"Mad Men" (7×02): Szukanie miłości
Marta Wawrzyn
23 kwietnia 2014, 18:43
Walentynki w "Mad Men" to najbardziej dobijający dzień w roku. Ale czy czekają nas jeszcze jakieś inne dni? Uwaga na spoilery.
Walentynki w "Mad Men" to najbardziej dobijający dzień w roku. Ale czy czekają nas jeszcze jakieś inne dni? Uwaga na spoilery.
"A Day's Work" to kolejny odcinek "Mad Men", który dzieje się w walentynki. Mieliśmy już taki w 2. sezonie ("For Those Who Think Young") – i wtedy też byliśmy przekonani, że Don Draper do szczęśliwych ludzi nie należy, a jedyną osobą, od której może usłyszeć w miarę szczere "kocham cię", jest jego córka. Siedem lat później sytuacja się powtarza, ale dzisiejszy Don to zaledwie cień tamtego Dona.
Mężczyzna, który nie wie co dalej
Już pierwsza scena mówi wszystko: przy łóżku Drapera o godzinie 7:30 rano dzwoni budzik, zupełnie jak gdyby jego właściciel wybierał się do pracy. Ale tak nie jest, Don pozostaje w łóżku do południa, potem zakłada szlafrok, siada przed telewizorem i ogląda wszystko jak leci, podczas gdy po podłodze spaceruje karaluch. Na tym seria scen z żałosnym Donem Draperem się nie kończy, widzimy go jeszcze, jak próbuje udawać sam przed sobą, że sobie z tym poradzi.
Tylko sekretarka Dawn widzi prawdę i zna prawdę, choć udaje, że wszystko jest normalnie. Umiejętność udawania, że się nie widzi tego co oczywiste, to jedna z ważniejszych cech, jakie muszą posiadać sekretarki z Madison Avenue. Więc Dawn udaje i pomaga swojemu (byłemu) szefowi być w miarę na bieżąco ze sprawami firmy, a także ukrywać prawdę przed Megan. Ale kawy z nim się nie napije po godzinach. Kilkuminutowe spotkanie w okolicach drzwi to najlepsze, co może spotkać Dona Drapera. W branży nikt go już nie chce i mimo że zaczyna "szukać miłości" poza SC&P, już teraz widać, że może być ciężko. Po mieście krążą legendy o tym, jak wyleciał z pracy. Legendy dużo gorsze niż prawda.
Na domiar złego w agencji pojawia się Sally, która ze zdumieniem odkrywa obcego faceta w biurze taty. Kiedy w końcu udaje im się odnaleźć, między ojcem i córką jest dużo niezręcznej ciszy, ale koniec końców rozmawiają ze sobą i Don mówi jej prawdę. Że wyleciał z pracy; że nie wie co dalej; że chce to wszystko naprawić, ale nie wie jak. Na pożegnanie słyszy od niej "kocham cię" i jest to prawdopodobnie najlepsza rzecz, jaka spotkała go od miesięcy. A utwór "This Will Be Our Year" The Zombies, który kończy odcinek, daje nadzieję, że los Dona jeszcze może się odmienić.
Pytanie tylko, czy to nie złudna nadzieja. Po dwóch odcinkach finałowego sezonu "Mad Men" coraz trudniej wierzyć, że Don Draper jeszcze kiedyś będzie tym najbardziej męskim z mężczyzn, który za pomocą jednego zdania potrafił zdobyć każdego klienta i każdą kobietę. Don stał się wrakiem człowieka i nawet nie próbuje się podnieść. Owszem, odbył jedno spotkanie, owszem, stara się być na bieżąco ze sprawami w SC&P i kontrolować, ile pije, ale i tak można odnieść wrażenie, że pociąga go wizja kompletnego upadku. Nie walczy naprawdę, nie robi wszystkiego, żeby odmienić swoje życie. Działania, które podejmuje, są tylko półśrodkami z góry skazanymi na porażkę – i on dobrze o tym wie.
I my też to wiemy – ręka w górę, kto nie dał się nabrać, kiedy Don z poważną miną oznajmił Sally, że wyjdą z knajpy bez płacenia. Kto choć przez sekundę nie pomyślał, że ten facet już nie ma nawet pieniędzy, żeby zapłacić za jedzenie. Ja przez sekundę, owszem, tak pomyślałam, i choć to nielogiczna myśl – wiemy, że zarabiał górę kasy i raczej tego wszystkiego nie wydał w kilka miesięcy – to jednak usprawiedliwiona. W końcu zaledwie kilkadziesiąt minut wcześniej widzieliśmy tego nieszczęsnego karalucha.
Dziewczynka, która wszystko rozumie
"Jestem tyloma osobami" – oznajmiła melancholijnie panna Sally Draper podczas rozmowy z ojcem. I rzeczywiście, Sally jest skomplikowaną małą osóbką. Z jednej strony, życzy śmierci własnej matce i wybiera się na pogrzeb w Nowym Jorku głównie po to, żeby udać się potem na zakupy. Z drugiej strony, i Don, i my, intruzi przed ekranami, widzimy, jak ją dobił widok zmarłej matki koleżanki. Widzimy też, z jakim trudem przyszła jej rozmowa z ojcem, którego nie tak dawno temu przyłapała na seksie z sąsiadką.
Nieraz już chwaliliśmy na Serialowej Kiernan Shipkę, pochwalmy ją i dziś. Bo to nie tylko zasługa scenariusza, że Sally Draper wygląda na tak skomplikowaną, pokręconą i uszkodzoną młodą osobę. To też zasługa aktorki, która czasem nawet nie musi nic mówić, abyśmy widzieli, jak jej bohaterce źle na tym świecie. Takie dzieci tylko w "Mad Men"!
Kobieta bez kwiatów
Ale nie trzeba mieć na nazwisko Draper, żeby spędzać walentynki w żałosny sposób. Peggy Olson pobiła wszystkich bohaterów serialu i wkurzyła tych z nas, którzy nie spodziewali się po niej takiego zachowania. Przykro było oglądać całe to "nieporozumienie" z kwiatami, bo przecież mamy do Peggy zbyt wiele szacunku, żeby ją definiować jako kobietę, której nikt nie kocha. Ale wygląda na to, że tak właśnie teraz jest. Peggy zdobyła w pracy wszystko, co kobieta w tamtych czasach mogła zdobyć, i wspinając się po kolejnych szczeblach kariery, stała się facetem. Nowym Donem Draperem, spędzającym czas w biurze na kanapie z papierosem i szklanką czegoś mocniejszego.
Problem w tym, że Don Draper w takich sytuacjach wydawał się zawsze kimś, kto jest na szczycie; kimś, komu jest czego zazdrościć. Peggy ma niecałe 30 lat i wygląda nie na kobietę sukcesu, a na okropną, zgorzkniałą starą pannę. Sekretarki jej nienawidzą (i mają powody), koledzy z pracy traktują ją jak wyniosłą szefową (i mają powody, choć żart o masturbacji, który padł w windzie, był głupi i okrutny, i w dzisiejszych czasach skończyłby się pewnie procesem), a Ted, choć sam niezbyt szczęśliwy, skutecznie wyrzucił ją z pamięci.
Wszyscy ci nieszczęśliwi szczęściarze
Wizyta Sally w SC&P oraz zamieszanie z kwiatami stają się powodem roszad personalnych w firmie. Trudno powiedzieć, kto na tym zyska, a kto straci – Shirley uwolniła się od Peggy, ale Lou przecież nie będzie wcale zmianą na lepsze. Dawn będzie szefową personelu, co stanowi dla niej spory awans. Ale jednocześnie wciąż pozostaje osobą, której nie może być widać już z windy, bo ma taki a nie inny kolor skóry. Joan za namową Jima zdecydowała się przenieść do lepszego biura, ale oczywiście po drodze Roger jej musiał zepsuć humor. Kolejny dzień w fabryce szczęścia na Madison Avenue.
W słonecznej Kalifornii sprawy nie mają się lepiej. Pete gdzieś zgubił zachwyconą minę i znów stał się sobą: nadętym, przesadnie ambitnym gostkiem, który ma wiecznie o coś pretensje do świata. Teraz mu źle, bo nie ma o co walczyć i wydaje mu się, że ludzie nie dostrzegają jego istnienia. Nie pomagają ani pomarańcze zrywane prosto z drzew, ani śliczna Bonnie, która nie daje się sprowadzić do roli kobiety swojego faceta.
Świat, którym rządzili faceci w garniturach, odchodzi do lamusa, tak jak odchodzi do lamusa świat pięknych reklam i kobiet istniejących tylko po to, aby uszczęśliwiać swoich mężczyzn. "Mad Men", nawet jeśli już nie zachwyca świeżością tak jak kilka lat temu, wciąż genialnie portretuje nastroje epoki. I wciąż dba o szczegóły tak jak kiedyś: jeśli Don Draper ogląda 13 lutego 1969 roku odcinek "That Girl", to możemy mieć pewność, że jest to odcinek, który rzeczywiście wyemitowano tego dnia o tej porze. Jeśli w radiu mówią, że tego dnia jest chłodno, to rzeczywiście tak wtedy było.
I choć dwa pierwsze odcinki finałowego sezonu "Mad Men" mną nie wstrząsnęły, przyznaję, że nie ma i prędko nie będzie lepszego, piękniejszego i bardziej atrakcyjnego portretu tamtej epoki niż "Mad Men".