Hity tygodnia: "The Good Wife", "Community", "HIMYM", "Suburgatory", "Hannibal"
Redakcja
6 kwietnia 2014, 18:00
"Suburgatory" (3×09 – "The Ballad of Piggy Duckworth")
Nikodem Pankowiak: W tym odcinku poznaliśmy rodzinę Dallas i od teraz nic już nie będzie takie samo. Jeśli ktoś uważał za przesadzony styl najbardziej wytapetowanej mieszkanki Chatswin, powinien poznać jej uroczą siostrę czy nieżyjącą już matkę. Tessa oczywiście miała spore problemy z odnalezieniem się w tym świecie, ale, co zaskakujące, Dallas również wydaje się zupełnie niedopasowana do miejsca, gdzie najważniejszy jest lakier do włosów.
A w samym Chatswin George, Fred i Noah wybrali się na potrójną randkę, z której tylko jeden, ten najbardziej niepozorny, mógł wyjść zadowolony. Przy okazji Alan Tudyk udowodnił, dlaczego mamy prawo tęsknić za częstszymi występami jego postaci na ekranie. Może w 4. sezonie ktoś pójdzie po rozum do głowy i ponownie zatrudni go na stałe?
Marta Wawrzyn: Odcinek, który pokazał, że "GCB" ("Świętoszki z Dallas") to coś, co mogło wyjść świetnie, gdyby scenarzyści odważyli się pójść na całość. Kobiety z Południa to fantastyczny pomysł na ostrą komedię – i oby kiedyś taka powstała.
"How I Met Your Mother" (9×23-24 – "Last Forever")
Nikodem Pankowiak: Nie wiem, co jeszcze mógłbym powiedzieć o tym finale. Poza tym, że był naprawdę wielki i odważny, przez co wywołał skrajne emocje wśród fanów. Twórcy nie poszli na łatwiznę i nie zaserwowali nam słodkiego pożegnania, gdzie wszyscy żyją długo i szczęśliwie, a bohaterowie wciąż spotykają się w MacLarenie. Zamiast tego cały odcinek obfitował w niespodzianki – dokładnie tak jak życie. Brawa za odwagę i za to, że ten finał jeszcze długo będzie rozpalał emocje. Szkoda tylko, że na DVD ma zostać ujawnione alternatywne zakończenie. Panowie, trzymajmy się jednej wersji, jest doskonała.
Marta Wawrzyn: Czy był to finał idealny? Nie był. Za dużo wydarzeń upchnięto w 43 minutach – być może należałoby się temu wszystkiemu przyjrzeć, z niektórych rzeczy zrezygnować, inne pokazać parę odcinków wcześniej. Ale to nie jest ważne. Ważne, że to, co nam zaserwowano, było gorzkie, życiowe i dalekie od uroczej bajeczki. Nawet ten końcowy happy end nie jest tak do końca happy endem – dwójka osób po pięćdziesiątce wraca do siebie, po tym jak życie dało im parę razy kopa.
Prawdopodobnie "Last Forever" spotkałoby się z większym entuzjazmem ze strony fanów, gdyby kilku ostatnich sezonów nie było. Po piątym albo szóstym sezonie to by było zakończenie idealne. Teraz nie udało się wstrzelić w nastroje widzów, którzy polubili Matkę i nie życzyli Tedowi życia z Robin. To jest główny problem, jaki publiczność ma z finałem "HIMYM – i choć poniekąd te zastrzeżenia rozumiem, to kompletnie się z nimi nie zgadzam. Dobrze, że twórcy "HIMYM" trzymali się swojej wizji do końca, bo inaczej mielibyśmy tylko błahą komedyjkę, o której byśmy zapomnieli dzień po emisji finału. A tak mamy serial, który dzięki wyraźnej nutce dramatyzmu, obecnej również w finale, zapisze się w historii jako coś więcej niż taki zwykły sitcom.
"The Good Wife" (5×16 – "The Last Call")
Marta Wawrzyn: Scenarzyści "The Good Wife" najpierw mi złamali serce, a teraz pokroili je na kawałki. Ponieważ żadnemu serialowi nie udało się to wcześniej, wciąż jestem w szoku. I pod wrażeniem jestem. Nie ma chyba drugiego serialu, który w taki sposób potrafiłby pożegnać głównego bohatera – bez zbędnych łez, bez histerii, bez wielkich słów. Uniknięto wszelkich najbardziej tandetnych rozwiązań, które widziałam milion razy i których nie znoszę.
Jestem zachwycona, że nawet ostatnia wiadomość od nieżyjącego już bohatera, była czymś zupełnie banalnym i nieważnym. Wielkie brawa także za tę jedną, jedyną łezkę Davida Lee, za wszystkie sceny z Alicią, i Diane, i za rozmowę Kalindy z mordercą, i za groteskowy występ Eli Golda w dramatycznej chwili. I za Matthew Goode'a w stałej obsadzie też brawa – mam wrażenie, że polubimy tego faceta.
"Community" (5×11 – "G.I. Jeff")
Nikodem Pankowiak: Najnowszy odcinek "Community" zaserwował nam wspaniałą przygodę w stylu "G.I. Joe" – kreskówki z lat 80. Wyśmiano wszystkie te absurdy, którymi karmiono nas, gdy byliśmy mali, bohaterom nadano odjechane imiona, jak Three Kids czy Buzzkill i wszystko podlano doskonale nam już znanym humorem. Harmon kolejny raz wzniósł się na wyżyny i zaserwował nam jeden z lepszych odcinków tego sezonu. No i ta czołówka, miodzio!
"Shameless" (4×11 – "Emily")
Marta Wawrzyn: "Shameless" w końcówce sezonu wymiata. Frank, przekonany, że w łóżku obok umiera mała Fiona, autentycznie mnie wzruszył. Lip, z jednej strony próbujący ogarnąć cały bałagan, a z drugiej wkurzyć rodziców Amadny, znów przeszedł samego siebie. Mickey i Ian swoim coming outem dali popalić całej klienteli baru Alibi. Zakochany Carl znów był miły i słodki, nie tracąc przy tym pazura.
Rasowy dramat mieszał się z ostrą komedią, ton zmieniał się z minuty na minutę, a życie Gallagherów znów przypominało rollercoaster. Takie "Shameless" lubię.
"Revolution" (2×18 – "Austin City Limits")
Andrzej Mandel: "Revolution" od dawna zbierało sobie pozytywne punkty na hit. Odcinkiem "Austin City Limits" zasłużyło wreszcie, bo dobre były nie tylko dialogi między Milesem a Monroe, ale również to, jak układała się akcja, wreszcie bez słabych punktów. To był znakomicie pomyślany odcinkek, którego zakończenie nie było pójściem na łatwiznę i udowodniło, że Tracy Spiridakos naprawdę się wyrobiła i nie jest już tą drewnianą aktoreczką znaną nam z pierwszego sezonu.
Przy okazji, choć zamach na prezydenta Teksasu miał miejsce w Austin, nie w Dallas, to warto zauważyć smaczek w postaci tego, że drugi strzelec był umieszczony w bibliotece, w której jakby nie było, składuje się książki…
Fantastycznie wypadła też scena, w której pada słowo "Walnut" (i to kilka razy), Monroe i Miles mieli sporo zabawy. Jedyne, zaś, co wypadło słabo, czyli wątek nanobotów opanowujących ludzi, może zaprocentować dobrze w przyszłości, więc nawet nie mam ochoty się czepiać. Wreszcie mogę dać hit mojej serialowej "guilty pleasure" i jestem z tego zadowolony.
"Parenthood" (5×20 – "Cold Feet")
Nikodem Pankowiak: Twórcy "Parenthood" wiele razy udowodnili, że choć ich serial można nazywać "rodzinnym", nie uciekają się do najprostszych rozwiązań. Bo takim byłaby przecież rezygnacja ze sprzedaży domu, prawda? Wszyscy byliby szczęśliwi – Zeek, dzieci no i pewnie widzowie. Ale nic z tego, życie toczy się dalej, dom został sprzedany i teraz trzeba znaleźć nowe miejsce do życia.
Coraz lepiej wygląda też wątek Hanka – jego stopniowa przemiana wygląda wiarygodnie i miło patrzy się na to, jak otwiera się na ludzi. No i Julia, która również rusza powoli do przodu… Oczywiście nie zabrakło też sytuacji, w których mogliśmy się uśmiechać. I to właśnie za taką mieszankę cenię "Parenthood" najbardziej. Ostatnie dwa odcinki tego sezonu zapowiadają się wyśmienicie.
"Hannibal" (2×06 – "Futamono")
Michał Kolanko: To prawdopodobnie jeden z najważniejszych odcinków "Hannibala" w tym sezonie. W "Futamono" cała historia idzie bardzo szybko do przodu: Jack zaczyna poważnie podejrzewać Lectera, no i na końcu odcinka odnajduje Miriam Lass. To jeden z najbardziej szokujących momentów w całym odcinku. No i platoniczna relacja Hannibala z dr Bloom wreszcie zostaje "skonsumowana", pojawiają się też dowody świadczące niezbicie o niewinności Willa.
To wszystko pokazano w tradycyjnym dla Bryana Fullera stylu. "Hannibal" jest mroczny, eklektyczny, wyrafinowany, momentami odrażający. I to wszystko sprawia, że konfrontacja Willa z Hannibalem – która w kolejnych odcinkach niemal na pewno wejdzie na nowy poziom – jest tym bardziej fascynująca.