"Person of Interest" (3×23): Wielka intronizacja
Bartosz Wieremiej
16 maja 2014, 19:54
Trudno jest tak do końca zebrać myśli po finale 3. serii "Person of Interest" – spodziewałem się, że produkcja CBS podąży w nieco innym kierunku. Czasem to jednak dobrze, gdy człowieka zawodzi jego własna skłonność do spekulacji. Spoilery.
Trudno jest tak do końca zebrać myśli po finale 3. serii "Person of Interest" – spodziewałem się, że produkcja CBS podąży w nieco innym kierunku. Czasem to jednak dobrze, gdy człowieka zawodzi jego własna skłonność do spekulacji. Spoilery.
W jakimś stopniu miałem nadzieję, że "Deus Ex Machina" wzbudzi reakcję z gatunku katartycznych. Liczyłem się z tym, że może nie będzie to całkowite zwycięstwo, ale byłem pewien, że po roku gorzkich zwycięstw, niepowetowanych strat, wymagających pytań i trudnych odpowiedzi, zobaczymy wreszcie, jak naszym bohaterom udaje się uzyskać coś, co w przyszłości wyrówna szanse w starciu z Decima Technologies i Samarytaninem.
Przecież po ostatnich 22 odcinkach należało im się choć najmniejsze zwycięstwo. W końcu obserwowaliśmy, jak ciężko pracowała, kierowana przez Maszynę, Root, by zapobiec nadchodzącej, po co się oszukiwać, zagładzie. W końcu przez długie tygodnie obserwowaliśmy całą tę żmudną i długą drogę, jaką przeszli Harold (Michael Emerson), John (Jim Caviezel), Lionel (Kevin Chapman), Shaw (Sarah Shahi) i wymieniona już wyżej Root (Amy Acker).
A jednak w finałowym odcinku przyszło nam się zmierzyć klęską bohaterów na praktycznie każdym polu. Dodatkowo pożegnaliśmy ich w momencie triumfu Greera (John Nolan), z w pełni funkcjonalnym Samarytaninem i w zasadzie bezradną Maszyną.
Maszyną, której działania sprowadziły się "zaledwie" do uratowania swoich ludzi. Ci zniknęli nam z pola widzenia, chwilę po tym, gdy zobaczyliśmy wybuch zapełnionego ludźmi budynku, który według wszelkiej serialowej logiki powinien pozostać nietknięty dzięki bohaterskiemu poświęceniu jednej postaci. Musieli wtopić się w tłum, na moment po tym, gdy przyszło im porzucić bibliotekę – miejsce dotychczas bezpieczne.
Owszem, wszyscy z wymienionej wyżej piątki głównych bohaterów przeżyli i będą w stanie walczyć dalej, jednak nadzieja na lepsze jutro rzadko kiedy smakowała tak gorzko.
Decyzje i konsekwencje
Owe emocje i odczucia nie zmieniają jednak faktu, że "Deus Ex Machina" było bardzo udanym odcinkiem – pełnym ciekawych i logicznych rozwiązań oraz intrygujących zdarzeń.
Przykładowo proces, który miał być śledzony przez cały świat, co zrozumiałe okazał się farsą. Zaskoczyło jednak to, że ostatecznie nikt nie był w stanie śledzić transmisji. Sprytne zagranie – szczególnie gdy wyjawiono, czyj sprzęt został wykorzystany przy jej produkcji.
Jeszcze lepszą decyzją było sprowadzenie Vigilance do poziomu zwykłej marionetki i części wielkiego planu Decimy. Krucjata Petera Collier'a (Leslie Odom, Jr.) chyba nie mogła skończyć się inaczej. Niezależnie od ilości broni i materiałów wybuchowych, które trzyma się w magazynie, w świecie "Person of Interest" ludzką naiwność bezwzględnie się wykorzystuje. Tak stało się i tym razem, choć żałuję, że człowiek znany wcześniej jako Peter Brandt został tak bezceremonialnie zmieciony z szachownicy.
Jednocześnie zakończenie historii Vigilance, raz jeszcze pokazało, jak konsekwentnie prowadzone są poszczególne wątki serialu i jak ważne bywają decyzje naszych bohaterów. Ta samo można również powiedzieć o wspomnianych już na samym początku działaniach Maszyny. Nie ukrywano przed widzami, że szansa na sukces została zaprzepaszczona w odcinku "Death Benefit", a jednak chciało się wierzyć, że będzie inaczej. Niestety moralny kompas Fincha wydał świat na pastwę Samarytanina.
Tzw. przyszłość
Za "Deus Ex Machina" należą się twórcom duże brawa. Wciąż znajdują oni sposoby na ciekawe rozmieszczanie poszczególnych graczy na planszy do gry i wciąż odkrywają przed nami kolejne kombinacje zagrożeń. Nie przestają także przebudowywać samej planszy. Równocześnie skala konfliktu dalej się powiększa, a trudna sztuka zarządzania poszczególnymi wrogami i frakcjami nieczęsto wydaje się tak prosta.
Najlepsze jest jednak to, że w następnym sezonie scenarzyści mogą wybrać się w prawie każdym kierunku bez strachu, że cała historia rozpadnie się na kawałki. Trudno o lepszy punkt wyjścia po 3 seriach i 68 odcinkach.
Na marginesie, czy tylko ja chciałbym już teraz zobaczyć, co porabia John w swoim nowym, cichym, spokojnym i szarym życiu?