Pazurkiem po ekranie #14: Chaos, dużo chaosu
Marta Wawrzyn
8 stycznia 2014, 19:48
Sherlock przemawiał na weselu, w "The Good Wife" szukali tajemniczego rodzica, w "Revenge" coś wypłynęło na powierzchnię, ale nie była tym czymś cała prawda. A tak poza tym to u mnie chaos. Uwaga na spoilery dotyczące wymienionych seriali.
Sherlock przemawiał na weselu, w "The Good Wife" szukali tajemniczego rodzica, w "Revenge" coś wypłynęło na powierzchnię, ale nie była tym czymś cała prawda. A tak poza tym to u mnie chaos. Uwaga na spoilery dotyczące wymienionych seriali.
Ten tydzień upływa pod znakiem chaosu. Naprawdę, wszystko jest jakieś niepoukładane. Nie robię już żadnych planów, bo ciągle przytrafiają mi się telefony, które burzą wszystko i sprawiają, że nic nie jest takie, jakie być miało. Myślałam nawet o wyrzuceniu telefonu przez okno, ale kiedy już, już przymierzałam się do desperackiego kroku, spojrzałam na to szatańskie urządzenie i poczułam przypływ jakiegoś nieznanego ciepła w sercu. Hm… to jest to, co nazywają miłością?
Żarty żartami, ale wyobraźcie sobie, że w sobotni wieczór siedzicie w pociągu do Krakowa, a "znany dziennikarz od seriali" po drugiej stronie Wam mówi, że macie być w Warszawie w poniedziałek rano. Na Czerskiej, w radiu. Wysiadać, kazać zawracać, nic nie robić? Ostatecznie znów musiał wystarczyć telefon. Podobno brzmieliśmy strasznie, każde w innym mieście, każde z innymi myślami. Podobno było bardzo dużo chaosu, jakichś niepotrzebnych słów (Arrow!), jakichś "Wojtku, nie przekręcaj mi nazwy", "Dawidzie, powiedz to za mnie", były też "yyy" i "eeee", i "eeech". A potem zniknęliśmy całkiem. Wypatruję tego naszego chaosu codziennie tutaj i widzę, że najwyraźniej telefonami rozwaliliśmy system. To znaczy jest dziura w podcastach z 6 stycznia, która zaczyna się od denerwującego braku "naszego" "Programu telewizyjnego", a kończy się o 21:00. Wina Krakowa i Katowic, ewidentnie.
Ale nawet jeśli zaginęliśmy ostatecznie i nieodwracalnie, liczę na to, że jeszcze kiedyś wrócę w eter z serialami. Koniecznie w tym samym towarzystwie, bo takiego (tak, celowo nie użyłam słowa "zwycięskiego") składu się nie zmienia, prawda?
Tymczasem w kuchni zaszaleli Robert z Marcelą…
…i oczywiście nie będę ich oceniać, bo nie jestem ani trochę obiektywna. Powiem tylko, że kocham ten pomysł i kocham ich oboje. Ale oczywiście krytyki chętnie wysłucham, zwłaszcza konstruktywnej. Sami już zauważyliśmy, że nie wszystko w 100% tutaj działa, wypisaliśmy listę uwag i ciekawi jesteśmy, co Wy sądzicie o pierwszym odcinku "Seriali na talerzu".
A w tej drugiej (trzeciej?) rzeczywistości…
…chaos wkradł się do "Sherlocka". Tak przynajmniej wydawało się przez pierwsze pół odcinka "The Sign of Three", kiedy to Sherlock gadał i gadał, i nie wyglądało to, jakby zmierzało "dokądś". Ostatecznie Moffat z Gatissem wyszli z tego obronną ręką, wszystkie elementy układanki w magiczny sposób wskoczyły na swoje miejsce i zgadzam się z Bartkiem, że był to całkiem dobry odcinek. Chciałabym tylko, żeby nie było po drodze aż tyle gimnastykowania się – w sensie raczej przenośnym niż dosłownym, Gatiss akurat mi się spodobał, pewnie dlatego, że mam słabość do Mycrofta. Granice przeszarżowania były tym razem niebezpiecznie blisko, a do tego znów zostały zaburzone proporcje zagadka kryminalna – wszystko inne.
Ale nawet jeśli w tym kryminale mało ostatnio kryminału, uwielbiam "Sherlocka". Uwielbiam każdy kadr, każdy dźwięk, każdy dialog, każde westchnięcie Benedicta Cumberbatcha i wszystkie jego płaszcze. Uwielbiam tę odrobinę staroświeckiego uroku, dostrzegalną nawet w scenach, po których spodziewamy się wszystkiego, tylko nie tego. Uwielbiam panią Hudson, coraz bardziej i bardziej. W tym tygodniu totalnie już zwariowałam na punkcie Mary i na moment zakochałam się w sprytnej druhnie, która, niczym Jeff z "Community" w przypadku Abeda, szybko dostrzegła wartość Sherlocka i postanowiła wykorzystać go do swoich celów.
Tak, to cudowny serial, nie mam co do tego wątpliwości. Ale skoro przed nami już finał sezonu, to poproszę pełnowymiarową sprawę kryminalną, dobrze? Proooszę.
W "The Good Wife" zakpili z "Glee"…
…i wyszło po prostu przepysznie! Wciąż się uśmiecham, przypominając sobie "prawniczy jazz" (nie mylić z chaosem) na sali sądowej, wciąż czuję głęboką odrazę do "Thicky Trick", które najwyraźniej postanowiło zostać w mojej głowie na zawsze. Czemu ta sprawa była ciekawa i jak tańczy Christine Baranski, możecie sprawdzić tutaj, tymczasem warto by skomentować dwie rzeczy.
Po pierwsze, ojciec dziecka Marilyn specjalnie mnie nie zaskoczył, to znaczy nie zaskoczyło mnie, że nie okazał się nim gubernator. Serial "przeskoczyłby rekina", gdyby wykręcił nam taki numer. Uderzenie przyszło z innego kierunku, przed Peterem tak czy siak kłopoty, miejmy nadzieję, że ciekawsze niż kolejny seksskandal.
Po drugie, przeżyłam krótką chwilę radości, kiedy Will i Diane po kolejnej wojnie usiedli naprzeciwko siebie ze szklankami czegoś mocniejszego w dłoniach i… wydawało się, że odbędzie się porządna, szczera rozmowa, po której przynajmniej przez jakiś czas nie będą zachowywać się jak dzieci. I niby wszystko w porządku, niby ona – zanim wyszła – przyznała, że on ma rację. Ale coś tu nadal mocno zgrzyta. Tak nie wygląda koniec wojny.
Po trzecie, tak, celowo nie komentuję zachowania Willa i Alicii. Bo to tylko kolejna odsłona tego, co już wiemy. I jak się to skończy, też raczej wiemy. Nie?
Emily Thorne jest niezniszczalna…
…ale to też już wiedzieliśmy, prawda? Oglądając "Homecoming", doznałam szoku, kiedy zobaczyłam, co spotkało fotel Victorii. Reszta odcinka była zdecydowanie mniejszym zaskoczeniem (nigdy nie zrozumiem, czemu twórcy rzucają w zwiastunach odcinków tak dużymi spoilerami, jak utrata pamięci przez Emily) i "Revenge" jest u mnie bliskie powrotu na półkę "Można oglądać, ale po co?". No bo w zasadzie po co, skoro gra zaczyna się od nowa, a jej reguły aż tak się nie zmieniły?
Znienawidzone słowo dnia: asset
Serio, nie dało się już tego słuchać! Nie mówię, że "The Assets", miniserial ABC o szpiegach z lat 80., jest całkiem zły. Nie, parę niezłych scen się zdarzyło, Jodie Whittaker i Paul Rhys zdecydowanie dają radę w swoich rolach, klimat biedniejszego "The Americans" też raczej mi się podoba. Ale jest w tym coś tak nudnego, wtórnego i nijakiego, że za nic nie zmuszę się do obejrzenia kolejnego odcinka. Dodatkowo, dziwi mnie strasznie, że serialu prawie w ogóle nie promowano, a więc skazano go na śmierć, zanim w ogóle miał szansę zadebiutować.
Z uwagi na panujący dookoła chaos i rozpraszające dźwięki wydawane przez telefon, nie miałam jeszcze czasu zerknąć ani na "Justified", ani na "Killer Women", ani na "Intelligence". Nawet nowe "Brooklyn Nine-Nine" i Andy, moja miłość, czekają wciąż na swoją kolej. Wybaczcie, nadal liczę na to, że ktoś mi sprezentuje 48-godzinną dobę.
A co Wy widzieliście w tym tygodniu? Piszcie w komentarzach, tweetujcie i obserwujcie mnie, a także Serialową na Twitterze, bo to właśnie tam mamy zwyczaj prawie na żywo pisać o tym, co oglądamy. Jeśli też coś fajnego oglądacie i chcecie podzielić się tym z nami, używajcie w tweetach hashtagu #serialowa. My Wasze wpisy odnajdziemy i oczywiście na nie odpowiemy.
I pamiętajcie – widzimy się za tydzień. W tym samym miejscu, o tej samej porze.