Seryjnie oglądając #10: Nie zawsze czas wystarcza
Andrzej Mandel
16 stycznia 2014, 19:42
Z uwagi na zatrzęsienie spraw z zupełnie innej beczki nie obejrzałem nawet połowy zaplanowanych seriali. Życie prześcignęło scenarzystów i zaserwowało mi pasjonujące, acz raczej smutne przeżycia. W zamian "Castle" doradził mi, że ukojenie czasem wymaga symbolu, a "Mentalista" pokazał, że najbardziej absurdalne teorie czasem mają pokrycie w rzeczywistości. Spoilery.
Z uwagi na zatrzęsienie spraw z zupełnie innej beczki nie obejrzałem nawet połowy zaplanowanych seriali. Życie prześcignęło scenarzystów i zaserwowało mi pasjonujące, acz raczej smutne przeżycia. W zamian "Castle" doradził mi, że ukojenie czasem wymaga symbolu, a "Mentalista" pokazał, że najbardziej absurdalne teorie czasem mają pokrycie w rzeczywistości. Spoilery.
Są w życiu momenty, gdy po prostu trzeba schować urażoną dumę do kieszeni i podać komuś pomocne ramię. Czasem nawet chusteczkę. Zdarzają się też momenty, gdy trzeba spojrzeć prawdzie w oczy i porozmawiać z kimś, z kim się rozmawiać już nie chce, ale wypadałoby to jedno, magiczne słowo powiedzieć. Życie pisze bowiem lepsze scenariusze niż najlepsi nawet scenarzyści.
Trudno jest żyć, mając coś niedomkniętego i nie zawsze czas pomaga zapomnieć czy przyzwyczaić się do tego, że czegoś już nie ma, a związane z tym emocje dobrze byłoby wygasić. Kiedy już uda się uwolnić od tego, wszystko nabiera nowych barw. Tak jak "Mentalista", który zdecydowanie zyskuje w nowej, pozbawionej Krwawego Jasia, odsłonie. Nie wiem czy zwróciliście uwagę, ale w zachowaniu Patricka są subtelne zmiany świadczące o większym luzie. Wyraźnie służy mu nowa praca, jak i fakt, że udało się domknąć do co najważniejsze.
O tym, co jest najważniejsze, przekonał się Castle, któremu udało się przedstawić Kate swojemu ojcu. A raczej to jego ojcu udało się przedstawić swojej przyszłej synowej, bo ewidentnie zadbał, aby pewne morderstwo trafiło pod jej jurysdykcję. W efekcie było trochę zabawnych scen, trochę wzruszających i jedna bardzo zwyczajna, która podobała mi się najbardziej, choć romantykiem nie jestem. Rick całujący Kate w głowę i mówiący o wrześniu, ustępujący jej na całej linii ze swojego chłopięcego sztubactwa i młodzieńczej wizji perfekcyjnego ślubu, był najbardziej zwyczajnym facetem całującym swoją narzeczoną. I to była siła tej sceny. Choć Martha (och, Susan Sullivan jest rewelacyjna!) też miała swój piękny moment, gdy mówiła o tym, że czasem najlepsze, co możemy dostać od drugiej osoby, to zamknięcie. A rodzina jest ważna.
Rodzina nie musi oznaczać jednak krwi, choć większość z nas rozumie to właśnie w ten sposób. Sebastian Monroe nie jest tu wyjątkiem, choć wątek z jego synem był na granicy przesłodzenia. Dobrze, że tym razem to Miles wziął na siebie rozładowywanie "napięcia". To jego komentarze były najlepsze w tym odcinku, choć Monroe oczywiście nadal dzielnie stawał na wysokości zadania. Urzekający był też występ Joaquima de Almeidy, którego na pewno każdy kojarzy z roli Bucho w "Desperado".
Interesująco zapowiada się wątek współdziałania Monroe seniora i juniora. Ale do kupy zebrał się też wątek Aarona, co powoduje, że czekam jeszcze tylko, aż lepiej się poskłada wątek Neville'a. Już tylko on mnie denerwuje.
Tak jak wnerwiało mnie w tym tygodniu "Sleepy Hollow". Bierze się to zapewne z tego, że nie lubię horrorów i odcinek zapowiadający się na utrzymany ściśle w konwencji jednak mnie nie chwycił za nic. Poza tym że uśpił. Niemniej Ichabod narzekający na zbyt ciasne dżinsy mnie urzekł. Jak ja go rozumiem!
Niestety, brak czasu sprawił, że wiele pozycji wciąż czeka na to, aż je obejrzę. Na szczęście jutro będzie już trochę lepiej.
A co Wy widzieliście w tym tygodniu? Piszcie w komentarzach, tweetujcie i obserwujcie mnie, a także Serialową na Twitterze, bo to właśnie tam mamy zwyczaj prawie na żywo pisać o tym, co oglądamy. Jeśli też coś fajnego oglądacie i chcecie podzielić się tym z nami, używajcie w tweetach hashtagu #serialowa. My Wasze wpisy odnajdziemy i oczywiście na nie odpowiemy.
Do następnego!