10 najlepszych seriali 2013 wg Pawła Rybickiego
Paweł Rybicki
28 grudnia 2013, 17:33
To był rok dramatów, a nie sitcomów. Na mojej najnowszej liście jest tylko jeden serial komediowy (niebędący jednak typowym sitcomem). Rządzą za to produkcje poważne czy wręcz mroczne.
To był rok dramatów, a nie sitcomów. Na mojej najnowszej liście jest tylko jeden serial komediowy (niebędący jednak typowym sitcomem). Rządzą za to produkcje poważne czy wręcz mroczne.
10. "The Bridge". Amerykańska wersja duńsko-szwedzkiego "Mostu nad Sundem" podoba mi się znacznie bardziej niż oryginał. Pomysł na serial o granicy dużo lepiej sprawdza się nad Rio Grande, gdzie graniczny most dzieli dwa zupełnie różne od siebie państwa i narody. Swoje robi też mroczna legenda Juarez. Dzięki takiemu umiejscowieniu akcji "The Bridge" jest nie tylko opowieścią o ściganiu mordercy, ale też socjologicznym portretem amerykańsko-meksykańskiego pogranicza.
9. "Sleepy Hollow". Największe zaskoczenie wśród premier tej jesieni. Oczywiście, wyżej sobie cenię "Masters of Sex", ale już zapowiedzi tego serialu sugerowały, że czeka nas ciekawego. O "Sleepy Hollow" nie wiedziałem nic i ten serial jest dla mnie, jak to mówią korespondenci sportowi, "miłym rozczarowaniem". Twórcy wcisnęli do "Sleepy Hollow" mnóstwo, wydawałoby się, ogranych wątków, dodali do tego jeszcze kilka całkowicie absurdalnych – a serial ogląda się świetnie. Pytanie tylko, jak długo utrzyma poziom.
8. "Luther". W tym roku Neil Cross nie odpuszczał swojemu bohaterowi i pogrążał jego świat w coraz większym mroku. Dziwne, że Luther jeszcze nie zwariował – ale może on po prostu już jest szalony? Takie tropy zresztą twórca serialu nam podrzuca. Składający się z ledwie czterech odcinków najnowszy sezon "Luthera" to z jednej strony serialowa uczta, ale z drugiej – bardzo ciężkie przeżycie. Nie oglądajcie "Luthera", jeśli macie doła.
7. "American Horror Story: Coven". Horrorowy projekt twórców "Glee" utrzymuje stały wysoki poziom, chociaż tegoroczna wiosenna końcówka 2. sezonu była nieco zbyt chaotyczna. Serial powrócił jednak na jesieni w nowej formie, a historia szkoły czarownic w Nowym Orleanie fascynuje dużo bardziej, niż poprzednie opowieści w "AHS". Widać, że twórcy zrezygnowali z czystego szokowania (chociaż gore nadal nie brakuje), a postawili na fabułę. No i swoje też robi skoncentrowanie się na kobietach. W historii tak pełnej kobiet nie trzeba elementów horroru, żeby było czego się bać…
6. "The Walking Dead". Podobnie jak "AHS, "TWD" jest serialem, który w tym roku mogliśmy oglądać na wiosnę (3. sezon) i na jesieni (4. sezon). Na mojej liście "TWD" znalazło się w znacznym stopniu dzięki świetnej końcówce 3. sezonu oraz najnowszym odcinkom 4. sezonu. Te wszystkie odcinki łączy jeden mianownik – Gubernator. Ta postać jest dużo ciekawsza, niż ciapowaty Rick i ktokolwiek z jego ekipy. Widać to było zwłaszcza w rozgadanym i bezsensownym początku 4. sezonu. Dopiero ponowne pojawienie się Gubernatora popchnęła akcję do przodu. Niestety, to, co się stało z moim ulubieńcem, nie wróży do dobrze kolejnym odcinkom "TWD".
5. "Mad Men". Tym razem przygody Dona Drapera dużo niżej na mojej liście (rok temu były na pierwszym miejscu). Dlaczego? Serial był jak zwykle perfekcyjnie zrealizowany, ale czegoś mi w tym roku zabrakło. A może odwrotnie, czegoś było za dużo, a mianowicie wewnętrznych rozterek Dona. Rozumiem, kryzys wieku średniego, ale dla mnie Don był wspaniałą postacią ze względu na swoje opanowanie, perfekcję i cynizm. Trudno mi uwierzyć, że Draper postanowił zacząć niszczyć całe swoje życie, bo miał ciężkie dzieciństwo.
4. "Arrested Development". Ten serial w Ameryce ma status pozycji kultowej, w Polsce nie bardzo – a szkoda. "AD" łączy w sobie bowiem wysublimowany (ale zrozumiały) humor ze świetną grą aktorów. Miałem wątpliwości, czy reaktywacja serialu po latach przez Netflix się powiedzie, ale moje obawy były bezpodstawne. Nie dość, że "Arrested Development" wróciło do życia, to jeszcze zrobiło to w wielkim stylu. Serial jest zabawny, a zarazem ciekawy fabularnie. Jedyna wada – zbyt długie odcinki. Pozbawieni telewizyjnych ograniczeń twórcy nie starali się ograniczać w 30 minutach i czasem skutkowało to dłużyznami.
3. "Gra o tron". Kiedy powiedziałem znajomym, że zamierzam umieścić 3. sezon "GoT" wysoko na mojej liście, popukali się w czoła. Ale naprawdę, nie rozumiem, o co im chodzi. Ten sezon "Gry" (w odróżnieniu od poprzedniego) oglądałem z wielką przyjemnością. Wspaniale wypadły takie sceny, jak zdobycie Astaporu lub Krwawe Gody. Oczywiście, wielu elementów fabuły literackiego pierwowzoru twórcy serialu nie odwzorowali, ale wcale tego nie uznaję za wadę. Fragmenty będące czystą inwencją scenarzystów momentami są lepsze od "patentów" GRR Martina.
2. "Masters of Sex". Tak wysoka pozycja najnowszej produkcji Showtime może zaskakiwać, ale moim zdaniem ten serial jak najbardziej zasługuje na docenienie. Często jest porównywany do "Mad Men" (nie wiem czemu, może z racji epoki, sukienek i kapeluszy), ale to dzieło innego rodzaju. Owszem, kaliber podobny (dlatego 2. miejsce na mojej liście), ale ta produkcja wywołuje jednak inne emocje. Pozornie prosty "serial o cyckach" niesie ze sobą całą gamę emocji. I jest w nim, wbrew pozorom, dużo mniej cynizmu niż w "Mad men". Bo nie ma seksu bez uczuć (co zresztą odkrywają bohaterowie "Masters of sex"), a twórcy tego serialu dobrze wiedzą, jak grać na widzach.
1. "Breaking Bad". Król jest tylko jeden. I szczerze wątpię, aby jakikolwiek serial przez całe lata zbliżył się poziomem do dzieła Vince'a Gilligana (owszem, chciałbym, aby tak wspaniałych seriali było jak najwięcej, ale… to po prostu niemożliwe, aby "Breaking Bad" wkrótce ktoś dorównał – może nigdy nie dorówna). Tegoroczne ostatnie osiem odcinków stanowiło perfekcyjną całość (podobnie zresztą, jak cały serial) i oglądanie ich stanowiło prawdziwą ucztę. Przykład "Breaking Bad" dowodzi, że serial może być tak samo uznany za sztukę, jak literatura lub film.