Dramaty: 35 najlepszych odcinków 2013 roku
Redakcja
1 stycznia 2014, 17:17
"House of Cards" (1×11 – "Chapter 11")
Mateusz Madejski: Obok "Breaking Bad", "House of Cards" był chyba najcieplej przyjętym serialem roku. W tym przypadku wskazanie najlepszego odcinka jest nieco trudniejsze, bo wiele osób obejrzało cały sezon w kilka dni. Jednak na tle całej świetnej produkcji wyróżniał się 11. epizod. Wtedy to Frank Underwood zdecydował się zabić człowieka, który stał mu na przeszkodzie. O ile wcześniej nie wstydziliśmy się, że Frank mimo całego swojego cynizmu wzbudza naszą sympatię, to w tym momencie musieliśmy się zacząć. Ale po obejrzeniu tego odcinka, jeszcze bardziej chcieliśmy się dowiedzieć, co ten drań Underwood znowu wymyśli.
Michał Kolanko: Już od pierwszej sceny tego serialu było jasne, że w Franku Underwoodzie drzemią mroczne siły. Jednak, aż do 11 odcinka pierwszego sezonu mogło się wydawać, że Frank to tylko zręczny polityk, który może i nie cofnie się przed niczym w dążeniu do władzy, ale jest przede wszystkim zręcznym manipulatorem i przebiegłym intrygantem. W tym odcinku Frank przekroczył linię, której przekroczenia wielu jednak się nie spodziewało. To w pewnym sensie esencja całego "House of Cards": pokazanie wprost, jak absolutnie władza może korumpować i niszczyć człowieka.
Nikodem Pankowiak: Franka Underwooda lubiłem praktycznie od samego początku. Facet wie, czego chce, konsekwentnie dąży do celu, no ale kurcze, są jakieś granice, prawda? Trochę dziwnie kibicuje się komuś, kto dla swoich celów jest w stanie zabić niewinnego człowieka. Frank objawił się tutaj jako człowiek bez kręgosłupa moralnego. Nie żebym wcześniej wierzył, że wyznaje on jakieś wyższe wartości, jednak miałem nadzieję, że pewnych granic nigdy nie przekroczy. Okazuje się, że w drodze po władzę granice nie istnieją.
Marta Wawrzyn: Oczywiście, ja też Franka polubiłam już w pierwszej chwili, a obserwując jego poczynania w świecie, którego święci bynajmniej nie zasiedlają, lubiłam go coraz bardziej i bardziej. Oglądając ten odcinek, od samego początku, czyli od sceny z kongresmenem Russo tuż po obudzeniu, czułam jakiś nieokreślony niepokój, który z minuty na minutę zamieniał się w pewność, że wydarzy się coś dramatycznego. Scenę w garażu oglądałam szeroko otwartymi oczami, wciąż nie mogąc uwierzyć, że on TO zrobi. Zrobił. I co teraz? Mam go lubić dalej? I może jeszcze mu kibicować, jak Walterowi White'owi kiedyś?
"Gra o tron" (3×09 – "The Rains of Castamere"
Paweł Rybicki: Krwawe Gody urządzone Starkom na zamku w Bliźniakach są powszechnie uznawane za jedną z najbardziej przejmujących scen literackiego pierwowzoru "Gry o ton". Dla fanów książki najważniejsze w całym 3. sezonie było to, jak twórcy serialu poradzą sobie z ukazaniem słynnej rzezi. Okazało się, że dobrze, a nawet bardzo dobrze. Świetnie oddano klimat spisku, zdrady i zbrodni. Kiedy muzykanci zaczęli grać "Deszcze Castamere" i było wiadomo już, że to w końcu, teraz, to można było poczuć ciarki na plecach. Wcześniej Jon zdradził się w końcu przed Dzikimi, że jest szpiegiem. Jak zwykle więc w "GoT", kulminacja sezonu miała miejsce jeszcze przed finałowym odcinkiem.
Marta Wawrzyn: A jak pięknie internet zwariował! O ile mam wątpliwości, czy rzeczywiście od początku do końca był to najlepszy odcinek sezonu, to muszę przyznać, że Krwawe Gody były jedną z najbardziej niesamowitych rzeczy, jakie widziałam w tym roku. Dla takich właśnie scen oglądam "Grę o tron": mocnych, brutalnych, sprawiających, że widz nie wie, co ze sobą począć.
Nikodem Pankowiak: O tym odcinku powiedziano/napisano już chyba wszystko. Widzieliśmy reakcje widzów, którzy nie czytali książki, chyba wszyscy doświadczyliśmy ich frustracji wylewanej w internecie. Tak czy owak, obok tego odcinka trudno było przejść komukolwiek obojętnie. Twórcy świetnie poprowadzili jego fabułę, sporo dzieje się także u wszystkich bohaterów, ale kto by się nimi przejmował, skoro ostatnie sceny serialu wstrząsają widzami chyba jeszcze bardziej niż odcięta głowa Neda Starka.
"Homeland" (3×12 – "The Star")
Nikodem Pankowiak: Świetne zakończenie sezonu, który spotkał się z mieszanymi uczuciami widzów. Dużo emocji, jak zwykle niezwykła chemia między Claire i Brodym oraz to, co stać się musiało (a może nawet powinno) już dawno temu. Ten sezon "Homeland" będę wspominał bardzo miło, dużo lepiej, niż poprzedni. Nawet jeśli ktoś ma odmienne zdanie na ten temat, musi przyznać jedno – "The Star" to naprawdę godny finał sezonu. Może nawet trochę szkoda, że nie serialu…
Marta Wawrzyn: Perfekcyjny finał nierównego sezonu. "Homeland" zgrabnie zakończył wątek złamanego człowieka, który po prostu nie mógł dostać happy endu. Oglądając kolejne odcinki tej jesieni, nie sądziłam, że ten serial jest w stanie jeszcze wywołać we mnie jakieś emocje. A jednak wywołał – i to jakie! Wydarzenia z Teheranu, jak i widok Carrie, dorysowującej należną Brody'emu gwiazdkę na ścianie w Langley, zostaną ze mną jeszcze przez jakiś czas.
Mateusz Madejski: Choć narzekania na trzeci sezon "Homeland" były dość powszechne, to finał został bardzo ciepło przyjęty. Na pewno brawa należą się twórcom serialu za wykorzystanie aktualnych wydarzeń politycznych w scenariuszu. Trzeba ich też docenić za bardzo ryzykowną decyzję o uśmierceniu bohatera. Najjaśniejszym punktem finału była jednak scena, w której Carrie domalowuje gwiazdę na ścianie. To był ten moment, który zapamiętamy na bardzo długo. W finałowym odcinku w zasadzie nie mieliśmy klasycznego, mocnego cliffhangera. Ale zostało mnóstwo pytań. Czy Carrie uda się połączyć rolę matki z funkcją szefa placówki? Co dalej z Saulem? I właściwie o co teraz toczyć się będzie gra? Te wątki moim zdaniem mogą sygnalizować bardzo udany czwarty sezon serialu.
"Sleepy Hollow" (1×01 – "Pilot")
Marta Wawrzyn: Najlepsze zaskoczenie tej jesieni. Zwiastuny zapowiadały kiczowaty koszmarek, takie dorosłe "Supernatural", w które zostanie wepchnięte wszystko, bez ładu i składu. I rzeczywiście w tym serialu jest wszystko, od Jeźdźca bez głowy i magii poczynając, na biblijnych przepowiedniach kończąc. Jest trochę humoru takich sobie lotów, trochę horroru też lotów różnych – i jakoś to działa.
I to działa w tak naturalny, bezpretensjonalny sposób, że przez pierwszych 40 minut przecierałam oczy ze zdumienia. Duża w tym zasługa świetnego duetu głównych bohaterów – z których jedno jest współczesną policjantką, a drugie XVIII-wiecznym rewolucjonistą z cudnym brytyjskim akcentem – ale i w opowiadaną historię można się wkręcić.
Andrzej Mandel: Ichabod Crane ścina głowę jeźdźcowi, po czym budzi się prawie 250 lat później w Sleepy Hollow, w którym szaleje Jeździec bez głowy. Coś, co zapowiadało się co najmniej dziwnie, wypadło naprawdę rewelacyjnie. Od pierwszych minut mamy świetną chemię między Tomem Misonem grającym Ichaboda, a Nicole Beharie w roli Abbie. Co więcej broni się koncepcja serialu i zderzanie (oszczędnie dawkowane) mentalności współczesnej z osiemnastowieczną.
Pilot był szaloną jazdą na krawędzi i wciągnął w serial, który później zwalnia tempo, ale o dziwo – wciąż trzyma się jako całość i potrafi zachwycać.
Nikodem Pankowiak: Dobra, przyznam szczerze, podchodziłem do tego serialu z dużym dystansem, jego pierwsze minuty minęły mi nieco zbyt wolno, jednak z czasem było już tylko lepiej. Twórcy "Sleepy Hollow" napakowali pilota ogromną liczbą wątków, a mimo to oglądało się go naprawdę przyjemnie. Duet Ichabod – Abbie świetnie wypada na ekranie już od samego początku, czuć między nimi chemię, mam tylko nadzieję, że twórcy nie zepsują tego pakując ich razem do łóżka.
"Orange is the New Black" (1×01 – "I Wasn't Ready")
Bartosz Wieremiej: To było zaskoczenie. Wielkie zaskoczenie. Od pierwszych minut. Do ostatnich. Pilot, po którym chciało się od razu zobaczyć więcej i co więcej miało się możliwość tak uczynić. Bardzo dobrze zrealizowany, ze świetną Taylor Schilling; pełen więziennych absurdów, ciekawie zawiązujących się historii i wspomnień z poprzedniego życia.
Marta Rosenblatt: Kolejny nowy serial, obok "Orphan Black" i "Masters of Sex", przy którym trzeba było nieźle się nagłowić, żeby wybrać odcinek najlepszy z najlepszych. Dlaczego padło na pilota?
To właśnie w pierwszym odcinku Piper wprowadza nas w swój świat, a raczej w nietypową sytuację, w której się znalazła. Poznajemy główną bohaterkę, życie, z którym przyszło jej się pożegnać i przede wszystkim kobiece więzienie "od kuchni". Powoli też poznajemy pozostałe bohaterki serii, między innymi sprawczynię całego zamieszania – Alex. Za sprawą Piper i jej opowieści przenosimy się do zupełnie innej rzeczywistości; rzeczywistości, której chcemy się przyglądać i od której trudno się oderwać. Rzadko który pilot potrafi w tak błyskawiczny sposób sprawić, że pokochamy cały serial. I za to przede wszystkim należy się hit.
Marta Wawrzyn: Kiedy przyszło nam wybierać najlepszy odcinek pierwszego sezonu "Orange Is the New Black", każdy mówił co innego. Jedni że "Lesbian Request Denied", inni że "The Chickening", jeszcze inni że finał. Pogodził nas dopiero pilot – który wszyscy oglądaliśmy, nie wierząc, że mamy przed sobą aż tak fantastyczny serial; że Jenji Kohan znów jest wielka. A ponieważ to Netflix, większość z nas od razu obejrzała kolejny odcinek, i jeszcze jeden, i jeszcze…
"Breaking Bad" (5×14 – "Ozymandias")
Paweł Rybicki: "Ozymandias" został przez amerykańskich krytyków nazwany najlepszym pojedynczym odcinkiem w historii telewizji – i trudno się z tym stwierdzeniem nie zgodzić. Cała druga część 5. sezonu "Breaking Bad" była jednym wielkim finałem, ale właśnie w tym odcinku nastąpiła kulminacja. I gwałtowny upadek Waltera White'a. Tak naprawdę mógłby się on jeszcze wykaraskać z krytycznej sytuacji i żyć spokojnie ze swoimi milionami. Ale w jednym, kluczowym momencie postanowił oddać swoje pieniądze za życie przyjaciela (a zarazem wroga). Widać było, że nic to nie da, ale Walter porzucił kunktatorstwo i drogo za to zapłacił. Bo jeśli chce się być bandytą, to trzeba być nim zawsze, w każdej sytuacji.
Marta Wawrzyn: "Ozymandias" to najlepsza telewizyjna godzina, z jaką kiedykolwiek miałam do czynienia. Wielkie emocje, idealnie skonstruowana akcja, niewyobrażalnie znakomite aktorstwo, przemyślane nawiązanie do poezji. W tym odcinku było wszystko i jeszcze więcej. Nie bez powodu użytkownicy IMDb zgodnie dali mu rekordową ocenę 10/10.
To, co się działo w tym fantastycznym odcinku, trudno streścić ot tak, w paru zdaniach, więc wszystkich, którzy chcą sobie to i owo przypomnieć, odsyłam do mojej recenzji. Pełnej zachwytu, a jakże. I koniecznie zobaczcie raz jeszcze to genialne promo. Jaka szkoda, że to już koniec… Ale co to był za koniec!
"Orphan Black" (1×05 – "Conditions of Existence")
Marta Rosenblatt: Naprawdę trudno wybrać najlepszy odcinek "Orphan Black". Dlaczego? Ano dlatego, że cały sezon stał na bardzo wysokim poziomie.
Jednak akcja na dobre rozkręciła się dopiero w "Conditions of Existence". Klony zaczynają domyślać się, że mają swoich obserwatorów i rozpoczyna się bardzo niebezpieczna, ale jakże emocjonująca gra. Poza tym mamy okazję obejrzeć dziewczyny od trochę innej strony. Punkową i zbuntowaną Sarah widzimy jako matkę, której zależy na Kirze; "Soccer mom" Alison jako bezpardonową kobietę gotową na wszystko; przemądrzałą Cosimę – w bardziej uroczej i nieśmiałej wersji podczas pierwszej rozmowy z Delphine. Tak, to właśnie w tym odcinku pojawiła się Delphine. Już samo to czyni ten odcinek najlepszym z serii!
Marta Wawrzyn: "Orphan Black" to jazda bez trzymanki od pierwszej chwili, ale dopiero w "Conditions of Existence" w brutalny sposób przekonaliśmy się, że te dziewczyny nie miały i nie mają normalnego życia. Bo ich obserwatorzy to przecież nie jacyś dalecy znajomi, a osoby z ich najbliższego otoczenia. Niby stary chwyt, ale w "Orphan Black" wypadł świeżo i w jeszcze bardziej szalony sposób pchnął akcję do przodu.
"Black Mirror" (2×02 – "White Bear")
Andrzej Mandel: Seria "Black Mirror" specjalizuje się w niepokojących diagnozach współczesnej mentalności, ale odcinek "White Bear" przebił nawet zwykły poziom tego serialu. Mowa tu bowiem o niekończącym się linczu, linczu na morderczyni, która co rano budzi się nie pamiętając, kim jest w świecie, gdzie wszyscy tylko kręcą filmy smartfonami.
Niesamowicie przygnębiająca wizja, w której skazany morderca staje się ofiarą, z którą sympatyzujemy. A karanie przestępców jak w średniowieczu jest rozrywką dla gawiedzi.
Bartosz Wieremiej: "White Bear" to zdecydowanie najlepszy odcinek 2. serii "Black Mirror". Przychodzi nam w nim przekroczyć granicę pomiędzy poczuciem sprawiedliwości a zwykłym okrucieństwem. Jednocześnie bardzo szybko jesteśmy w stanie się przekonać się, z jaką łatwością technologia potrafi zbliżyć nas nie tylko do przyszłości, ale i do mrocznych fragmentów ludzkiej historii.
W epizodzie kompletnie zaskakuje zwrot akcji, który przestawia wszystko na zupełnie nowe tory. Świetnie wypadli też aktorzy, a szczególnie Lenora Crichlow. W efekcie całe 40 minut pozostawia widza jednocześnie zdziwionego, zachwyconego i przerażonego i jest to bardzo dziwna reakcja na tak mimo wszystko krótką telewizyjną przygodę.
"Downton Abbey" (4×03)
Nikodem Pankowiak: Jak Julian Fellowes mógł nam to zrobić? Jak mógł najmilszą, nieuwikłaną w żadne intrygi postać skazać na takie cierpienie? Nie pamiętam, kiedy było mi tak żal jakiegokolwiek serialowego bohatera, jak wtedy Anny. Cała scena była tym bardziej szokująca, że wszystko działo się podczas wielkiego balu w Downton, gdy reszta mieszkańców cieszyła się muzyką i jeszcze bardziej podniosłą niż zwykle atmosferą. Ten odcinek wywrócił mój światopogląd do góry nogami – gdzie jak gdzie, ale w Downton takie rzeczy dziać się nie powinny!
Marta Wawrzyn: Kontrowersyjny odcinek, za który Julian Fellowes zebrał mnóstwo batów, moim zdaniem kompletnie niezasłużenie. Gwałt, który miał miejsce w Downton i dotknął najmilszą osobę, jaką można sobie tylko wyobrazić, był czymś strasznym – ale na pewno nie żadną niepotrzebną sensacją czy dowodem na brak pomysłów. Nie, Fellowes z rozmysłem zburzył starannie budowany ład i zamieszał w emocjonalnym kotle.
Uczynił to z wielkim wyczuciem – na dobrą sprawę nie widzieliśmy nic, a jednak trauma, która dotknęła dolną część angielskiego domostwa przy dźwiękach występu słynnej śpiewaczki, była niemalże namacalna.
Najlepszy odcinek w sezonie, który przez większość czasu był zaskakująco lekki, łatwy i przyjemny.
"Mad Men" (6×09 – "The Better Half")
Paweł Rybicki: Ostatni sezon "Mad Men" nie należał do najbardziej udanych, ale oczywiście wśród jego odcinków nie zabrakło prawdziwych perełek. Akcja "The Better Half" koncentrowała się wokół sercowo-erotycznych przygód bohaterów. Peggy straciła chłopaka, niemal go (przypadkiem) mordując, Megan musiała odpierać seksualny szturm koleżanki, a Don… cóż, Don spędził bardzo romantyczny wieczór ze swoją byłą żoną. Potem zaś, jak gdyby nigdy nic, zjadł śniadanie z nią i jej obecnym mężem. Za takie właśnie sceny kochamy "Mad Men" i Dona.
Marta Wawrzyn: Pal licho Dona, ale pamiętacie, jak po seksie z byłym mężem zachowała się Betty? Wyraźnie dała mu do zrozumienia, że to jednorazowy skok w bok i wróciła jak gdyby nigdy nic do swojego obecnego męża! Jej postać nieźle się zmieniła w tym, trochę niestety niemrawym, sezonie.
Scena, w której Peggy domowej roboty harpunem dźgnęła swojego chłopaka anarchistę, na początku sprawiła, że omal nie popłakałam się ze śmiechu, potem jednak, jak to w "Mad Men", było coraz bardziej i bardziej depresyjnie. Panna Olson koniec końców znów została całkiem sama.
"The Better Half" to też ten odcinek, po którym pojawiły się teorie spiskowe, że Matt Weiner zamierza zabić Megan. Wszystko przez koszulkę z czerwoną gwiazdą, identyczną do tej, którą nosiła Sharon Tate. Cóż, nawet jeśli zamierzał, teraz już tego raczej nie zrobi…
Tak sobie myślę, że "Mad Men" nawet w najsłabszym z dotychczasowym sezonów był w stanie dostarczyć dużo emocji. I że to wielki serial. Nadal. Mimo wszystko.
"Fringe" (5×12-13 – "Liberty" i "An Enemy of Fate")
Andrzej Mandel: Dwugodzinny finał "Fringe" obejrzałem równocześnie z Amerykanami. I trzeba przyznać, że nie zawiodłem się. Bardzo dobrze rozegrano wszystkie wątki, dano pole do popisu dla Johna Noble'a (brakuje mi Waltera), ale i dla Anny Torv też. Były tu również drobne smaczki, które tak lubili fani "Fringe" (Chelsea Clinton faworytką w prezydenckim wyścigu w równoległym wszechświecie) i nieźle przemyślane rozwiązanie wszystkich wątków Samo zakończenie, choć pozytywne, było takie słodko-gorzkie. I bardzo to cieszy.
Nikodem Pankowiak: Pożegnanie z "Fringe", które odbyło się już prawie rok temu, wypadło wspaniale. Twórcy zafundowali nam jazdę bez trzymanki, pełną emocji i napięcia do ostatniej chwili. Nie zabrakło wzruszeń, w końcu przez te kilka lat zdążyliśmy się zżyć z naszymi ulubionymi postaciami. Do bohaterów ponownie dołączył Broyles, Olivia pokazała, na co ją stać, a Walter poświęcił się dla dobra ludzkości. Szkoda, że nie wszystkie seriale odchodzą z taką klasą.
"The Killing" – (3×10 – "Six Minutes")
Nikodem Pankowiak: Smutny to był odcinek. Gdy cały czas żyliśmy nadzieją, że wszystko skończy się dobrze, twórcy pozbawili nas jakichkolwiek złudzeń. Emocje na linii Linden-Holder zastąpiono tymi między panią detektyw, a skazanym na śmierć Sewardem. Genialny odcinek, którego moc drzemie głównie w dialogach i wspólnych scenach tej dwójki.
Marta Wawrzyn: Aj tam, smutny! To bez znaczenia, że smutny i nie, nie wszyscy żyliśmy nadzieją, że skończy się dobrze. Ja jestem wręcz zachwycona tym, że historia Sewarda skończyła się w taki, a nie inny sposób.
"Six Minutes" to odcinek, który rzeczywiście dostarczył wielkich emocji i w którym rzeczywiście zobaczyliśmy kawał świetnego aktorstwa – ale przede wszystkim to odcinek odważny. Odcinek bezbłędny, brutalny i szczery; odcinek, w którym scenarzyści pokazali kawał prawdy o amerykańskim systemie sprawiedliwości, nie zawsze takim sprawiedliwym. Niby wiemy to z mediów, ale co innego prawda z mediów, a co innego serialowy "znajomy" na szubienicy, nie?
"Broadchurch" (1×07)
Nikodem Pankowiak: Alec walczy z własnymi demonami, a w tym czasie śledztwo w sprawie śmierci Danny'ego zbliża się ku końcowi. Cały czas nie znamy zabójcy, wiemy za to, kto na pewno nim nie jest, z listy podejrzanych możemy wykreślić kolejne nazwiska. Świetnie wyglądały przeplatane sceny przesłuchań Nigela i Susan, dzięki którym mogliśmy lepiej poznać ich trudną przeszłość. Ten odcinek to świetne wprowadzenie do finału sezonu. Tak, sezonu, nie serii, bo jeśli ktoś jeszcze nie wie, ITV planuje kontynuować emisję tego serialu.
Marta Wawrzyn: Cały 1. sezon "Broadchurch" to jeden wielki hit – i moim zdaniem spokojnie tutaj moglibyśmy dać jakikolwiek inny odcinek. Odcinek siódmy, czyli przedostatni, pełen był emocji. Poznaliśmy historię Susan i Nigela, dowiedzieliśmy się też sporo o Alecu. I wciąż błądziliśmy jak dzieci w angielskiej mgle, próbując zgadnąć, kto i czemu zabił Danny'ego. Moje próby nie były nawet takie złe!
"Person of Interest" (3×09 – "The Crossing")
Bartosz Wieremiej: Zapowiadano, że ktoś w "Person of Interest" w listopadzie straci życie. Mało kto spodziewał się, że przyjdzie nam się pogodzić akurat ze stratą Joss Carter (Taraji P. Henson). "The Crossing" było świetnym odcinkiem z improwizowanym pocałunkiem w kostnicy, rewelacyjnym Kevinem Chapmanem, ważnymi rozmowami pomiędzy Finchem (Michael Emerson) a Root (Amy Acker) i bardzo smutnym zakończeniem. Epizodem, w którym sukces w postaci rozbicia HR już na zawsze pozostanie cieniu śmierci wspaniałej i bohaterskiej Joss.
Michał Kolanko: Siłą "PoI" jest między innymi to, jak dobrze współpracują ze sobą członkowie "Team Machine". W "The Crossing" ta współpraca jest wystawiona na bardzo ciężką próbę, być może najcięższą w całej historii serialu. Ale dzięki temu, że widz przez lata buduje relacje z postaciami w serialu, "przeżywanie" rozprawy z grupą skorumpowanych policjantów i urzędników (HR) jest tak bardzo emocjonujące. To najlepsze, co "PoI" ma do zaoferowania – inteligentna akcja i chemia między postaciami, a nad tym wszystkim jest oczywiście Maszyna.
"Hannibal" (1×13 – "Savoureux")
Michał Kolanko: Pułapka, którą dr Hannibal Lecter założył na Willa Grahama, zaczyna się zamykać. Finał pierwszego sezonu to najlepszy dowód na to, że NBC podjęła dobrą decyzję, odnawiając ten serial na kolejny sezon. Wszystko, co najlepsze w tej produkcji – od znakomitych kreacji aktorskich po rewelacyjne zdjęcia i mroczny klimat – widać jak na dłoni w tym właśnie odcinku.
Bartosz Wieremiej: Bardzo satysfakcjonujące zakończenie ciekawego debiutanckiego sezonu serialu Bryana Fullera. W "Savoureux" Will (Hugh Dancy) na moment zupełnie stracił kontakt z rzeczywistością, FBI zwyczajnie się pogubiło, Hannibal (Mads Mikkelsen) triumfował, a widz niejako po drodze był w stanie wyciągnąć kilka bardzo nieprzyjemnych wniosków na temat ludzkiej natury.
Finałowy odcinek zachwycił przede wszystkim zaburzeniem granicy między jawą a snem, chwilą jasności Grahama w domu Hobbsów, "cielęciną" na kolację oraz fantastyczną zamianą miejsc w ostatniej scenie odcinka.
"A Young Doctor's Notebook" (2×04)
Andrzej Mandel: Ten serial sam w sobie jest niesamowitą perełką i dla mnie jest też serialem roku. Finał serii świetnie podsumowuje to, co w nim najlepsze – typową dla Bułhakowa mieszankę czarnego humoru i zadumy. O sukcesie zdecydował tu jednak nie tylko scenariusz, ale przede wszystkim świetna gra duetu Jon Hamm i Daniel Radcliffe. Mocno w pamięć zapada scena przy płonącym pociągu, gdy uzależnienie wygrywa z poczuciem obowiązku. Daniel Radcliffe pokazuje tu swoją klasę aktorską, będą ludzie z tego młodego człowieka.
Dla mnie najmocniejszą sceną była jednak ostatnia, gdy Jon Hamm siada przed grobem dawnej kochanki.
Marta Wawrzyn: Sprawa jest naprawdę prosta: obejrzyjcie całe "Zapiski młodego lekarza", będziecie zachwyceni. To serial cudownie absurdalny, surrealistyczny i klimatyczny, serial momentami tak zabawny, że będziecie śmiać się głośno, i jednocześnie tak gorzki, że śmiech będzie Wam zamierał w gardle. W finale 2. serii wspaniali są – jak przez cały czas zresztą – i Jon Hamm, i Daniel Radcliffe, którzy znów nie grają, a po prostu są tą samą osobą na różnych etapach życia.
"Luther" (3×04)
Andrzej Mandel: Finał "Luthera" był równocześnie jednym z najlepszych odcinków roku. I mam tu na myśli wszystkie seriale, nie tylko "Luthera". Dramatyczna scena, w której przesłuchują Luthera w związku z oskarżeniem go o zabicie DS Ripleya to majstersztyk w wykonaniu Idrisa Elby. Emocje, ból, aż wylewały się z tej sceny. Świetny był też powrót Alice (Ruth Wilson), która wparowała bezceremonialnie w życie Luthera i przeżyła moment zaskoczenia w momencie wyboru.
Odcinek znakomicie zamknął serial, a scena na moście będzie dla mnie jedną z lepszych finałowych scen. I tylko płaszcza żal…
Marta Wawrzyn: Jeśli Luther kiedykolwiek jeszcze powróci – nieważne, czy w filmie, czy w serialu – chętnie zobaczę co dalej. Jeśli nie, to to jest rzeczywiście zakończenie idealne, spinające zgrabną klamrą całą historię. I ach, ta Alice! Jej powrót był jak wejście smoka, ale takiego kochanego, długo wyczekiwanego smoka. Neil Cross stworzył najbardziej uroczą psychopatkę w historii telewizji. Spójrzcie tylko na ten uśmiech.
"Top of the Lake" (1×01-02)
Nikodem Pankowiak: Pilot stworzonego przez Jane Campion serialu zachwyca niesamowitymi ujęciami, pokazującymi piękno Nowej Zelandii, oraz sposobem budowania historii. Śledztwo w sprawie zaginięcia ciężarnej 12-latki toczy się powoli, tak jak życie w tej sennej krainie. Cała historia jest tylko pretekstem do poznania bohaterów zamieszkujących to magiczne miejsce, nazywane Rajem (nazwa adekwatna do widoków, jakie serwuje nam ten skrawek ziemi nad jeziorem).
Mamy tutaj między innymi młodą detektyw wracającą do rodzinnego domu, kilka kobiet próbujących uporać się ze swoimi problemami, ojca zaginionej Tui, który o psy dba dużo bardziej niż o swoją córkę oraz sporo innych nie do końca zdrowych psychicznie ludzi. Miejsce akcji jest jednocześnie piękne i przerażające, jego mieszkańcy wydają się być ludźmi z innej planety, o zupełnie innym stopniu wrażliwości i podejściu do życia. Elisabeth Moss jest bardzo przekonująca w roli Robin Griffin – głównej bohaterki z nierozwiązanymi problemami osobistymi. Od samego początku widać, że serial jest dopracowany pod każdym względem. Kto nie widział, niech ogląda!
Marta Wawrzyn: Serial magiczny, hipnotyczny, przyjemnie wlokący się i urzekający pięknymi zdjęciami. Choć sama historia specjalnie oryginalna nie jest, to, jak została zrealizowana, sprawia, że przyklejamy się do ekranu i nie możemy się oderwać. A pod koniec mamy wrażenie, że zobaczyliśmy tylko jej malutki fragment, i chcemy więcej tych fantastycznych kobiet, tych cudnych widoków, tej niesamowitej Elisabeth Moss, która za tę rolę, tak różną od Peggy z "Mad Men", powinna zgarnąć wszelkie możliwe nagrody.
Obejrzyjcie najpierw pilot, a potem wszystko inne. Tu nie ma odcinków mocnych i słabych, to po prostu perełka w całości.
"Masters of Sex" (1×07 – "All Together Now")
Marta Wawrzyn: Wahaliśmy się, czy wybrać ten odcinek, czy może "Catherine", czy jakiś inny – ostatecznie uznaliśmy, że "All Together Now" pamiętamy najlepiej. To odcinek, w którym stało się to, na co wszyscy czekaliśmy od początku: Bill i Virginia oddali się badaniom naukowym, podczas gdy w tle Elvis śpiewał nam "Love Me Tender". A potem patrzyliśmy, jak omawiają w naukowym żargonie swoje wyniki, przyznając de facto, że to był niezły seks, a może i coś więcej.
Zresztą wszystko w tym odcinku było fajne: wątki obojga państwa Scully, pragnienia Libby, Jane w roli sekretarki i ta malutka, drobniutka sugestia na koniec, że pani Johnson być może jednak wcale nie jest taka dobra w oddzielaniu uczuć od seksu. "All Together Now" to świetny odcinek, który nie bez powodu w listopadzie wygrał Wasze hity tygodnia.
"Rectify" (1×06 – "Jacob's Ladder")
Bartosz Wieremiej: Finał 1. sezonu serialu, w którym dotychczas wszystko działo się bardzo powoli. Niezwykła telewizyjna godzina, w trakcie której akcja trochę przyspieszyła, kolejni bohaterowie zaczęli ujawniać swoje emocje, skrzynka pocztowa przed rodzinnym domem Talbotów wyleciała w powietrze, Daniel (Aden Young) odwiedził grób Hanny, a zagrożenie przemocą stało się realne. Na dodatek w więziennych wspomnieniach dotarliśmy do dnia, w którym stracono Kerwina (Johnny Ray Gill).
Tak właśnie zakończyło się nasze spotkanie niesamowitym pierwszym tygodniem na wolności Daniela Holdena.
"The Walking Dead" (4×08 – "Too Far Gone")
Nikodem Pankowiak: Emocji w tym odcinku było co niemiara. Bohaterowie podejmowali złe decyzje jedna za drugą, co skutkowało wojną, z której nikt nie wyszedł zwycięsko. Śmierć zebrała okrutne żniwo, a bohaterowie musieli w pośpiechu opuścić więzienie. Z korzyścią dla serialu, bo ich coraz bardziej ustatkowane życie nie wpływało najlepiej na jakość "The Walking Dead".
"Justified" (4×11 – "Decoy")
Marta Wawrzyn: "Justified" zawsze miało rewelacyjnie napisany scenariusz, ale chyba jeszcze nigdy nie miało tak równego sezonu, jak czwarty. Nie bez powodu większość odcinków wylądowała w Hitach tygodnia.
"Decoy" zapamiętałam najlepiej, bo to był wielki odcinek Tima, a do tego znakomicie wypadł Patton Oswalt jako odważny posterunkowy Bob. I jeszcze Raylan z Boydem wspominający z nostalgią czasy, kiedy byli uczniami i ich szkołę odwiedził prawdziwy astronauta… Każda rozmowa tego duetu to hit, ale to właśnie ta zapadła mi w tym roku najbardziej w pamięć.
"The Good Wife" (5×05 – "Hitting the Fan")
Marta Wawrzyn: Wielu fanów i krytyków uważa, że najlepszy w historii "The Good Wife" jest odcinek 100., czyli "The Decision Tree", ja jednak pozostanę przy "Hitting the Fan". Bo było w nim wszystko, i to dużo tego wszystkiego. Szalone emocje, zwroty akcji, zdrady i gierki na najwyższym poziomie. Łzy, śmiech, szybki seks, odrobina humoru wpleciona w poważne rozmowy, przesądzające o poważnych sprawach.
Kiedy Will i Alicia skoczyli sobie do gardeł, świat zaczął wirować w wariackim tempie, i tak wiruje do dziś. Zresztą cały ten sezon to istne szaleństwo – "The Good Wife" jeszcze nigdy nie było serialem tak fantastycznym pod każdym, dosłownie każdym względem.
"Vikings" (1×03 – "Dispossessed")
Andrzej Mandel: "Vikings" to serial o nieśpiesznej akcji, rozkręcający się powoli, ale i pełen klimatu. I właśnie "Dispossessed" jest odcinkiem najlepiej pokazującym, co decyduje o sile tego serialu – powolna akcja, dobre oddawanie realiów epoki i wiarygodnie stworzone postacie, które nie kierują się współczesnymi motywami. O sukcesie serialu decyduje też dobre obsadzenie głównych postaci – Travis Fimmel jako Ragnar, Katheryn Winnick w roli Lagerthy i George Blagden jako Athelstan dobrze się uzupełniają. Relacje właścicieli z niewolnikiem dużo mówią nam o mentalności tamtej epoki.
Nie można zapominać o Gabrielu Byrnie, grającym Earla Haraldsona, bardzo ważnej postaci w tym odcinku – to on wydał zgodę na rajd, który kończy się krwawą jatką zamiast próby porozumienia w finale odcinka.
"Bates Motel" (1×06 – "The Truth")
Nikodem Pankowiak: Współautorem scenariusza był sam Carlton Cuse, więc można było spodziewać się dobrego odcinka. Nie zawiodłem się ani trochę. Shelby odkrywa "znalezisko" Normana, co oczywiście sprowadza na głównych bohaterów kłopoty. Padają strzały, leje się krew, a to dopiero początek prawdziwych problemów. Dowiadujemy się też prawdy na temat śmierci męża Normy. Tylko czym jest prawda w tym serialu?
To już kolejny odcinek, po którym można zachwycać się Verą Farmigą Grana przez nią postać jest przedramatyzowana do granic możliwości, "żyje dla dramatu", jak w jednym z odcinków określił ją Dylan. Normy wręcz nienawidzę, nie mogę doczekać się momentu, w którym zobaczę ją taką, jak w "Psychozie".
"Sons of Anarchy" (6×13 – "A Mother's Work")
Nikodem Pankowiak: O finale 6 sezonu "Sons of Anarchy" pisałem nie tak dawno temu. Nadal uważam go za jeden z lepszych, jeśli nie najlepszy odcinek tego roku w amerykańskiej telewizji. Szok, jaki zafundował widzom Kurt Sutter, można porównać do tego z Krwawych Godów w "Grze o tron". Oglądanie tego odcinka ze świadomością, że zaraz wydarzy się nieuniknione, sprawiało straszny ból. W końcu jednak stało się to, co stać się musiało. A widzowie zostali ze świadomością, że za 9 miesięcy zobaczą jeszcze bardziej wyniszczony klub.
"Doctor Who" – "The Day of the Doctor"
Marta Wawrzyn: Pożegnanie Matta Smitha było super, ale w tym roku nic nie przebije "The Day of the Doctor" – jubileuszowego odcinka na 50. rocznicę. Bo John Hurt, David Tennant i Matt Smith naraz. Bo Billie Piper. Bo dialogi, bo humor, bo emocje. Bo "Gallifrey falls no more".
Steven Moffat popełnił totalne szaleństwo: przepisał całą historię na nowo. I udało mu się, to działa, fani nie są wściekli, są zachwyceni. Brawo, brawo, brawo.
"Suits" (3×08 – "Endgame")
Mateusz Madejski: Decyzja twórców "Suits", by przez cały sezon toczyła się jedna sprawa, była dość ryzykowna. Jednak chyba się opłaciło, głównie ze względu na wątek Donny i jej brytyjskiego kochanka, który okazał się być bardzo podstępnym kłamcą. Napięcie rosło od początku sezonu, ale swój szczyt osiągnęło właśnie w epizodzie "Endgame". Wtedy to Stephen zaczął szachować Herveya, Jessica ogrywała Darby'ego, a z akcentów humorystycznych – mieliśmy potyczki Louisa ze swoim byłym stażystą. Wszystko było w tym odcinku na swoim miejscu – właśnie tak powinien wyglądać dobry thriller.
"The Americans" (1×10 – "Only You")
Andrzej Mandel: Pętla śledztwa FBI zaciska się wokół Philipa i Elisabeth. Po śmierci Amadora federalni doszli do współpracownika i dawnego kochanka Elisabeth, Gregory'ego. W sytuacji zagrożenia nie zgodził się on na wyjazd do ZSRR i poświęcił swoje życie dla bezpieczeństwa Elisabeth. Trzeba przyznać, że była to jedna z bardziej wzruszających scen w serialu, dobrze zagrana, dobrze nakręcona i wyciskająca łzy.
Dużo dzieje się też u ścigającego Jenningsów sąsiada – Stana, który obiecuje swojej kochance i agentce w ambasadzie ZSRR, że dowie się, kto zabił jej przyjaciela.
"Parenthood" (5×09 – "Election Day")
Nikodem Pankowiak: Odcinków "Parenthood" w tym roku było wyjątkowo mało. Przedostatnie tegoroczne spotkanie z rodziną Bravermanów zafundowało nam zarówno momenty śmiechu, jak i wzruszenia, zwłaszcza podczas spotkania Kristiny z przyjaciółką. Ogromnym plusem jest już fakt, że nawet Sarah nie denerwowała mnie tak jak zwykle, jej wspólna scena z Hankiem pokazała, jak duża chemia wciąż panuje między tą dwójką. Chyba wszyscy wiemy, dokąd to zmierza…
Brawa dla twórców należą się także za to, że na całe szczęście nie zdecydowali się na najprostsze możliwe rozwiązanie i nie zrobili z Kristiny pani burmistrz. Jak to bywa w rodzinie, nie mogło zabraknąć prawdziwych dramatów – Ryan powoli traci kontrolę nad swoim życiem, a w małżeństwie Julii i Joela dzieje się coraz gorzej. Piąty sezon prezentuje się naprawdę dobrze, moje obawy spowodowane liczbą odcinków zostały póki co rozwiane. Problem w tym, że dla tej niedocenionej perełki NBC może to być sezon ostatni – wyniki oglądalności niestety nie napawają optymizmem.
"Mentalista" (6×06 – "Fire and Brimstone")
Andrzej Mandel: Mocny początek 6. sezonu miał kulminację właśnie w tym odcinku, w którym Patrick Jane ściągnął wszystkich podejrzanych o bycie Red Johnem do swojego domu. Zręcznie budowane napięcie, rozgrywanie podejrzanych i przyjaciół (jedyny zgrzyt – Lisbon nabierająca się na starą sztuczkę), i fantastyczna scena kulminacyjna. Całość oglądało się z wypiekami na twarzy, a na następny odcinek czekało się jak na szpilkach.
"Shameless" (3×12 – "Survival of the Fittest")
Marta Wawrzyn: "Shameless" miało bardzo dobry sezon, ale najbardziej mnie zachwycił jego finał: mocny i pełen emocji, ale jednocześnie pozbawiony niepotrzebnych ekstremów. Dwie sceny pamiętam do teraz: tę, w której Carl goli ojcu głowę w naiwnym przeświadczeniu, że promienie słońca wyciągną z niego chorobę, oraz tę, w której Lip ucztuje w restauracji z Frankiem i, słuchając jego wywodów na temat znaczenia wolności w życiu, w jednej chwili podejmuje właściwą decyzję. Cieszy mnie też, że Fiona osiągnęła sukces w pracy i zaczyna nowe, mam nadzieję, że nieco bardziej godne, życie.
Oczywiście, Gallagherowie pozostaną sobą i prędzej czy później wszystko, co mają, rozwalą w drobny mak, ale na razie chyba idzie nowe – lepsze. I Fiona, i Lip sobie na to zasłużyli.
"Castle" (5×13 – "Recoil")
Andrzej Mandel: Wyjątkowy odcinek "Castle", serialu, którego siłą jest przymrużenie oka i spora dawka humoru. "Recoil" było odcinkiem trudnym, opowiadającym o skomplikowanych wyborach i niełatwych decyzjach. Kate Beckett (Stana Katic) musiała wybrać między zemstą a lojalnością wobec swoich ideałów. Świetny był aktorski pojedynek między Katic a Jackiem Colemanem, grającym senatora Brackena, mordercę jej matki.
Mimo drobnych zgrzytów, "Recoil" jako całość broni się dobrze, a niektóre sceny zapadają w pamięć. Zwłaszcza wewnętrzna walka Beckett.
"NCIS" (10×11-12 – "Shabbat Shalom" i "Shiva")
Bartosz Wieremiej: Niesamowite dwa odcinki, które wstrząsnęły światem serialu i zaskoczyły tak kierunkiem podążania akcji, jak i odwagą twórców serialu przy podejmowaniu bardzo trudnych decyzji.
W pierwszym ("Shabbat Shalom") przyszło nam pożegnać Eli Davida (Michael Nouri) oraz Jackie Vance (Paula Newsome), w tym drugim ("Shiva") zmierzyć się z niezwykłymi pokładami żalu i smutku. Świetnie wypadli w tych epizodach grający odpowiednio Zivę David oraz Leona Vance'a, Cote de Pablo i Rocky Carroll. Docenić należy również scenariusze obydwu odcinków.
Z jakiegoś powodu przy całorocznych podsumowaniach o "NCIS" często po prostu się zapomina – niesłusznie.
"Spartakus" (3×10 – "Victory")
Michał Kolanko: Trudno było oczekiwać innego końca. Historia Spartakusa i jego powstania przeciwko Rzymowi mogła mieć tylko jedno zakończenie. Ale mimo tego przewidywalnego końca, finał serialu trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej minuty. Ten odcinek jest pełen rozmachu, którego nie powstydziłaby się żadna hollywoodzka produkcja.