Hity tygodnia: "True Detective", "Glee", "Castle", "Hannibal", "Person of Interest"
Redakcja
9 marca 2014, 19:27
"True Detective" (1×07 – "After You've Gone")
Marta Wawrzyn: "Detektyw" co tydzień ląduje w naszych hitach, bo co tydzień dostarcza nam zupełnie nowych wrażeń. W przedostatnim odcinku jesteśmy już tak blisko mordercy, jak to tylko możliwe, i widzimy, jak koszmarnie trudnym zadaniem będzie dopadnięcie go i postawienie przed wymiarem sprawiedliwości. Bo przecież Cohle i Hart sami, bez żadnego wsparcia, porywają się na najbardziej wpływowych ludzi w Luizjanie.
Jak wszyscy, z zapałem poszukuję Króla w Żółci, ale w "After You've Gone" najbardziej urzekło mnie co innego. Spotkanie dwóch detektywów po latach, to, że Cohle zapytał dawnego partnera z pracy, jak mu się wiedzie (kiedyś nie zadawał takich pytań!), oraz sposób, w jaki zaprezentowano nam, jak żałosne jest obecnie życie ich obu. A jest ono bardziej żałosne, niż mogliśmy się spodziewać. Hart mieszka sam, żywi się jakimś ohydnym żarciem z pudełka, patrząc na kowbojskie filmy, i nie widział byłej żony ani dzieci od dwóch lat. Cohle nie ma kompletnie nic, pracuje w barze, pije, a swoją życiową misją uczynił rozwiązanie tej jednej sprawy.
Jeśli w finale spotka go śmierć, to będzie najbardziej humanitarne z możliwych rozwiązań. Oczywiście pod warunkiem że śmierć jednak jest końcem wszystkiego. Jeśli nie jest, to jego koszmar będzie trwał po wsze czasy.
"Glee" (5×10 – "Trio")
Marta Rosenblatt: Postawiłam na "Glee" krzyżyk i nawet nie śmiałam sądzić, że któryś z odcinków 5. serii pojawi się w hitach tygodnia. Tymczasem Murphy zaczął w końcu wyciągać wnioski. Serial zaczął mieć fabułę, a piosenki zaczęły mieć melodię i wreszcie możemy je zapamiętać. Dobrym pomysłem było skupienie się na starych bohaterach i pogonienie w kąt nowych dzieciaków. Tęsknicie za jak-jej-tam Marley? A za jej chłopakiem? Tak, myślałam. A mogło być tak od początku sezonu, wystarczyło czytać Serialową…
W "Trio" zagrało wszystko, naprawdę trudno się do czegoś przyczepić. Ten odcinek oglądało się świetnie. O tym, dlaczego kłótnia Pezberry to świetne posunięcie, mogłabym napisać cały esej. Nigdy nie sądziłam, że tyle radości sprawi mi "Wemma". I że w końcu Blaine przestanie być irytującą księżniczką. I że Starchild tak fajnie wpasuje się w nowojorską paczkę. Tylko szkoda, że Demi była tylko tłem. Czy było sens w ogóle zawracać głowę Lovato? A jednak, nie byłabym sobą, gdybym się do czegoś nie przyczepiła. Ale i tak "Trio" dostaje 5 – choć z dużym minusem.
"Hannibal" (2×02 – "Sakizuki")
Bartosz Wieremiej: Jak zwykle świetnie nakręcony. Wciąż brutalny i makabryczny. Niezmiennie umiejscowiony w świecie, w którym litość jest zdecydowanie towarem deficytowym.
"Sakizuki" było także dobrze opowiedzianą historią. W jej trakcie morderca, którego działania tak mnie zszokowały w ubiegłym tygodniu, stał się częścią swojego dzieła. Jack (Laurence Fishburne) rozpoczął własną grę – wewnętrzne śledztwo w sprawie jego działań nie zniknie z dnia na dzień. Na dodatek Bedelia (Gillian Anderson) postanowiła zniknąć, a zanim to nastąpiło, udało jej się jeszcze odbyć kilka bardzo interesujących rozmów. Muszę przyznać, że będzie mi brakowało jej spotkań z Lecterem (Mads Mikkelsen).
Jednocześnie coraz bliżej środka całego konfliktu znajduje się Beverly (Hettienne Park). Z jednej strony została wciągnięta w tę śmiertelną grę przez Willa (Hugh Dancy), z drugiej za bardzo nie ma jak uciec od wszechobecnego Hannibala. Co więcej, również Graham musiał podjąć co najmniej jedną istotną decyzję dotyczącą najbliższej przyszłości.
Ogólnie więc "działo się" i oby kolejne odcinki trzymały poziom.
"Castle" (6×17 – "In the Belly of the Beast")
Andrzej Mandel: Odcinek, który od pierwszej do ostatniej minuty oglądało się, siedząc jak na szpilkach, zasługuje na miano hitu. Zaczął się od słodkiej narzeczeńskiej sceny, a skończył na – dosłownie – poderżniętym gardle i powrocie "bestii", czyli senatora Brackena, mordercy matki Beckett.
A po drodze mieliśmy Kate mówiącą po rosyjsku (dała radę, ale za wiele do powiedzenia nie miała), mocne zwroty akcji i Castle'a bezradnie błądzącego po posterunku. Lubię, gdy odcinek ulubionego serialu wciska mnie w fotel.
"Legit" (2×02 – "Death")
Marta Wawrzyn: O ile odcinek o masturbacji i seksoholizmie, którym powróciło tydzień temu "Legit", podobał mi się tak sobie, w tym tygodniu znów było świetnie. Okazało się że śmiech jest najlepszym z leków: najpierw Jim zabił swoim fatalnym dowcipem Danny'ego, jednego ze znajomych Billy'ego, a potem było już tylko bardziej absurdalnie. Dowiedzieliśmy się, czemu warto chodzić na pogrzeby niepełnosprawnych, i wraz z Jimem cieszyliśmy się, poznając panią, w której rzeczywiście można się zakochać. Przynajmniej dopóki rozmowa nie zejdzie na kwestie rasowe…
"Legit" jest najlepsze właśnie wtedy, kiedy bierze się za największe możliwe tematy i strąca je z piedestału swoim szczerym do bólu podejściem. Kiedy zwiedza niby to mimochodem najbardziej mroczne zakamarki ludzkiego umysłu i wyciąga na wierzch to, czego najbardziej się wstydzimy. Tak było w "Death", tak pewnie będzie i w kolejnym odcinku, "Racist", w którym poznamy bliżej Sarę.
"Person of Interest" (3×16 – "RAM")
Bartosz Wieremiej: Kolejny bardzo ważny i równie udany wypad w przeszłość w świecie "Person of Interest". Poznaliśmy kilku nowych bohaterów, a i spotkaliśmy starych znajomych, których niestety nie możemy już obserwować w czasach współczesnych. Dowiedzieliśmy się także wielu istotnych rzeczy dotyczących działań Fincha (Michael Emerson) przed podjęciem współpracy z Johnem (Jim Caviezel) i mieliśmy okazję ponownie przyjrzeć się w akcji duetowi Reese – Kara Stanton (Annie Parisse).
Niezwykle ciekawa w "RAM" była możliwość spojrzenia na naszych bohaterów w ich poprzednich rolach i układach – fascynujące, w jak wielu momentach przecinały się ich drogi. Rozbudowano także zestaw potencjalnych narzędzi tortur, a do m.in. żelazka dołączyło wasabi.
Na koniec twórcy odpowiedzieli też na kilka, nurtujących widzów, pytań i dodali następne: co właściwie knuje maszyna?
"Revolution (2×15 – "Dreamcatcher")
Andrzej Mandel: Ten odcinek "Revolution", serialu, z którego niemiłosiernie nabijano się (i słusznie) w pierwszym sezonie, w pełni zasługuje na miano hitu. Przywodząca na myśl "Matrix" albo szkatułkową konstrukcję indukowanych snów z "Bajek robotów" Lema struktura odcinka już sama w sobie zasługuje na docenienie. Tym bardziej, że fenomenalnie poprowadzono wątki wewnątrz snów Aarona.
Przy okazji, twórcy zdecydowali się na "fanservice" dla wszystkich tych, którzy chcieli obejrzeć martwą Charlie, tak wnerwiającą w 1. sezonie. Widok Charlie padającej po przestrzeleniu – bezcenny.
Znakomicie udało się również umieścić najważniejsze postacie wewnątrz snu Aarona. Pijany, zarośnięty Miles, wnoszący empatycznie (sic!) pizzę Monroe czy Rachel w nienagannym stroju… plus Tom Neville wkurzający także we śnie. Rzadki rarytas i dowód na odwagę twórców "Revolution". Hit
.