"Glee" (5×20): Źle. Gorzej. Najgorzej. Glee
Marta Rosenblatt
19 maja 2014, 17:12
Pamiętacie "Facetów w czerni" i ich urządzenie do wymazywania pamięci? Ryan Murphy powinien postarać się o takie ustrojstwo. Sezon 5. nigdy nie powinien się wydarzyć.
Pamiętacie "Facetów w czerni" i ich urządzenie do wymazywania pamięci? Ryan Murphy powinien postarać się o takie ustrojstwo. Sezon 5. nigdy nie powinien się wydarzyć.
Paradoksalnie finałowy odcinek był idealnym podsumowaniem całej serii. Był jak większość odcinków: nudny, chaotyczny i bez pomysłu. To naprawdę znaczące, że nawet na finał, który powinien być przecież bombą, scenarzystom zabrakło inwencji.
"The Untitled Rachel Berry Project" to kolejny zbitek niepowiązanych ze sobą scen. Zgaduję, że głównym wątkiem miała być Rachel i pani scenarzystka, która miała ją bliżej poznać. Nie muszę chyba pisać, że cały ten pomysł z serialem to głupota do kwadratu? Berry, której największym marzeniem był Broadway, porzuca scenę dla kariery w telewizji. Owszem, często bywa tak, że kiedy uda nam się zrealizować jakiś cel, szukamy następnego i następnego. Rach zawsze była chorobliwie ambitna, ale telewizja? Serial? Naprawę? To po prostu do niej nie pasuje. Pomijam fakt, że do tej pory wszystko kręciło się wokół jej broadwayowskiego marzenia. O NAYADę nawet nie pytam.
Ciekawa jestem jednego: czy teraz, kiedy przenieśli całą akcję do Nowego Jorku, przeniosą ją do Miasta Aniołów? Skoro wszystkich bohaterów na siłę wcisnęli do Wielkiego Jabłka, równie dobrze mogą całą bandę wepchnąć do LA. A może będą przeskakiwać? Skoro serial i tak nie ma żadnej fabuły, nikt nie zauważy różnicy.
Kończąc wątek Rachel, mam wrażenie, że postać scenarzystki, niesamowicie irytującej zresztą (to chyba miał być element komediowy), to autoironia. Jeśli tacy ludzie piszą scenariusz do "Glee" to nie dziwmy się, że serial wygląda jak wygląda.
Kolejnym wątkiem były miłosne perypetie Kurta i Blaine'a. Pisałam wiele razy, że to co zrobili z tą parą, to zbrodnia, za którą Murphy powinien smażyć się w serialowym piekle. Blaine, który kiedyś rządził całym Dalton, dziś jest tylko płaczką pod pantoflem Kurta. Ich wszystkie dramaty to tylko kolejne wariacje tego samego motywu: zerwą, nie zerwą. Ostatni kryzys skończył się, zanim się zaczął. Poprzednie były chociaż odrobinę dramatyczne. Tutaj scenarzyści nawet nie próbowali udawać, że chodzi o coś więcej niż oklepanie kolejnej "Klaine dramy". Żałuję tylko tego, że tak zasłużona aktorka jak Shirley Maclaine wzięła udział tej żenadzie.
O ile dobrze pamiętam, w odcinku mieliśmy jeszcze jeden dramat – Marcedes i Sama. Pisałam wielokrotnie i z chęcią to powtórzę: Samcedes to najgorsza para w historii serialu. A wskrzeszenie tego "związku" to najgorszy pomysł, na jaki można było wpaść. W czasach Limy ich "miłość" wzięła się znikąd, nie inaczej było i tym razem. Scenarzyści usilnie chcieli nam pokazać, jak świetnie pasuje do siebie ta dwójka i jak wspaniałą mają chemię. Niestety, nie przekonali nawet siebie samych i w finale Sam i Merc się rozstali, a nasz uroczy blondynek wrócił do Limy. To nic, że chciał być modelem, to nic, że kocha Mercedes. Najgorszy w tym wszystkim nie jest jednak powrót do Limy, ale do McKinley. Czy to znaczy, że Sam będzie drugim Finnem i będzie chciał na nowo poprowadzić chór? Ratunku.
Pamiętam, że jakkolwiek fatalne odcinki zdarzało mi się recenzować, zawsze mogłam napisać coś w stylu: "za to Santana wynagrodziła mi wszystkie bezwartościowe wątki". Niestety, nie tym razem. Murphy i spółka usunęli sceny Nayi z odcinka. Nie wiem, czym sobie na to zasłużyła, ale RIB strzelają sobie w kolano. Zgoda, tej dziewczynie już dawno uderzyła sodówa. Jednak na ich nieszczęście, Santana to najlepsze, co im się przytrafiło. Z początku drugoplanowa postać, dzięki charyzmie Nayi stała się wizytówką "Glee". Ostatnimi czasy tylko ona przypominała o komediowym charakterze serialu.
Nie chcę już nawet pisać o powrocie Brittany, która nawet nie wie, gdzie podziewa się jej dziewczyna (?). Przecież to największa kpina z widzów od czasu Schustera nieumiejącego mówić po hiszpańsku.
Właściwie ostatnia scena, całkiem niezła zresztą, mogłaby spokojnie zakończyć cały serial. Otwarte zakończenie chyba usatysfakcjonowałoby tę nieliczną garstkę, która ogląda serial. Skoro nie udało się go skończyć wcześniej, teraz był idealny moment.
Niestety, przed nami jeszcze jeden sezon cierpienia i bólu. Co prawda zdegradowany i przesunięty na styczeń, ale jednak. Boję się nawet myśleć, jak złe to mogą być odcinki.