwrócić wzroku. Nie oszczędzono widoku nawet jednego dźgnięcia nożem.
Jeżeli coś miało się zawalić, zawaliło się właśnie w tych kilkunastu minutach kończących "Mizumono". Spadły wszystkie maski, a wielopoziomowa gra zamieniła się w niesamowity zbiór żywych emocji miotających poszczególnymi bohaterami.
Przyjrzeliśmy się widocznie zaskoczonej Alanie i zrozpaczonemu Willowi. Przez moment zobaczyliśmy też Hannibala z opuszczoną gardą, a następnie szczerze rozczarowanego, choć wciąż niepodzielnie górującego, także fizycznie, nad otoczeniem. Z kolei w ostatnich sekundach odcinka, w samolocie, gdy siedział z szampanem w dłoni w towarzystwie Bedelii Du Maurier (Gillian Anderson), już bił od niego dziwny spokój. Był wciąż wolny, choć nie do końca w gronie, które sobie wymarzył.
Równocześnie do końca nie wiem, czy "Mizumono" zakończyło się zupełną klęską FBI. Prawda o Lecterze wydaje się dostępna jak nigdy dotąd. Owszem, osiągalność owej wiedzy zapewniona została dzięki obecności w Lecterowskiej rezydencji grupy konających osób, jednak przynajmniej na tym poziomie intryga Grahama przyniosła wymierny efekt. Chyba.
W całym tym poszukaniu różnych detali, najłatwiej jednak powrócić do tego, o czym wspomniałem na początku tekstu. Oto prawie wszyscy bohaterowie "Hannibala" zderzyli się z czymś, co, jeśli oczywiście przeżyją, z pewnością zmieni ich dalszą egzystencję. Będą blizny i trauma, a wszystko "dzięki" pewnemu doskonale gotującemu psychiatrze…