"Banshee" (2×01): Porządki w miasteczku
Paweł Rybicki
14 stycznia 2014, 19:17
Pierwszy odcinek nowego sezonu "Banshee" nie był słaby – ale nie był też bardzo dobry. Z jakiegoś powodu twórcy serialu postanowili spuścić parę, którą wcześniej zgromadzili pod fabularnym kotłem. Spoilery.
Pierwszy odcinek nowego sezonu "Banshee" nie był słaby – ale nie był też bardzo dobry. Z jakiegoś powodu twórcy serialu postanowili spuścić parę, którą wcześniej zgromadzili pod fabularnym kotłem. Spoilery.
Finałowy odcinek poprzedniego sezonu "Banshee" zakończono dwoma cliffhangerami: odnalezieniem przez śledczych ciała prawdziwego szeryfa oraz (już po napisach końcowych) pojawieniem się syna tegoż. Oczywiście do tego dochodził szereg innych wydarzeń, co do których mogliśmy się spodziewać, że będą rodzić jakieś następstwa – wysadzenie indiańskiego kasyna, śmierć młodego burmistrza no i regularna bitwa z gangsterami Królika.
Królik (Ben Cross) oczywiście przeżył (w końcu jest Głównym Złym). Widzowie dowiadują się tego z ust federalnego agenta Racine'a (w tej roli rewelacyjny Željko Ivanek, pochodzący ze Słowenii aktor, znany z "Damages" i hollywoodzkich filmów, m.in. "Operacji Argo"). Racine przybywa do Banshee, aby wyjaśnić, co właściwie się tam wydarzyło – i zdecydować, czy ma być podjęte śledztwo na szeroką skalę.
Wydawać by się mogło, że próba rozwikłania przez Racine'a zagadki miasteczka Banshee to materiał na cały odcinek (albo nawet sezon). Tymczasem śledztwo federalnego agenta trwa ledwie pół odcinka. Racine szybko przechodzi nad wydarzeniami do porządku dziennego, wlepia funkcjonariuszom niskie kary i zbiera się do Nowego Jorku.
Na szczęście jednak to akurat nie jest przykład pójścia na łatwiznę przez twórców serialu. Okazuje się, że Racine podejrzewa dużo więcej, niż mówi i oczywiście coś mu w Banshee bardzo nie pasuje. A ponieważ zauważa, że Królik jest w jakiś dziwny sposób związany z szeryfem Hoodem (czyli Bezimiennym, którego gra Antony Starr), więc postanawia zostawić szeryfa na stanowisku i wykorzystać go w swojej grze.
Być może agenta powinna postać Hooda bardziej zaciekawić, ale wyraźnie widać, że śmiertelnie chory na raka (jak mówi Racine: "Mój rak dostał raka") i palący bez przerwy papierosy agent jest opętany wizją ujęcia ukraińskiego gangstera. To ma być dzieło jego życia, i nic innego go nie interesuje.
Agent Racine pojawia się jeszcze pod koniec odcinka, gdy przychodzi do prawosławnego duchownego, który okazuje się być bratem Królika. Racine występuje też w scenie po napisach, gdy… a zresztą, sami zobaczcie.
W międzyczasie koledzy Bezimiennego w jednej krótkiej scenie "niwelują" jakże (wydawałoby się) dramatyczny cliffhanger z finału poprzedniego sezonu. Po prostu wykradają zwłoki prawdziwego szeryfa i pozbywają się ich, tym razem zapewne na dobre (a co do drugiego cliffhangera, to na razie nic się nie wydarzyło).
Kiedy Racine znika z Banshee, rozpoczyna się jakby drugi odcinek. Nasi bohaterowie jak gdyby nigdy nic wracają do rabowania bankowych transportów. Scena ataku na furgonetkę jest bardzo widowiskowa (chociaż nie aż tak, jak scena walki na ulicach Nowego Jorku w pilocie serialu). Akcja jednak nie całkiem się udaje – a dlaczego i jaką dokładnie rolę odgrywa Nola, dowiemy się zapewne w kolejnych odcinkach.
W tym odcinku (zatytułowanym "Little Fish") nie było zbyt wiele scen z moimi ulubionymi postaciami, to znaczy Proctorem (Ulrich Thomsen) oraz Rebbecą (Lili Simmons). Para (byłych) amiszów pojawia się tylko przez chwilę w tle. Ale możemy być pewni, że w dalszej części sezonu ich nie zabraknie.
Podsumowując: pierwszy odcinek 2. sezonu "Banshee" nie był tak mocny ani jak finał, ani jak pilot poprzedniego. Sądzę jednak, że to celowa taktyka twórców. Zakończyli (może zbyt gładko) niektóre wątki z poprzedniego sezonu i zasugerowali te, którymi będziemy pasjonować się w nowym. I jeśli to to był tylko wstęp, to całość zapowiada się naprawdę nieźle.