"Once Upon a Time" (3×21-22): Spacerek po lesie
Bartosz Wieremiej
15 maja 2014, 13:37
Podróże w czasie, opowiadanie na nowo historii już raz opowiedzianych i wielka niespodzianka na koniec. Na brak wrażeń w finałowych odcinkach 3. serii "Once Upon a Time" nie można było narzekać. Spoilery.
Podróże w czasie, opowiadanie na nowo historii już raz opowiedzianych i wielka niespodzianka na koniec. Na brak wrażeń w finałowych odcinkach 3. serii "Once Upon a Time" nie można było narzekać. Spoilery.
Zresztą przez co najmniej kilka ostatnich tygodni fani "Dawno, dawno temu" mogli być całkiem zadowoleni. Wiosenna opowieść o zemście dosłownie zieleniejącej z zazdrości wiedźmy miała w sobie wiele uroku. Zdarzały się momenty radosne i dramatyczne; uważnie dawkowano wszelkie przejawy szaleństwa, a siostrzana rywalizacja i magiczne wyczyny Reginy (Lana Parrilla) czy Zeleny (Rebecca Mader) zwyczajnie cieszyły. Ponadto odwiedziliśmy Oz, a w krainie bez magii życie stracił jeden z bohaterów.
Jednocześnie była to chyba jedyna dłużej opowiadana historia w tym serialu, do której trudno było mieć zastrzeżenia, jeśli chodzi o jakość wykonania. Dobre tempo akcji, kilka ciekawych rozwiązań i latające małpy zamiast nadmiernie gadatliwych postaci – prawie jakby ktoś z miłościwie zarządzających serialem przez moment wsłuchał się w narzekania części widzów. No dobrze, wsłuchiwanie się w cokolwiek przez kogokolwiek to raczej mało prawdopodobna diagnoza, niemniej wiosenna część 3. serii była naprawdę pozytywnym zaskoczeniem.
Z odrobiną niedowierzania można było za to przyjąć bardzo wczesne rozsypanie się na kawałki wspomnianej już Zeleny. Czy ktoś w marcu przypuszczał, że nie dotrwa ona do końca sezonu?
W finałowych odcinkach nie było więc ani nieprzeciętnie utalentowanej wiedźmy, ani smoka do ubicia jak w 1. serii, ani chociażby kompletnie zdemolowanego Storybrooke jak w drugiej. Zamiast tego, otrzymaliśmy dwa odcinki, w które scenarzyści wrzucili prawdopodobnie wszystko, co było pod ręką.
Zasadniczo przebudowano np. wałkowaną do znudzenia historię o tym, jak to pewien książę spotkał królewnę, co to ukrywała się w lasach przed gniewem swojej macochy. Znaleziono odrobinę czasu na bale, śluby i dwóch identycznych piratów na jednym statku. Poruszono również tak ważne kwestie, jak niepraktyczność gorsetów czy wpływ "Gwiezdnych wojen" na imiona koronowanych głów, a nad wszystkim unosił się, zręcznie wpleciony w akcję, duch nieodżałowanego Neala (Michael Raymond-James).
Znaczna część z tych sytuacji była możliwa z powodu ojca tegoż, czyli Rumplestiltskina (Robert Carlyle). W teraźniejszości, to jego zemsta przyczyniła się do otwarcia portalu (że też się nie domyślił, iż tak się stanie). W czasach przed klątwą, to jego przeszłe wcielenie dostarczyło Emmie (Jennifer Morrison) i Killianowi (Colin O'Donoghue) kilku niezbędnych rekwizytów oraz zapewniło dodatkowe rozrywki.
I jeśli czegoś zabrakło w tych szalonych przeszło 80 minutach, to może rzeczywiście niejakiego Marty'ego McFly'a. Przecież mieszkańcy Storybrooke przygarnęli nawet bezbarwnego dr. Frankensteina – czy okresowo upierdliwy nastolatek rodem z lat 80. w wiecznie psującym się samochodzie byłby naprawdę aż tak uciążliwy?
Pozostawiając jednak żarty na boku, po prostu trudno narzekać na "Snow Drifts" i "There's No Place Like Home". Podjęto kilka ciekawych decyzji dotyczących przyszłości serialu i wybrano jedyną tak naprawdę wiarygodną drogę, która umożliwiała Emmie uznanie Storybrooke za swój dom. Pokazano, jak bardzo zmienili się niektórzy bohaterowie, a przed przynajmniej kilkoma innymi postawiono całkiem intrygujące wyzwania. Za wiele więcej nie można wymagać od finału sezonu.
Ostatecznie więc od rozpoczynającej wszystko retrospekcji po wspomnienie o tej łajbie co to ją przehandlowano za fasolę oraz szokujące pojawienie się pewnej bardzo znanej wszystkim postaci w ostatnich sekundach drugiego z epizodów, finałowe odcinki 3. sezonu "Once Upon a Time" pozostawiły po sobie bardzo dobre wrażenie. Fani serialu muszą teraz tylko cierpliwie przeczekać lato – w końcu już za kilka miesięcy zrobi się bardzo, bardzo… mroźnie.