"Supernatural" (9×23): Takie tam cuda…
Bartosz Wieremiej
27 maja 2014, 12:28
Jak co roku o tej samej porze świat się wali, ludzie cierpią, a jakiś Winchester umiera sobie w najlepsze. Oczywiście wszystko zgodnie z planem – wręcz z zegarkiem w ręku. Spoilery.
Jak co roku o tej samej porze świat się wali, ludzie cierpią, a jakiś Winchester umiera sobie w najlepsze. Oczywiście wszystko zgodnie z planem – wręcz z zegarkiem w ręku. Spoilery.
Czego tak naprawdę można oczekiwać od typowego finału "Supernatural"? Na pewno konfrontacji z wielkim przeciwnikiem i kilku nie do końca przemyślanych decyzji autorstwa Sama (Jared Padalecki) albo Deana (Jensen Ackles). Z pewnością także pobrzmiewającej tu i ówdzie odrobiny desperacji i mniej lub bardziej spektakularnego wydarzenia na koniec. Potencjalnie do zestawu można by też dodać odwiedziny na granicy życia i śmierci co najmniej jednego z braci, ale umówmy się: po dziewięciu sezonach większe emocje wzbudza weekendowy wypad na regionalne targi przemysłu drzewnego.
Jeśli przyszłoby nam do powyższego przepisu przyrównać "Do You Believe in Miracles?", to trzeba przyznać, że był to całkiem udany i satysfakcjonujący finał sezonu. W kończącym 9. serię odcinku pozbawiono Metatrona (Curtis Armstrong) władzy, źródła mocy i maszyny do pisania, lecz zanim to nastąpiło, ten kolejny aspirujący do bycia wszechmogącym aniołek, zaskoczył swoją aktywnością. A to wygłosił odezwę do skrzydlatych poddanych, a to wskrzesił ofiarę wypadku, by zasmakować odrobiny sławy. Dorobił się też tłumku wiernych, a gdy przyszło do wymiany ciosów, bez najmniejszego wysiłku rozprawił się z Deanem.
Inni bohaterowie również nie narzekali na brak rzeczy do zrobienia. Castiel (Misha Collins) triumfował w niebiosach, a Gadreel (Tahmoh Penikett) musiał się poświęcić dla ogółu – przypadek beznadziejny, nie ma co. Z kolei Crowleyowi (Mark Sheppard), poza kilkoma bardzo przytomnymi komentarzami, udało się znaleźć chwilę na zasłużony odpoczynek, by następnie powrócić do zwyczajowego udzielania pomocy. Zresztą w ostatnich minutach epizodu wręcz wyprosił pewien "cud", o czym za chwilę. Tylko Sama na dobrą sprawę sprowadzono do poziomu statysty – no… może tragarza.
W "Do You Believe in Miracles?" nie zabrakło także miejsca na kilka świetnych scen, jak np. przygotowania Metatrona do przemowy przez anielskie radio czy niezwykłe momenty w knajpie z Deanem, Crowleyem, obsługą i hamburgerem w rolach głównych. Był także kończący odcinek fantastyczny monolog tego drugiego i wspomniany już "cud", choć może lepszym określeniem byłoby po prostu powstanie z martwych.
Całkiem niespodziewane zmartwychwstanie Deana i jego nowiutka para czarnych oczu to coś zupełnie nowego. Choć kilka lat temu starszy z Winchesterów przez moment funkcjonował jako wampir, a wszelkiej maści działania skutkujące dorobieniem się owych ślepi, jak chociażby opętanie czy nadmierne żłopanie demonicznej krwi, bywały w "Supernatural" powszechnie praktykowane, to chyba mało kto spodziewał się, że z dnia na dzień można stać się demonem.
O ile jednak ile wypada pochwalić scenarzystów za śmiałość, to z drugiej strony ich wybór nieco martwi. Przecież w tym wszystkim nie ma żadnej tajemnicy. Nie ma nic do odkrycia. Nie trzeba np. poruszyć nieba i ziemi, aby znaleźć sposób na przywrócenie Deana do ludzkiej postaci – przepis jest znany. Wystarczą odpowiednio duże łańcuchy, porządnie wyrysowana pułapka, trochę krwi i kilka godzin wolnego czasu.
Co więcej, decyzja twórców spotęgowała tylko odczucie, że jak nigdy wcześniej, świat "Supernatural" stał się przerażająco opustoszały. Kolejna wojna za nami, gdzie nie spojrzeć zgliszcza, a i zastęp bohaterów drugoplanowych szalenie się skurczył. Owszem, większość z nich ginęła z różnych ważnych przyczyn, jednak nawet ci nieliczni, którzy wciąż wędrują wśród żywych, nie mają za specjalnie dobrych powodów do powrotu.
I chyba przede wszystkim dlatego tak trudno jednoznacznie ocenić "Do You Believe in Miracles?". Niby było dobrze, a jednak po samym odcinku, jak i całej serii, nie powinna pozostawać tylko myśl: "Cholera, pusto tu jakoś".