Hity tygodnia: "Banshee", "Sherlock", "Detektyw", "Episodes", "Brooklyn 9-9"
Redakcja
19 stycznia 2014, 19:45
"Sherlock" (3×03 – "His Last Vow")
Bartosz Wieremiej: Szalony koniec sezonu pełen zakrętów, zwrotów i niespodzianek. Po drodze obserwowaliśmy zmagania z solidnym przeciwnikiem, sama akcja rozwijała się bardzo ciekawie, a jedno małe oszustwo na koniec (no, może "dwa małe oszustwa", jeśli inny pan M. rzeczywiście powstał z grobu) zupełnie nie przeszkadzało(y). Do tego jeszcze ta cudowna Mary (Amanda Abbington), która stała się jeszcze wspanialsza, oraz John (Martin Freeman), któremu przyszło się wreszcie pogodzić z własnymi brakami, jeśli chodzi o te kilka drobnostek tak bardzo pomagających w określeniu, czy dany człowiek jest osobnikiem rzekomo normalnym, czy też nie.
Marta Wawrzyn: Wielkie emocje, kilka zaskoczeń, bardzo dużo akcji. "His Last Vow" z minuty na minutę przypominał coraz bardziej pogmatwane puzzle, ale oczywiście wszystko, absolutnie wszystko zostało logicznie wyjaśnione i zgrabnie złożone w jedną cudną całość. Na szczególną pochwałę zasługuje Lars Mikkelsen, który sprawił, że Charles Augustus Magnussen faktycznie wydał się najokropniejszym człowiekiem w Londynie. Znów wspaniała była Amanda Abbington, która z wdziękiem pokazała nam prawdziwą, dużo bardziej skomplikowaną niż jeszcze tydzień temu, Mary.
O oczywistościach, jak to, że Benedict Cumberbatch i Martin Freeman są najlepsi na świecie, już nawet nie piszę. I do tego Moriarty, i niedoszła misja w Polsce, i te wszystkie przepychanki braci Holmesów. I naćpany Sherlock, i mind palace, i Janine…. Obyśmy nie musieli czekać dwa lata na ciąg dalszy.
"Banshee" (2×02 – "The Thunder Man")
Nikodem Pankowiak: Pierwszy odcinek 2 sezonu wzbudził we mnie lekkie uczucie niedosytu. W tym tygodniu godzinę spędzoną z "Banshee" najlepiej podsumowałby kultowy cytat: "Yupikayey, Mother F****r!". Czego tu nie było! Wybuchy, litry krwi, nie zawsze ludzkiej, no i cudowne sceny przemocy, za które przecież tak uwielbiamy ten serial. Męską część widowni z pewności ucieszy fakt, że Rebeki jest w tym odcinku zdecydowanie więcej, przy czym nie zawsze ma ona na sobie jakieś ubranie, coraz śmielej poczyna sobie także Nola (w tej roli znana z "House'a" Odette Annable), która potrafi położyć na łopatki nawet szeryfa Hooda. W ogóle panie rządzą tym odcinkiem, Siobhan bezlitośnie rozprawia się ze swoim brutalnym eks, a Carrie w więzieniu udaje się wytrzymać tylko chwilę, zanim obije komuś twarz.
Naprawdę interesująco zapowiada się konflikt między Indianami a Proctorem. Możemy spodziewać się, że Lucas Hood znajdzie się w jego epicentrum, bo to w końcu postać z największą zdolnością do wpadania w kłopoty. Nie było w tym odcinku scen tak efektownych, jak rabowanie samochodu należącego do kasyna, nie było Željko Ivanka, a i tak był to świetny odcinek. Odcinek będący kwintesencją "Banshee".
Marta Wawrzyn: Tak, świetny odcinek, ale gdyby jeszcze pojawił się Željko Ivanek… o, to dopiero by było! Tak czy siak wreszcie dostaliśmy to, za co pokochaliśmy "Banshee": Tarantinowskie niemalże sceny nieskrępowanej przemocy, zmiksowane z seksem i mnóstwem czarnego humoru. Szeryfa Hooda obijającego mordy wszystkim po kolei. Siobhan dokonującą aktu sprawiedliwości przy użyciu świętej księgi. I Carrie, i Nolę, i zemstę Proctora… Wszystko tak przerysowane, tak fantastycznie przyprawione odrobiną groteski, że ręce same składały się do oklasków. Jeden z najlepszych odcinków w historii "Banshee".
"Episodes"(3×01 – "Episode One")
Nikodem Pankowiak: Długo trzeba było czekać na powrót jednej z najlepszych komedii, ale już teraz mogę powiedzieć, że absolutnie było warto! Brytyjczycy zmuszeni do robienia serialu w Ameryce dalej zachwycają, a Matt to wciąż Matt – rozpuszczony, ponad 40-letni dzieciak, któremu nie można odmówić uroku. Merc jak zwykle jest dupkiem, co świetnie udowadnia podczas sceny otwierającej serial. Cudownie wyszła także scena, w której Carol zdradza Andy'emu Bardzo Ważną Tajemnicą, o której oczywiście bardzo szybko dowiadują się wszyscy. Cieszy to, że Sean i Beverly nadal są razem i będą mogli naśmiewać się z tych głupich Amerykanów w duecie. Szkoda tylko, że na ich związek wciąż czekają pewne perturbacje.
To był bardzo dobry wstęp do nowego sezonu. Jeszcze miesiąc temu obstawiałbym, że będzie to seria ostatnia. Dziś bardzo się cieszę, że Showtime tak bardzo uwierzył w tę produkcję, że z góry zamówił także kolejne 9 odcinków.
Marta Wawrzyn: Oj, nie sądzę, żeby Sean i Beverly mieli być razem w tym sezonie, przeciwnie, oni teraz właśnie odkrywają z przerażeniem, jak daleko zabrnęli i jak trudno pewne błędy wymazać z pamięci. Moim zdaniem oni jeszcze długo będą krążyć w kółko, zanim naprawdę odnajdą się z powrotem. Ale ludzkie dramaty ludzkimi dramatami, najważniejsze, że w "Episodes" wciąż jest naprawdę zabawnie. Tego właśnie mi najbardziej brakowało w jesiennych komediach: powodów do śmiechu. Tutaj jest ich aż nadto.
"Brooklyn Nine-Nine" (1×13 – "The Bet")
Nikodem Pankowiak: Gdybym był Andym det. Peraltą, wymyśliłbym dla Santiago coś lepszego, niż najgorszą randkę na świecie. Jednak jak widać, w tym wypadku podziałało, chemia między tą dwójką jest coraz większa. Naprawdę fajna z nich para, zobaczymy, jak potoczą się ich losy w kolejnych odcinkach. W końcu twórcy serialu lubią powoli i starannie rozwijać wszelkie wątki miłosne. Sama randka to prawdziwy popis Jake'a Peralty i jego wyobraźni, jednak ja jestem pełen podziwu dla znoszącej to wszystko ze stoickim spokojem Santiago.
W tym samym czasie trwa impreza na cześć Boyle'a, który za swoje bohaterstwo otrzymał dokładnie taki sam medal, jak policyjny koń. W jej trakcie poznajemy żonę Terry'ego (a właściwie Terence'a), a ona z kolei poznaje kilka faktów na temat pracy swojego męża, o których nie miałaby pojęcia, gdyby nie rozwiązły język kapitana Holta. Kolejny bardzo dobry odcinek, cały serial wyraźnie jest na fali i oby poniosła go ona do wyższej oglądalności, na którą z całą pewnością zasługuje.
Marta Wawrzyn: Gdybym była Santiago, ani przez sekundę nie narzekałabym, że muszę iść na randkę z Andym det. Peraltą. Bo naprawdę nie wiem, co może być lepszego na świecie. Chyba ze trzy razy obejrzałam ten moment, kiedy Jake zauważa, że koń jest wyższy rangą od Boyle'a. Absolutnie uwielbiam jego minę w tym momencie i mogę gapić się na niego bez końca. Zresztą każda jego mina jest urocza… Zaraz, o czym ja miałam…?
Ach, właśnie. Kilka dni po tym, jak "Brooklyn Nine-Nine" dostał Złoty Glob dla najlepszej komedii, dostaliśmy dowód na to, że faktycznie serial jest w świetnej formie. Widać chemię na planie, widać też swobodę i luz, zarówno w obsadzie, jak i wśród scenarzystów, którzy, mam wrażenie, piszą coraz zabawniejsze kwestie. A do tego w przemyślany sposób budowane są relacje między postaciami – iskry fruwały w powietrzu zarówno podczas "najgorszej randki świata", jak i między Diaz i Boyle'em.
Jedyna wada "B99"? Jest tylko jeden odcinek w tygodniu!
"Community" (5×04 – "Cooperative Polygraphy")
Nikodem Pankowiak: Kolejny bottle episode, może nie tak wybitny, jak ten z zaginionym długopisem, ale z pewnością zasługujący na znalezienie się w hitach. Jeszcze trochę i zanudzimy Was tymi ciągłymi zachwytami nad "Community", ale co poradzić, gdy mamy do czynienia z tak świetną produkcją. Znów dowiadujemy się nowych rzeczy o bohaterach, którzy ze względu podpięcie do wykrywacza kłamstw są zmuszeni do wyjątkowej szczerości. Ostatecznie żegnamy Pierce'a i poznajemy absurdalną przyczynę jego śmierci. Szkoda, że już za chwilę pożegnamy też kolejną postać, bez której obecnie nie jestem w stanie wyobrazić sobie "Community". Wierzę jednak w Harmona i jego zdolności do obracania każdej sytuacji na korzyść serialu.
Marta Wawrzyn: Najzabawniejszy odcinek tygodnia, pasażerowie pociągu do Warszawy w piątek o 8:00 rano, którzy mieli przyjemność siedzieć koło mnie, to potwierdzą. Pierce i jego cenna sperma niewątpliwie byli cichymi bohaterami odcinka, ale dla mnie najważniejszy i tak był Walton Goggins, czyli Boyd z "Justified", w roli gościa, który ma do dyspozycji potężną broń: wykrywacz kłamstw. Uwielbiam każdy tekst, który padł z jego ust w tym odcinku, ale najbardziej uwielbiam końcówkę, gdzie "Community" znów weszło na poziom meta, sugerując, że Goggins powinien pojawiać się co tydzień. Zdecydowanie powinien!
"True Detective" (1×01 – "The Long Bright Dark")
Marta Wawrzyn: Dopiero styczeń, a już mamy mocnego kandydata do tytułu najlepszej nowości 2014 roku. "Detektyw" ma wszystko. Fantastycznych aktorów w rolach głównych i świetnie napisanych bohaterów. Cudowny klimat zapyziałej Luizjany, z wielkimi, pustymi przestrzeniami, dziką przyrodą, drewnianymi ruderami i smętnie rzuconymi tu i ówdzie rafineriami. Wciągającą historię, opowiadaną równocześnie na dwóch płaszczyznach czasowych. Świetne zdjęcia, doskonałą muzykę i czołówkę, na widok której wszyscy krzyczą: "Już mnie kupili!".
A najlepsze jest to, że po pilocie o rytualne morderstwa można podejrzewać naprawdę wszystkich, nawet tego zwyczajnego, prostego faceta, granego przez Woody'ego Harrelsona. Czego chcieć więcej?
"Person of Interest" (3×13 – "4C")
Bartosz Wieremiej: Wreszcie znalazło się trochę czasu dla Reese'a (Jim Caviezel) i nie da się ukryć, że Maszyna zadbała nieco o naszego Johna na życiowym zakręcie (i o widzów przed ekranami). Reese miał więc kogo bić, kogo pilnować i kogo przykrywać kocykami(!). Specjalnie dla niego przez ekran przewinęły się również zastępy dupków, agentów i morderców. Z innych wydarzeń: Finchowi (Michael Emerson) także się nie nudziło, a Shaw (Sarah Shahi) zorganizowała sobie przelotną pogawędkę z Hershem (Boris McGiver).
Ostatecznie wszyscy byli zadowoleni, większość bohaterów relatywnie żywa, a Maszyna zaskoczyła stopniem ingerencji w życie jednego ze swoich, hmm, podwładnych. W końcu nie ma już wątpliwości, kto tak naprawdę rządzi, prawda?
"Modern Family" (5×12 – "Under Pressure")
Nikodem Pankowiak: Po kilku przeciętnych odcinkach, wreszcie zafundowano nam naprawdę dobre 20 minut. Bardzo fajnie podczas swojego gościnnego występu wypadł Jesse Eisenberg, ale to wcale nie ten nominowany niegdyś do Oscara aktor był największą gwiazdą tego odcinka. Zdecydowanie najlepiej wypadła grająca Alex Ariel Winter. Ta młodziutka aktorka udowodniła, że drzemie w niej spory, nie tylko komediowy, talent – i oby częściej objawiała go także w kolejnych odcinkach.
Phil znalazły prosty sposób na to, by zaimponować Jayowi, który nie najlepiej radzi sobie z wszelkiego rodzaju elektroniką. Manny i Luke postanowili umówić się z bliźniaczkami, choć tylko jeden z nich jest dumny z tego, jak potoczyła się ich znajomość. Sporo naprawdę zabawnych momentów zafundowali nam twórcy w tym odcinku. Szkoda tylko, że w tym sezonie robią to tak rzadko. Jakoś przestałem wierzyć w to, że odcinki takie jak ten mogą się zdarzyć częściej, niż raz na jakiś czas.