"Sherlock" (3×03): Gra nigdy się nie kończy
Marta Wawrzyn
15 stycznia 2014, 17:14
Chcieliście naprawdę dobrego odcinka "Sherlocka"? Macie naprawdę dobry odcinek "Sherlocka"! "His Last Vow" nie pozwalało odkleić się od ekranu, z każdą minutą przynosząc coraz bardziej szalone niespodzianki. Uwaga na spoilery.
Chcieliście naprawdę dobrego odcinka "Sherlocka"? Macie naprawdę dobry odcinek "Sherlocka"! "His Last Vow" nie pozwalało odkleić się od ekranu, z każdą minutą przynosząc coraz bardziej szalone niespodzianki. Uwaga na spoilery.
Co to był za odcinek, co to były za emocje! Wciąż nie mogę pozbierać myśli i jakoś sensownie ułożyć w głowie tego wszystkiego, co się wydarzyło. Bo wydarzyło się bardzo dużo, niespodzianki następowały jedna po drugiej i pozostawiały widzów w lekkim szoku, który za chwilę był zastępowany większym szokiem, i jeszcze większym, i jeszcze… No bo czy spodziewaliście się, że zobaczycie tę słodką Mary strzelającą do Sherlocka? Albo że najlepszy detektyw na świecie będzie miał dziewczynę (OK, na niby, ale jednak!)? Albo że ten obrzydliwy czarny charakter będzie nie do przygwożdżenia? I że Sherlock tak po prostu go zastrzeli? I że Moriarty jeszcze powróci w jakiejś formie?
A najlepsze jest to, że wszystko, co działo się w odcinku, zostało logicznie wyjaśnione i tak zgrabnie połączyło się w jedną całość, że ręce same składały się do oklasków. Steven Moffat wiele razy pokazał już, że potrafi – wiedzą to fani "Sherlocka", wiedzą to fani "Doktora Who" – ale chyba jeszcze nigdy aż tak mnie nie zaskoczył sposobem opowiadania historii. "His Last Vow" po prostu płynęło, najpierw wszystko w zabójczym tempie gmatwając, a potem precyzyjnie to rozplątując.
Napoleon szantażu
Jeśli tęskniliście już za porządnym czarnym charakterem w "Sherlocku", musicie być przeszczęśliwi. Lars Mikkelsen jako Charles Augustus Magnussen w każdej scenie ze swoim udziałem sprawia, że żołądek wywraca się widzowi na lewą stronę, dokładnie tak jak Sherlockowi. Facet jest po prostu obrzydliwy pod każdym względem – pocą mu się ręce, ma aparycję szczura i całą gamę wyjątkowo obleśnych zachowań do dyspozycji, a do tego dorobił się ogromnego majątku i swego rodzaju władzy, szantażując ludzi. I jest genialny, bardziej genialny niż którykolwiek z przeciwników Holmesa, bo, jak się okazuje, wszystko co wie, trzyma tylko i wyłącznie w swojej głowie.
Sam Sherlock jest zdziwiony, że to tak działa – myśli, że jego okulary to jakieś Google Glass, a tu zaskoczenie. To tylko i wyłącznie umysł, wielki, wybitny i koszmarnie pokręcony. Umysł psychopaty, który wie, jak działają media i chce za ich pomocą rozdawać karty (czy też – dawać prztyczki), niszczyć życie ludziom, a w końcu rządzić światem. Magnussen wie, że dowody nie są potrzebne, wystarczy coś wydrukować, żeby stało się obowiązującą wersją rzeczywistości.
Co ciekawe, postać grana przez Mikkelsena nie jest bardzo odległa od Charlesa Augustusa Milvertona z opowiadania sir Arthura Conan Doyle'a. Milverton też był królem szantażystów, który wyciągał od swoich ofiar ogromne pieniądze, a Holmes mówił o nim, że jest najobrzydliwszym człowiekiem w Londynie. W opowiadaniu Sherlock zaręczył się z jego pokojówką, niemal tak jak z druhną Janine w serialu. Też po to, żeby mu się włamać do domu. Oczywiście w zupełnie inny sposób, niż odbyło się to w XXI wieku.
Podobieństwa i różnice pomiędzy opowiadaniem Conan Doyle'a a scenariuszem Moffata jak zawsze są fascynujące. W jednym i drugim szantażysta kończy martwy, ale Moffat znacznie bardziej namieszał, wprowadzając do akcji świeżo poślubioną żonę Watsona i wiążąc jej losy z historią Magnussena.
Mary Watson, agentka i zabójczyni
Jeśli powiecie, że spodziewaliście się, iż słodka Mary Watson okaże się tak skomplikowaną postacią, nie uwierzę Wam. Napisano ją tak, żebyśmy polubili ją od pierwszej chwili, a do tego Amanda Abbington jest synonimem zwykłej, sympatycznej dziewczyny, takiej, z którą każdy chciałby iść na piwo. Oczywiście, teraz widzę, że to wszystko były powody, aby podejrzewać ją o bycie psychopatką, a jednak ani przez sekundę nie przeszło mi przez myśl, że ta postać ma drugie dno. Sherlockowi najwyraźniej też nie, przynajmniej nie do momentu, kiedy zobaczył ją z pistoletem w ręku, gotową wykonać wyrok na człowieku, który wiedział o niej za dużo.
Emocje związane z tą postacią zmieniały się jak w kalejdoskopie: od lubienia jej w jednej chwili musieliśmy przejść do nienawiści. A potem zaczęło się rozplątywanie i szukanie drugiego dna w drugim dnie. Koniec końców, zarówno Sherlock z Watsonem, jak i my, biedni widzowie, jakoś te szalone emocje poskładaliśmy, otrzymując od Moffata silne zapewnienie, że Mary nie jest złym człowiekiem, niezależnie od tego, jaką ma przeszłość i kogo zabiła. Mamy ją kochać dalej i kropka. Może teraz nawet jeszcze bardziej, wiedząc, że nie jest taką zwykłą Mary.
Malutki, głupiutki Sherlock
Opowieść o Mary i szantażyście była też kolejnym pretekstem, by trochę głębiej zajrzeć do głowy Sherlocka i poznać go nie tyle jako genialnego detektywa, co człowieka. Okazało się, że w tej niezwykłej łepetynie wciąż siedzi Moriarty, na szczęście porządnie uwiązany, tak żeby nikomu krzywdy nie zrobić. Siedzi tam też wiele całkiem ludzkich uczuć.
Oczywiście Sherlock nie mógłby być na tyle ludzki, żeby stworzyć prawdziwy związek z tak zwyczajną dziewczyną jak Janine. Ale i tak sporym szokiem, nie tylko dla Watsona, był jej widok w jego mieszkaniu. I jeszcze ten "Sherly"! Nawet jeśli można było zgadnąć od początku, że toczy się tu jakaś gra, to było tak pyszne i zabawne, że trudno było się nie uśmiechnąć.
Jeszcze bardziej Sherlocka i jego brata uczłowieczyły wszystkie sceny rodzinne. Informacja, że ich matka była genialną matematyczką. Sherl i Mike przyłapani z papierosami. Pies Redbeard. To, jak Mycroft widzi młodszego brata: jako dzieciaka, który jest od niego głupszy i którego trzeba chronić. Nagromadzenie wspaniałości było tak wielkie, iż właściwie bez większego echa przeszło to, że Sherlock, nie wiedząc, jak przygwoździć Magnussena, po prostu go zastrzelił. Konsekwencji nie będzie, a ponieważ facet zasłużył na taki koniec, to i my nie powinniśmy przywiązywać do tego incydentu większej wagi. Zwłaszcza że parę minut później odpalono prawdziwą bombę.
Wielki powrót
Tęskniliście za Moriartym? No to znów go mamy. Trudno powiedzieć, czy rzeczywiście powróci Moriarty z krwi i kości, czy mamy tu do czynienia z zupełnie inną grą i zupełnie innym graczem – niemniej jednak ten cliffhanger wydaje mi się jeszcze mocniejszy niż tamten sprzed dwóch lat. Obyśmy tym razem czekali mniej niż dwa lata na odpowiedzi.
Trzeci sezon "Sherlocka" miał swoje lepsze i słabsze momenty, mógł nie podobać się tym, którzy liczyli na "prawdziwe" zagadki kryminalne – ale koniec końców Moffat z Gatissem obronili swoją wizję. Ba, oni nie tylko ją obronili, oni wywindowali serial na zupełnie nowy poziom, gdzie mamy bardziej skomplikowane postacie (zwłaszcza Sherlock i Watson po tym sezonie wydają się inni niż wcześniej), bardziej pokręcone emocje, bardziej ludzkich ludzi i bardziej niezwykłe historie.
Obserwowanie, jak Sherlockowy świat serialowy się rozbudowuje i z jaką swobodą dodawane są kolejne elementy, po które będzie można sięgać w dowolnej chwili, to czysta przyjemność. Po tym, co zobaczyłam w 3. sezonie, jestem przekonana, że ten serial można kręcić jeszcze długo bez obaw, że widzom się znudzi.
Gra nigdy się nie kończy – i miejmy nadzieję, że "Sherlock" stacji BBC też nie. Bo to serial magiczny, a bez magii, jak wiadomo, nasze życie jest tak szare i nudne, że nawet na Twitterze nie chce się o nim pisać.