Kity tygodnia: "TBBT", "Mind Games"
Redakcja
2 marca 2014, 17:07
"The Big Bang Theory" (7×16 – "The Table Polarization")
Bartosz Wieremiej: Prędzej czy później każdemu miłośnikowi sitcomów przychodzi zmierzyć się z odcinkiem, do którego pasują tak treściwe określenia, jak "strata czasu" czy "zmarnowane 20 minut". W przypadku "The Big Bang Theory" taki właśnie epizod zobaczyliśmy w kilka dni temu.
"The Table Polarization" było tak nieśmieszne, że prawdopodobnie zwykłe wrzucenie mrożonych frytek do piekarnika ma w sobie więcej potencjału komediowego. Tytułowy stół niezgody okazał się tylko niepotrzebnym meblem, sam konflikt był po prostu dęty, a na dodatek, w drugiej z głównych historii wykluczono jedną z tych nielicznych rzeczy, które rzeczywiście chciałoby się zobaczyć. Ponowna wizyta Wolowitza (Simon Helberg) na ISS (tym razem w towarzystwie np. kompletnych debiutantów) – ech, te marzenia.
Niestety owe odwiedziny nigdy się nie zdarzą, a po obejrzeniu ostatniego odcinka "The Big Bang Theory" ma się jedynie ochotę na zbudowanie zasilanej petardami kartonowej rakiety, w którą dałoby się zmieścić całą obsadę wraz ze scenarzystami i nieszczęsnym stołem. Następnie nie pozostałoby już nic innego, jak tylko całość wystrzelić w siną dal, a najlepiej w nieco odleglejsze miejsce niż okolice Międzynarodowej Stacji Kosmicznej.
Marta Wawrzyn: "The Big Bang Theory" od dawna jest mało zabawne i niespecjalnie ciekawe, ale dopiero w tym sezonie ilość niesmacznych żartów wzrosła do tego stopnia, że w zasadzie już nic poza nimi nie pamiętam. "Moja druga ulubiona brązowa magiczna różdżka"? Serio!? A najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie widać nadziei na poprawę.
Jestem bliska porzucenia w diabły mojej ulubionej niegdyś telewizyjnej komedii. A wiedzcie, że przetrzymałam 9 sezonów "How I Met Your Mother". Ale "HIMYM" przynajmniej dokądś zmierzało. "TBBT" po prostu dryfuje bez sensu.
"Mind Games" (1×01 – "Pilot")
Marta Wawrzyn: Widziałam dużo kiepskich pilotów, ale od dawna moje oczekiwania aż tak boleśnie nie zderzyły się z rzeczywistością. "Mind Games" w teorii ma wszystko, co sprawia, że seriale mi się podobają. Twórcą jest Kyle Killen, którego uwielbiam za "Awake". W głównych rolach występują Christian Slater, któremu kibicuję, bo ma strasznego pecha, i Steve Zahn, w którym zakochałam się, oglądając "Treme". Pomysł, by wpływać na ludzi przy pomocy psychologicznych sztuczek, jest super, pomysł, by zrobić z tego biznes – jeszcze lepszy.
A jednak nic tu nie działa tak, jak powinno. Zahn jest denerwujący jako dwubiegunowy geniusz psychologii, Slater przez większość pilota nie istniał, reszty obsady w zasadzie już nie pamiętam. "Genialny" plan, który miał pomóc klientowi, okazał się tak mało ekscytujący, jak to tylko możliwe. Takie rzeczy wypadałoby robić z nieco większym wdziękiem. Jedyna w miarę interesująca rzecz w "Mind Games" to relacja i współzależność obu braci. Ale to za mało, żeby z tego serialu coś wyszło.