Seryjnie oglądając #12: Zima i inne niespodzianki
Andrzej Mandel
30 stycznia 2014, 19:19
Coś niewiele do oglądania jest tej zimy. Seriale co chwilę robią sobie przerwy, część znika zaraz z powodu igrzysk, jakby kogoś one obchodziły. Powoli nadrabiam więc zaległości. I to z przyjemnością. Spoilery.
Coś niewiele do oglądania jest tej zimy. Seriale co chwilę robią sobie przerwy, część znika zaraz z powodu igrzysk, jakby kogoś one obchodziły. Powoli nadrabiam więc zaległości. I to z przyjemnością. Spoilery.
Za oknem wreszcie zima, śnieg uroczo skrzypi pod butami, a wieczorne powroty przez park przypominają przejście przez Latarniane Pustkowie. Romantyczna dusza wzbiera we mnie tylko o tej porze roku i tylko o tej porze ją lubię. Ale zostawmy sentymentalizm tam, gdzie jego miejsce…
Wróć, sporo sentymentalizmu mamy ostatnio w "Kościach". Moje przeprosiny z "Bones" były długie, bo zaległości narosły do pięciu odcinków, ale za to bardzo przyjemne. Ku mojemu zaskoczeniu, choć w serialu zrobiło się dużo bardziej sentymentalnie niż kiedyś, to wrócił też stary dobry humor, który sprawiał, że ten serial dobrze się kręcił. Nie jest tak dobrze, jak niegdyś, ale wiadomość, że "Bones" otrzyma 10. sezon, przestała brzmieć przerażająco.
Co więcej, biję się nawet w piersi, bo jeden z odcinków "Kości" zasługiwał nawet na miano hitu, choć nie tyle przez głównych bohaterów, ile przez ojca ofiary morderstwa. Niesamowicie nieobecny genialny naukowiec pozbawiony nagle ostatniego łącznika z realnym światem został zagrany naprawdę dobrze, acz oszczędnie. I jeszcze ten pomysł, by fizycznymi wzorami opisać życie dziecka. Takich smaczków od "Kości" oczekuję. Nawet jeżeli podstawowym powodem oglądania tego serialu jest fakt, że nie ma to, jak obiad pod "Bones". Nic tak nie smakuje jak stek pod zwłoki na ekranie…
Małym zgrzytem był tu tani i cukierkowy sentymentalizm związany z chorobą nowotworową jednej z postaci. Od początku było jasne, że posłucha ona Bootha i nie rzuci się w wir zabawy, tylko będzie walczyć ze śmiercią do samego końca przez wszystkie cykle chemii, radioterapii i innych rozkoszy dostarczanych przez onkologów w takich chwilach. Za dużo widziałem osób umierających na raka, by uznać za możliwe, że osoba, która widziała, jak bardzo męczy się człowiek w trakcie którejś z kolei chemii, dała się przekonać jedną pogadanką. Niemniej, jestem do "Kości" znów nastawiony pozytywnie.
O dziwo, pozytywnym zaskoczeniem staje się też "The Blacklist". Ten serial wciąż nie jest tak dobry, jak mógłby być (może ktoś wreszcie wywalić postać męża głównej bohaterki albo wreszcie potwierdzić opinię Reda o nim?), ale poprawa, w stosunku do zeszłorocznych odcinków, jest wręcz skokowa. Już nie tylko James Spader ciągnie tę serię, Megan Boone zaczyna go dobrze wspomagać. A wszystkie wątki zaczynają się dobrze zgrywać i budzić zainteresowanie.
Co więcej, w "The Blacklist" urzekające są sceny, w których Red zabija. Ostatnio było to niemal czułe duszenie nad brzegiem jeziora, a tym razem karminowa plama rozlewająca się po nieskazitelnej bieli jedwabnego (satynowego?) szlafroka. Nie będąc apologetą zabijania zachwycam się naprawdę wysokim poziomem jej pokazania, bez zbędnej brutalności. Zresztą, na ile mogliśmy poznać głównego bohatera, to jest on miłośnikiem tylko i wyłącznie niezbędnej brutalności.
Te dwie miłe niespodzianki, razem z poprawiającym się z odcinka na odcinek "Revolution" (więcej o "Revolution" w recenzji) sprawiają, że ostatni tydzień był milszy niż oczekiwałem. Gdybym jeszcze znalazł sposób na rozciągnięcie doby, to byłoby naprawdę dobrze.
Zaś "Intelligence" naprawdę pomińmy milczeniem. Dobrze?
A co Wy widzieliście w tym tygodniu? Piszcie w komentarzach, tweetujcie i obserwujcie mnie, a także Serialową na Twitterze, bo to właśnie tam mamy zwyczaj prawie na żywo pisać o tym, co oglądamy. Jeśli też coś fajnego oglądacie i chcecie podzielić się tym z nami, używajcie w tweetach hashtagu #serialowa. My Wasze wpisy odnajdziemy i oczywiście na nie odpowiemy.
Do następnego!