"Detektyw" (1×01): Mroczne Południe
Mateusz Madejski
13 stycznia 2014, 18:08
Do obejrzenia nowego serialu HBO zachęcają przede wszystkim dwa wielkie nazwiska: Matthew McConaughey i Woody Harrelson. A tempo akcji jest jak w skandynawskim kryminale – na początku monotonnie, a nawet nudno, ale gdy zbliża koniec pilota, nie można się oderwać.
Do obejrzenia nowego serialu HBO zachęcają przede wszystkim dwa wielkie nazwiska: Matthew McConaughey i Woody Harrelson. A tempo akcji jest jak w skandynawskim kryminale – na początku monotonnie, a nawet nudno, ale gdy zbliża koniec pilota, nie można się oderwać.
Nowy serial HBO opowiada o 17-letnich poszukiwaniach mordercy w Luizjanie. Bohaterów, czyli detektywów, granych przez wspomniane gwiazdy dużego ekranu, poznajemy dwukrotnie. Najpierw w roku 2012, gdy opowiadają współczesnym detektywom o sprawie morderstwa z 1995 roku, a później – gdy sami rozwiązują wspomnianą sprawę.
Sama sprawa z początku nie wydaje się zbyt pasjonująca. Oto detektywi znajdują na polu martwą kobietę, zamordowaną w rytualny sposób. Każdy przeciętny zjadacz popkultury widział taki obrazek pewnie kilkaset razy. Ale z każdą kolejną minutą pierwszy odcinek serialu robi się coraz bardziej pasjonujący. Czemu?
Ogromny wpływ mają na to bohaterowie. Harrelsonowi przypadła rola Martina Harta. Można powiedzieć, że to klasyczna kreacja tego aktora – czyli amerykański twardziel z Południa, grany na granicy pastiszu. Natomiast McConaughey wspina się chyba na szczyt swoich aktorskich możliwości. Wydawało mi się, że szczyt swojego kunsztu osiągnął w krótkim epizodzie w "Wilku z Wall Street", ale tu jest nawet lepszy.
Detektyw Rust, w którego się wciela, jest jednocześnie świetnym profesjonalistą i potwornym dziwakiem. Widać, że w przygotowanie do roli McConaughey włożył mnóstwo pracy. Jest bardzo wychudzony i nawet porusza się w bardzo dziwny sposób. Detektyw Rust Cohle uwielbia metafizyczne rozmowy, które, jak nietrudno się domyślić, wyprowadzają z równowagi detektywa Martina Harta. Rust walczy z demonami przeszłości – zmarła mu córka, z żoną się rozstał. Uwielbia alkohol i inne używki. Jego mieszkanie składa się z materaca i stosu książek o zbrodniach. Do tego jest świetny w odczytywaniu symboliki satanistycznej i zawsze wie, na co zwrócić uwagę przy rozwiązywaniu zagadek. Z ludźmi dogaduje się średnio, ale zbytnio mu to nie przeszkadza, bo wyraźnie żyje we własnym świecie. Pytanie, które nam się nasuwa, jest dość oczywiste – czy to detektyw Rust jest tym mordercą? A może to tylko scenarzyści nas tak zwodzą? Albo jest po prostu genialnym detektywem i zawsze widzi to, czego jego koledzy nie potrafią dostrzec…
Czemu Martin i Rust opowiadają detektywom w 2012 roku o starej sprawie? Otóż wygląda na to, że morderca zaatakował znowu. Jest to o tyle dziwne, że wydawało się, iż zbrodnia z 1995 roku została już rozwiązana, a morderca został schwytany.
W serialu udało się wytworzyć duszny, niepokojący klimat. Ciekawie przedstawiono Południe USA – poznajemy mroczną Luizjanę, przydrożne bary dla kierowców, pełne prostytutek i narkotyków, miasteczka z "pobożnymi" ludźmi, którzy mają trupy w szafach. Najczęściej w amerykańskich produkcjach ten region wygląda jak wyjęty ze snu wyborcy Partii Republikańskiej – przystrzyżone trawniki, domki, prości i uczciwi ludzie. No i oczywiście powiewająca wszędzie amerykańska flaga. Tu mamy zamiast domków rudery i bezkresne, puste przestrzenie. Ludzie są prości, ale niekoniecznie uczciwi. Najbardziej rzuca się w oczy jednak wszechobecna bieda, której nie spodziewalibyśmy się po tak bogatym kraju jak USA.
Pierwszy sezon "Detektywa" będzie miał osiem odcinków i będzie pierwszą częścią antologii (o tym, czym jest serialowa antologia, pisał Bartek w naTemat). Kolejne sezony będą opisywały już zupełnie inne sprawy.