"Mind Games" (1×01): Sztuczki, które nie działają
Marta Wawrzyn
1 marca 2014, 17:06
"Mind Games" teoretycznie ma wszystkie elementy, które sprawiają, że serial powinien mi się podobać. Problem w tym, że w tym zestawieniu to po prostu nie działa i już.
"Mind Games" teoretycznie ma wszystkie elementy, które sprawiają, że serial powinien mi się podobać. Problem w tym, że w tym zestawieniu to po prostu nie działa i już.
Na "Mind Games", nowy serial Kyle'a Killena, twórcy nieodżałowanego "Awake", czekałam raczej z niecierpliwością niż z niepokojem, tym większy jest więc mój zawód. Pilotowi "Mind Games" do wybitności bardzo daleko, a ponieważ oglądalność była bliska zera, właściwie nie powinniśmy się tym serialem zajmować. Zajmiemy się tylko i wyłącznie dlatego, że mam słabość i do Killena – który zrobił dwa dobre seriale ("Awake" i "Lone Star"), przedwcześnie skasowane, bo publiczność stacji ogólnodostępnych nie chciała ich oglądać – i do obu panów grających główne role, Christiana Slatera i mojego ulubieńca z "Treme", Steve'a Zahna.
Slater i Zahn grają w "Mind Games" braci, byłego przekręciarza Rossa i byłego profesora psychologii Clarka, którzy razem prowadzą firmę Edwards and Associates, specjalizującą się w pomaganiu ludziom przy pomocy psychologicznych sztuczek. Przykładowo, jeśli macie w życiu poważny problem, który może rozwiązać ktoś inny, ale Wy nie potraficie go do tego zmusić, powinniście udać się do Rossa i Clarka. Oni będą wiedzieć, jak skłonić drania do tego, by postąpił po Waszej myśli. Niezależnie od tego, kim "drań" jest.
Koncept po prostu cudowny, wykonanie… no cóż, mało atrakcyjne. Oglądając seriale medyczne i prawnicze, uodporniłam się na wszelkiego rodzaju zawodowy bełkot, dlatego nie zamierzam oceniać, czy rzeczywiście takie sztuczki, jakie stosują panowie Edwards, mogą być skuteczne. Na 100% mogę za to powiedzieć jedno: "Mind Games" nie przekonało mnie, że mogą. "Doktora House'a" uważałam za geniusza, niezależnie od tego, co wymyślił i jak bzdurny był tok rozumowania, tym chłopakom jako klientka raczej bym nie zaufała.
Ich manipulacje nie są tak spektakularne, jak by tego chcieli. Ich wielkie plany, które sprawiają, że wszyscy na ekranie krzyczą, skaczą i rzucają różnymi przedmiotami, nie wywołują we mnie jako widzu żadnych emocji. Wszystko, co jest związane z pierwszą sprawą – chłopca potrzebującego pieniędzy na leczenie od firmy ubezpieczeniowej – jest przekombinowane, sztuczne i, co tu dużo mówić, mało ekscytujące. Killen, owszem, zadbał o to, by w serialu było coś więcej niż tylko ta wierzchnia warstwa (czyli procedural z psychologicznym sztuczkami), ale to po prostu nie chce działać w tej formie.
Być może to właśnie jest główny problem "Mind Games": nie wie, czy chce być lekkim serialikiem o "genialnych" manipulacjach, czy porządnym dramatem posiadającym więcej warstw i znaczeń. Mnie by odpowiadała i pierwsza wersja, i druga, połączenie obu za nic mnie nie pociąga. Brakuje z jednej strony naturalnego wdzięku, który powinien mieć każdy serial o przekrętach, z drugiej – wrażenia, że rzeczywiście tam jest coś głębszego, co będziemy z fascynacją odkrywać krok po kroku.
Wielkiej mocy przyciągania nie mają też niestety główni bohaterowie. Steve Zahn bardzo się stara, żeby Clark, dwubiegunowy geniusz, który odmawia przyjmowania leków, był wyrazisty w każdej scenie. I jest wyrazisty, ale w skrajnie irytujący sposób. Ross na razie stanowi tło, choć nie brakuje przesłanek, by sądzić, że to właśnie on jest tym facetem, którego moglibyśmy chcieć poznać bliżej. Bohaterowie drugoplanowi… no cóż, istnieją. Jedni – jak ukochana Clarka, Beth, czy była żona Rossa, Claire – służą temu, by wprowadzać dodatkowe zamieszanie, inni to jako wypełniacze.
Ostatnie sceny pokazują, że jedna rzecz może być w tym serialu rzeczywiście interesująca. Wzajemna relacja i współzależność obu braci. Na pozór wydaje się, że to Clark jest tym, który potrzebuje Rossa, by ratował go, kiedy robi coś głupiego, i pomagał mu odzyskać jako taką równowagę, kiedy sam jej odzyskać nie potrafi (czyli często). Ale to nie tak. To, co Ross zrobił z Beth, wyraźnie dowodzi, że to on jest tym, który koniecznie chce mieć swojego brata blisko. Ta ich pokręcona relacja, gdzie jest miejsce i na bezwarunkową miłość, i na głupie kłamstwa i gierki, to jedyna rzecz, która faktycznie zainteresowała mnie w "Mind Games". I to z jej powodu obejrzę drugi odcinek.
Niestety, poza tym nic nie działa tu, jak powinno. Przykro na to patrzeć, bo Killen to szalenie inteligentny twórca, którego poprzednie seriale zdecydowanie nie zasługiwały na taki koniec, jaki je spotkał. Być może z tego właśnie wynika męczące przekombinowanie "Mind Games": autor "Awake" tym razem chciał stworzyć serial środka, w którym każdy znajdzie coś dla siebie. Na papierze wyglądało to super. W praktyce zabija go wszystko to, co miało działać na jego korzyść.