10 najlepszych seriali 2013 roku wg Andrzeja Mandla
Andrzej Mandel
27 grudnia 2013, 17:44
Kończący się rok to okazja do podsumowań, także serialowych. Oto dziesięć najlepszych seriali, które oglądałem w 2013 roku.
Kończący się rok to okazja do podsumowań, także serialowych. Oto dziesięć najlepszych seriali, które oglądałem w 2013 roku.
Podsumowania można robić pozytywne albo negatywne – i pewnie uzbierałoby mi się 10 najgorszych seriali 2013 roku. W końcu przebrnąłem dla Rudej "Under the Dome", z przerażeniem patrzyłem, jak obniża swój poziom "Falling Skies", a nawet podjąłem nieudaną próbę oglądania paru innych seriali. Tylko po co się męczyć ponownie, skoro można się cieszyć tym, co dobre?
W moim zestawieniu, wyjątkowo, pojawił się także jeden serial, którego fanem nie jestem i obejrzałem raptem kilka jego odcinków. Trudno jednak zignorować niesamowite zjawisko popkulturowe, jakim jest ten serial.
Podium zdominowali u mnie Brytyjczycy i trzeba przyznać, że zasłużyli. To oni, a nie Amerykanie, tworzą najlepsze seriale w anglosaskim kręgu kulturowym. Zapewne jest to zasługą tego, że jest im równie blisko do Europy, jak i do dawnej kolonii, ale to nie tłumaczy wszystkiego.
10. "Breaking Bad". Przyznaję się, nie wyszedłem poza pierwszych kilka odcinków tego serialu. Nie, nie dlatego, że mi się nie podobał. Po prostu zabrakło mi na niego czasu. Wiem, herezja. Nie mogę jednak zignorować wyrazów zachwytu, jakimi obdarzyli fani jego finałowy sezon. Nie mogę też zignorować licznych memów inspirowanych "Breaking Bad". No i nie da się ukryć, że serial czeka na swoją kolejkę. Zdaje się, że na urlopie za dużo nie pospaceruję…
9. "House of Cards". Co prawda Kevin Spacey reklamuje teraz pewien bank, z którego swego czasu uciekałem aż się kurzyło, ale sam serial to coś, na co uwagę warto zwrócić. Po pierwsze, naprawdę dobrze pokazuje mechanizmy polityki (oraz to, jacy są politycy), a po drugie, to pierwsza internetowa superprodukcja. Netflix wyznacza trendy i nie da się ukryć, że czekam na więcej takich seriali. To, co urzekło mnie w "House of Cards" najbardziej, to czołówka oraz fascynująco cyniczne komentarze wygłaszane przez głównego bohatera wprost do widza. Pozycja obowiązkowa.
8. "Sleepy Hollow". Jedna z przyjemniejszych niespodzianek jesieni 2013 roku. Serial, który równie dobrze mógł okazać się gniotem, nie tylko da się oglądać, ale nawet mocno mnie wciągnął. Nie bez znaczenia jest świetna chemia między odtwórcami głównych ról – Tom Mison i Nicole Beharie grają naprawdę dobrze. Bardzo mnie cieszą również gościnne występy Johna Noble'a, czyli niezapomnianego Waltera z "Fringe" (i Denethora z "Władcy Pierścieni"). Duży plus zarobiło u mnie "Sleepy Hollow" czysto horrorowym odcinkiem, który obejrzałem bez ziewania, a warto wiedzieć, że na horrorach zazwyczaj zasypiam. Świetnie sprawdzają się też historyczne żarty związane z tym, że Ichabod jest z zupełnie innej epoki. Zdziwienie wysokością podatku od sprzedaży? Cymesik!
7. "Castle". Ten serial nie przestaje mnie zachwycać. Pozornie to zwykły procedural, jakich wiele, ale coś sprawia, że wybija się on ponad przeciętną, zaspokajając równocześnie gust przeciętnego widza. Miewa słabsze momenty, ale nadrabia to świetnymi (choć prostymi najczęściej) nawiązaniami do popkultury i puszczaniem oka do widza. Zdarza się też w "Castle" delikatnie zamaskowana krytyka społeczna, co samo w sobie jest warte odnotowania.
6. "Continuum". Fani SF mimo wszystko nie mogą narzekać. Choć wiele produkcji jest zdecydowanie poniżej jakiegokolwiek poziomu, to "Continuum" pozwala z optymizmem patrzeć w przyszłość gatunku. Simon Barry bawi się tu z widzem, oferuje naprawdę zakręcone zwroty akcji, a cliffhanger na koniec 2. sezonu "Continuum" sprawił, że wszystkim opadła szczęka. Jeżeli dodać do tego naprawdę celną krytykę społeczną, to pozostaje się tylko cieszyć, że nikt tego serialu nie ocenzurował…
5. "The Americans". Rzadko możemy w amerykańskich produkcjach kibicować tym "złym". W tym wypadku możemy trzymać stronę radzieckich szpiegów działających w USA w latach 80. XX wieku. Drobiazgowo odtworzonych latach 80., warto dodać. Mimo drobnych wpadek, które są zauważalne dla kogoś, kto zna historię i kulturę ZSRR, "The Americans" urzeka dobrym wyczuciem radzieckiej mentalności, niezłym rosyjskim głównych postaci (i słabym polskim, niestety, w jednym z odcinków) i dobrym ukazaniem różnic między Amerykanami a Rosjanami. Wartka akcja, dobry cliffhanger na koniec i sporo dobrych pomysłów pośrodku powoduje, że na 2. sezon czekam z niecierpliwością.
4. "Vikings". Nietypowa pozycja, bo to serial de facto historyczny. Mimo drobnych wpadek "Vikings" daje nam wgląd w codzienne życie wikingów i ludzi wczesnego średniowiecza. Nieśpieszne tempo akcji wciąga, bezmiar okrucieństwa epoki nie odrzuca, a dużym plusem jest też brak specjalnego dorabiania współczesnych motywacji do działań bohaterów. To naprawdę duży plus w czasach, gdy historyczne postacie w serialach potrafią z przekonaniem wygłaszać przemowy, które mogłyby mieć miejsce w naszej epoce i w ich ustach brzmią śmiesznie dla kogoś, kto zna historię choćby pobieżnie.
3. "South Park". Po latach przerwy przeprosiłem się z czwórką dzieciaków z Southa Park i naprawdę tego nie żałuję. Podziwiam niesamowitą świeżość pomysłów, celność gagów i to wszystko, co kryje się pod wulgarnymi tekstami. Ten serial to perełka i naprawdę zmusza do myślenia. A przy tym każdy odcinek to 20 minut świetnej zabawy. Pozostaje mi tylko żałować, że zrobiłem sobie pięć lat przerwy. Wiem, Cartman podsumowałby mnie dosadniej.
2. "Luther". Naprawdę, chwilami brak jest słów, aby opisać ten serial. To nie tylko wciągający kryminał, ale także niezły dramat psychologiczny. Rozterki głównego bohatera, jego ból przeżywamy wraz z nim, co jest dłużą zasługą Idrisa Elby. Wciągają też klimatyczne zdjęcia, dobre nawiązania do problemów, z jakimi stykamy się w realnym świecie, no i Alice. Ostatecznie "Luther" podbił mnie genialnym zakończeniem, które pozwala snuć tysiące domysłów co dalej i jest równocześnie świetnym zamknięciem wszystkich sezonów serialu. Brytyjczycy potrafią. Naprawdę.
1. "A Young Doctor's Notebook". Ta miniseria to brytyjska perełka oparta o rosyjską literaturę. Owszem, po pierwszym sezonie miałem jeszcze wątpliwości i pisałem, że to "perełka bez duszy". Po drugim nie mam już żadnych wątpliwości, że to serialowe arcydzieło. To nie tylko zasługa scenariusza, ale także świetnego aktorstwa Jona Hamma i Daniela Radcliffe'a. Obaj panowie stworzyli genialny duet, który sprawił, że ta słodko-gorzka (bardziej gorzka, jak to z Rosji) opowieść zyskała coś więcej niż duszę i klimat. Nie jestem pewien, czy nawet Rosjanie mogliby to nakręcić równie dobrze, a to w moich ustach największa pochwała, jaką może ten serial dostać.
Przeczytajcie też: 10 najlepszych seriali 2013 roku wg Marty Wawrzyn>>>