"The Big Bang Theory": Kościół Sheldona i cała reszta
Marta Wawrzyn
23 września 2011, 22:04
"The Big Bang Theory" powraca dwoma niezłymi odcinkami. W jednym najważniejsze są relacje damsko-męskie, w drugim za to królują świetne gagi. Jeśli jeszcze nie oglądałeś, uważaj na spoilery.
"The Big Bang Theory" powraca dwoma niezłymi odcinkami. W jednym najważniejsze są relacje damsko-męskie, w drugim za to królują świetne gagi. Jeśli jeszcze nie oglądałeś, uważaj na spoilery.
"The Big Bang Theory" to serial, który pokochałam bezgranicznie od pierwszej sceny. Przez pierwsze trzy sezony ta miłość nie słabła, dopiero czwarty okazał się sporym zawodem. Twórcy zagłębili się tak bardzo w mniej i bardziej romantyczne relacje damsko-męskie, że zapomnieli o najważniejszym. O tym, że ma być śmiesznie – a śmiesznie jest wtedy, kiedy tym chłopakom nic z kobietami nie wychodzi.
Wydarzenia finału 4. serii nie były więc dla mnie żadnym dobrym cliffhangerem, spowodowały raczej konsternację. W premierowym odcinku "The Skank Reflex Analysis" wszystko rozwiązało się w wywołujący co najwyżej wzruszenie ramion, totalnie przewidywalny sposób. Kunal Nayyar zabłysnął kilkoma dobrymi tekstami (Koothrapenny – ach!), ale poza tym nie zdarzyło się nic godnego zapamiętania. O niezbyt wysokich lotów dowcipie z reklamą leku na hemoroidy ani krótkim i mało wstrząsającym występie Christine Baranski jako matki Leonarda nawet nie chcę wspominać.
Znacznie bardziej niż zakończenie wątku Raja i Penny podobała mi się krótka gra w paintball, zakończona bohaterską obroną Sheldona i wspaniałą w swojej oczywistości konkluzją (dokonaną przez samego zainteresowanego), że jeśli kiedyś powstanie Kościół Sheldona, to właśnie teraz został zapoczątkowany. Kościół Sheldona – to jest to!
Drugi odcinek, zatytułowany "The Infestation Hypothesis" był już znacznie bliższy mojej wizji "The Big Bang Theory". Zawsze najbardziej mnie bawiły sceny, w których występowali tylko Jim Parsons i Kaley Cuoco (Sheldon i Penny). Tym razem ta para znów spędziła ze sobą dużą część odcinka i nie zawiodła jak zwykle. Paranoje Sheldona w starciu z sarkastycznym realizmem Penny chyba nigdy nie przestaną być śmieszne. Podobnie jak – to już z innej beczki – niezwykle przydatne w życiu wynalazki, tworzone przez Wolowitza.
Chciałabym, żeby w tym sezonie "The Big Bang Theory" powróciło do źródeł. Żebyśmy znów mogli pośmiać się z geeków, a nie ze zwykłych facetów mających zwykłe problemy z kobietami. Żeby Sheldon i Penny jak najczęściej zostawali sami, w końcu fajne z nich stare małżeństwo. Żeby matka Leonarda pojawiała się częściej i nie tylko na Skype'ie. I żeby Penny nie grała więcej w reklamach hemoroidów.
A Sheldon… niech pozostanie Sheldonem. To wystarczy, żeby on zasłużył na Kościół, Jim Parsons na kolejne nagrody, a serial na świetną oglądalność przez jeszcze kilka lat.