Hity tygodnia: "Detektyw", "Suits", "Community", "Banshee", "Parenthood"
Redakcja
16 marca 2014, 18:49
"Detektyw" (1×08 – "Form and Void")
Michał Kolanko: Finał pierwszego sezonu "Detektywa" był w pewnym sensie zaskakujący. Nikt chyba nie spodziewał się tak pozytywnego zakończenia całej historii, zwłaszcza na tle nihilistycznego wydźwięku większości pozostałych odcinków. Z jednej strony, odcinek był rozczarowaniem dla tych, którzy spodziewali się jakiejś bardziej konkretnej konkluzji, szerszego pokazania winnych całej zbrodni. Finał pozostawia bardzo wiele spraw niedopowiedzianych. Z drugiej, Pizzalato wielokrotnie udowodnił, że nie jest twórcą, który trzyma się utartych konwencji. Dla mnie ten finał udowodnił, że "Detektyw" – jeśli nie będzie dużych zaskoczeń – już teraz może pretendować do miana serialu 2014 roku.
Marta Wawrzyn: No pewnie, że może – bo nie dość że jest genialnie napisany, zagrany i zrealizowany, to jeszcze zrobił detektywów z nas wszystkich w zaledwie osiem tygodni. Też mnie cieszy, że Pizzolatto zdecydował się na kilka niekonwencjonalnych chwytów. Na przykład nie tylko pozwolił obu bohaterom przeżyć, ale jeszcze dał im tę iskierkę nadziei na koniec. Albo że sprawa nie została zamknięta do końca i nie aresztowano wszystkich najważniejszych ludzi w stanie. To ma sens, tu od początku morderca nie był najważniejszy, najważniejsi byli detektywi.
Te chwile, które spędziliśmy z nimi w Carcosie, to coś niesamowitego. To obrazy, które zostaną z nami na długo. Jeszcze więcej moich zachwytów znajdziecie w recenzji odcinka.
Bartosz Wieremiej: Wciąż nie jestem w stanie wyjść poza: "Podobało się. Bardzo". Co więcej, chyba nawet wolę się nie zastanawiać, które rozwiązania były udane, a co zwyczajnie nie wypaliło. Nie chcę dumać nad pytaniami w stylu: czy antagonista był wystarczająco postrzelony, a finałowa konfrontacja dostatecznie klimatyczna? Nie interesuje mnie też zupełnie czy to dobrze, że panowie Cohle (Matthew McConaughey) i Hart (Woody Harrelson) przeżyli.
Po prostu po zobaczeniu "Form and Void" mam się nieźle. Towarzyszy mi poczucie, że całkiem przyzwoicie ulokowałem tę część mojego wolnego czasu. Mogłem przecież ową godzinę (jak i pozostałe siedem) wykorzystać w znacznie gorszy sposób. A tak, cieszę się, że dotarłem do końca historii napisanej przez Pizzolatto.
""Banshee" (2×10 – "Bullets and Tears")
Nikodem Pankowiak: O finale "Banshee" bardziej rozpiszę się jutro. Póki co mogę powiedzieć, że w finale było wszystko to, co stało się esencją tego serialu. Była przemoc, krew, strzelaniny, bójki i jeszcze więcej krwi… Przez kilka chwil miałem wrażenie, że oglądam serial, za który odpowiedzialny jest sam Quentin Tarantino. Brawa dla twórców za definitywne zakończenie kilku wątków.
Świetnie wyglądała wspólna scena Rebekki i Alexa, siostrzenica Proctora staje się coraz większym badassem i coraz ważniejszą postacią dla rozwoju fabuły. Jak najbardziej na plus zaliczam decyzję o podzieleniu finału na dwie części – najpierw mogliśmy skupić się na Nowym Jorku, by na koniec powrócić do Banshee – "miasteczka, jak każde inne", gdzie w ciągu kilkunastu minut zdążyliśmy zobaczyć, co twórcy planują dla nas w kolejnym sezonie. Oby był on równie dobry, jak 10 tegorocznych odcinków.
Marta Wawrzyn: Bez przesady z tym Tarantino, jak dla mnie "Banshee" wciąż próbuje i nie potrafi wskoczyć na metapoziom w naprawdę fajnym stylu. Ale swoje momenty niewątpliwie ma – w końcu w jakim innym serialu dwóch gości cytuje "Casablancę", wychodząc z kościoła, po dokonaniu w nim krwawej zemsty? Zawsze mnie kręciły porządne strzelaniny w kościele, jako sposób na złamanie wszystkich przykazań za jednym zamachem.
W przeciwieństwie do Nikodema uważam, że sceny w Pensylwanii były niepotrzebne. Spokojnie można by je przenieść już na kolejny sezon, "Bullets and Tears" lepiej funkcjonowałoby jako spójna całość, gdyby skupiało się tylko i wyłącznie na historii Hooda i Carrie. Zwłaszcza że opowiedziano nam ją naprawdę fantastycznie, opóźniając akcję w teraźniejszości poprzez flashbacki, pokazujące, jak ta para skończyła tak jak skończyła. To mógłby być satysfakcjonujący finał całego serialu.
Mimo paru drobnych zastrzeżeń hit – bo serio, w jakim innym serialu dwóch gości cytuje "Casablancę", wychodząc z kościoła, po dokonaniu w nim krwawej zemsty?
"Community" (5×09 – "VCR Maintenance and Educational Publishing")
Nikodem Pankowiak: Rapujący dziekan już na początku odcinka postawił poprzeczkę niesamowicie wysoko, a mimo to dalej oglądało się go z wielką przyjemnością. Był to jeden z tych pokręconych do granic możliwości odcinków, za które pokochaliśmy "Community", u jednocześnie najlepszy odcinek od czasu odejścia Troya. Fani "Breaking Bad" z pewnością zachwycą się gościnnym występem Vince'a Gilligana, który wcielił się w przewodnika po jednej z najdziwniejszych gier w historii świata. Abed w scenie przeprosin jak zwykle wypadł znakomicie, a kilkoro pozostałych bohaterów udowodniło, że papierowe wydania książek wciąż mogą być cennym towarem. Zresztą, co ja się będę rozpisywał o tym odcinku, po prostu zobaczcie to.
Marta Wawrzyn: No wreszcie, wreszcie Dan Harmon odleciał jak za starych dobrych czasów! Wreszcie wróciliśmy do mieszkania Annie i Abeda, wreszcie przypomniano nam, jak świetni są oni we dwójkę. Swoją cegiełkę do ogólnej dziwności dołożył brat Annie, którego zagrał Spencer Crittenden, nie żaden aktor, a członek ekipy "Community".
Ale i tak najlepszy był Gilligan. Jeśli następny jego serial nie będzie hitem na miarę "Breaking Bad", facet rzeczywiście będzie musiał przenieść się w czasie do lat 90. i zrobić tę dziwną rzecz, którą widzieliśmy w "Community". To mogłoby odmienić bieg historii.
"Suits" (3×12 – "Yesterday's Gone")
Mateusz Madejski: Choć niedawno narzekałem, że serial już stracił nieco świeżość, to ostatni odcinek miło zaskoczył. Całkiem ciekawie udało się rozegrać kolejny epizod epopei pod tytułem "Sekret Mike'a" – tym razem jego karierę mógł zakończyć jeden plus przy ocenie na jego fałszywym dyplomie. Sporo było też o Jessice – i bardzo dobrze, bo to wciąż postać, o której wcale tak dużo nie wiemy.
"Parenthood" (5×17 – "Limbo")
Nikodem Pankowiak: Zawsze lubiłem te rodzinne kolacje Bravermanów – idealnej, zawsze wspierającej się rodziny. Tym razem było trochę inaczej, a z pozoru sielankowa atmosfera została zdominowana przez piętrzące się żale i pretensje. Oczywiście konflikty zostały szybko wyjaśnione i zażegnane, wszyscy są znów szczęśliwi.
Na duży plus należy zaliczyć scenę z upalonymi Amber i Drew – postacie, które zwykle wzbudzały we mnie irytację ostatnio stały się jakby nieco bardziej znośne. Julia i Joel nadal walczą z turbulencjami w swoim związku, nadal jest im do siebie bardzo daleko. Trzeba oddać twórcom, że udało im się uniknąć taniego dramatyzowania, dzięki czemu im obojgu można współczuć, zamiast irytować się z powodu kolejnych nieporozumień i kłótni. Rodzina Bravermanów wciąż ma się bardzo dobrze, czekam, aż NBC oficjalnie ogłosi, że zawitają oni na ekranie także jesienią.