"Veep" (3×01): Telefony, telefony
Marta Wawrzyn
8 kwietnia 2014, 20:03
Są niemili, skoncentrowani na sobie, zdecydowanie za dużo przeklinają i od ludzi wolą smartfony, a ja i tak ich uwielbiam. Ekipa wiceprezydent Meyer wróciła i jest w znakomitej formie. Uwaga na spoilery.
Są niemili, skoncentrowani na sobie, zdecydowanie za dużo przeklinają i od ludzi wolą smartfony, a ja i tak ich uwielbiam. Ekipa wiceprezydent Meyer wróciła i jest w znakomitej formie. Uwaga na spoilery.
"Veep" to jeden z tych seriali, które mają tylko jedną wadę: ma zdecydowanie za mało odcinków. Z jednej strony, to właśnie dlatego udaje się utrzymać wysoki poziom, z drugiej – po dziewięciu miesiącach przerwy widzowie niewiele już pamiętają z poprzedniego sezonu. A przecież w jego finale działy się rzeczy ważne, w tym ta jedna najważniejsza: POTUS prawie ogłosił, że nie będzie ubiegać się o reelekcję. Zaś wiceprezydent Selina Meyer (wspaniała Julia Louis-Dreyfus) zdecydowała się startować w wyścigu prezydenckim. Ale oczywiście nic nie zostało ogłoszone.
Wydawało się, że w nowym sezonie to wszystko już się wyjaśni i będziemy od początku wiedzieć, na czym stoimy. My i Selina. "Veep" jednak nie poszedł tą prostą drogą. Mimo że przeskoczył o dwa miesiące do przodu, ta nerwowa sytuacja w ogóle się nie zmieniła. Selina wciąż chce startować, ale nie do końca wie, czy w ogóle będzie mogła. Bo prezydent oczywiście wciąż nie ogłosił swojej decyzji! Nic dziwnego, że członkowie jej ekipy dostają świra, słysząc dźwięk telefonu.
Sytuacja komplikuje się, kiedy pani wiceprezydent jedzie do Iowa – bardzo ważnego stanu dla każdego, kto chce się liczyć w wyścigu prezydenckim – podpisywać autobiografię o idiotycznym tytule, której nawet sama nie napisała, podczas gdy jej pracownicy uczestniczą w weselu Mike'a i reporterki Wendy. Państwo młodzi odbierają weselnikom telefony na czas uroczystości i od tej pory zaczyna się komediowa jazda bez trzymanki. Gag goni gag, bo oczywiście okazuje się, że ich świat zaczyna się walić, kiedy tylko zostają pozbawieni możliwości komunikowania się przez telefon.
Najlepsza scena? Chyba ta, w której Gary odczytuje "Hymn o miłości" i oczywiście dzwoni ukryty telefon. A może ta, w której Amy wyciąga swojego smartfona z naprawdę ciekawego miejsca? Albo ta, w której wszystkie telefony rozdzwaniają się w tym samym momencie? Ach, czemu właściwie mamy wybierać jedną, skoro wszystkie były świetne! "Veep" najlepiej wypada właśnie wtedy, kiedy traktuje swoich bohaterów bez litości. Kiedy obnaża ich cynizm i pokazuje, jak małymi ludźmi potrafią być ci waszyngtońscy ważniacy.
Selina w Iowa też ma swoje momenty. Pomysł, by pójść na pogrzeb kongresmena tylko po to, aby przekonać do współpracy potencjalnego menedżera kampanii, to szczyt wyrachowania. A wykonanie robi jeszcze większe wrażenie! Zwłaszcza to okropne, koszmarnie cyniczne wspomnienie zmarłego, w którym pani wiceprezydent z dwóch na szybko zanotowanych faktów na jego temat konstruuje natchnioną mowę. Serio, kto normalny zrobiłby coś takiego? Ech, politycy…
Ale najpiękniejsze i tak były reakcje na upadek Jonah. "Wszystkie moje orgazmy właśnie połączyły się w jeden" – oznajmiła Selina, a ja zastanawiam się, kogo w takim razie oni teraz będą dręczyć. Każda telewizyjna komedia musi mieć taką postać jak Jonah – gościa, którego wszyscy traktują jako worek treningowy. Czasem patrzenie, jak go dręczą, sprawia, że prawie zaczynamy go lubić, ale zwykle jednak chętnie byśmy go sami pookładali. "Veep" bez Jonah? Eee, tak być nie może, on na pewno jeszcze się pojawi.
Krótko mówiąc, "Veep" wrócił i ma się świetnie. Bohaterowie wciąż są cudownie antypatyczni, pysznie napisane obelgi wciąż fruwają w powietrzu jak gołębie, a Selina wciąż jest napędzana przez tę wariacką ambicję, która każe jej sięgać po kolejne zaszczyty, mimo że naprawdę nie ma zadatków na polityka pokroju Reagana czy Kennedy'ego.
Ciekawa jestem, jaki jest plan twórców "Veepa". Czy ta kobieta rzeczywiście ma szansę zamieszkać w West Wingu? Raczej nie, w końcu jest tym tytułowym veepem. To się nie może zmienić, w końcu cały serial kręci się wokół tego, że stanowisko wiceprezydenta to najbardziej frustrująca rzecz, jaką polityk może dostać. Na pewno Selina jako POTUS, najpotężniejsza osoba w demokratycznym świecie, też by wymiatała, ale obawiam się, że nie o tym jest ten serial. Główną bohaterkę prawdopodobnie czeka potężne rozczarowanie – i to kolejny powód, żeby oglądać "Veepa". Będzie płacz, zgrzytanie zębami i całe morze fucków.
A my będziemy śmiać się jak szaleni, bo kiedy veep ponosi porażkę, Julia Louis-Dreyfus błyszczy najbardziej. Nawet jeśli produkcji HBO wciąż trochę do prawdziwej wielkości brakuje (bo brakuje – ale niewiele), warto ją oglądać choćby dla JLD wyrzucającej z siebie wiązanki wymyślnych i szalenie zabawnych przekleństw.