Hity tygodnia: "Homeland", "Masters of Sex", "Revenge", "Person of Interest"
Redakcja
22 grudnia 2013, 18:32
"Homeland" (3×12 – "The Star")
Marta Wawrzyn: Jak już pewnie zauważyliście, nie byłam entuzjastką 3. sezonu "Homeland". Ale finał, który dostarczył ogromnych emocji, niesamowicie mi się podobał. Lepiej tego zrobić się nie dało. Serial zgrabnie zakończył wątek złamanego człowieka, który po prostu nie mógł dostać happy endu. Wydarzenia z Teheranu, jak i widok Carrie, dorysowującej należną Brody'emu gwiazdkę na ścianie w Langley, zostaną ze mną jeszcze przez jakiś czas.
Mateusz Madejski: Jestem w tej mniejszości, która uważa, że trzeci sezon "Homeland" był naprawdę udany. A finał był moim zdaniem świetny. Był mroczny, trzymający w napięciu i zaskakujący. Co prawda niektórzy uważają, że doskonale wiedzieli, jak wszystko się skończy… No cóż, gratuluję, mnie zaskakiwała w zasadzie każda scena.
Można narzekać, że motyw "wielka polityka wygrywa, prawdziwi bohaterowie pozostają w cieniu" widzieliśmy już setki razy, ale ta kalka tym razem całkiem nieźle zagrała. W finałowym odcinku były naprawdę świetne momenty. Do moich ulubionych należą sceny, gdy Carrie chciała szukać pomocy w Amnesty International oraz oczywiście gdy rysowała gwiazdę na ścianie siedziby CIA. Muszę też przyznać, że dzięki subtelnym cliffhangerom naprawdę nie mogę się doczekać kolejnego sezonu.
Michał Kolanko: To był finał, który udowodnił, że "Homeland" – po nierównym sezonie trzecim i momentami bardzo słabym drugim – może być jeszcze czymś wybitnym. Powrót do osi Carrie – Brody, po tym jak to Saul był jedną z najważniejszych postaci pierwszej połowy sezonu, został mistrzowsko wykonany, i jeszcze lepiej napisany. Nie było ani jednej słabej ani fałszywej sceny między nimi w tym sezonie. "Homeland" zawsze był lepszym serialem, gdy opowiadał o ludziach, nie o geopolityce czy szpiegostwie. Moralne rozterki dwojga głównych bohaterów napędzały ten projekt.
To spokojnie mógł być nawet finał całego serialu.
"Revenge" (3×10 – "Exodus")
Marta Wawrzyn: Czy to był odcinek idealny? Nie był. Wiele rzeczy dało się przewidzieć – na przykład to, że plan Emily się posypie na całego, a Daniel nie będzie szczególnie szczęśliwym panem młodym. Wiadomo też było, że Lydia dość porządnie namiesza, w końcu miała w ręku coś, co obciąża Emily.
Ale koniec końców "Exodus" dał radę wywołać duże emocje. Chyba dla nas wszystkich sporym zaskoczeniem była osoba, która strzelała do pani Danielowej Grayson. Ja obstawiałam wcześniej albo Victorię, albo Aidena, a tu proszę… Wszystko spaprało się tak pięknie, że bardziej nie mogło, a Emily po własnym ślubie w zasadzie nie ma czego szukać w Hamptons. Nie teraz, kiedy prawdę o niej zna i Victoria, i jej świeżo poślubiony małżonek.
Przyznaję, że rozmach, z jakim rozwalono plan Emily, przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Kompletnie nie potrafię sobie wyobrazić, co ta dziewczyna teraz zrobi – i cieszy mnie to najbardziej na świecie. "Revenge" wróciło do formy.
"Masters of Sex" (1×12 – "Manhigh")
Marta Wawrzyn: Jedna z najlepszych premier tego roku zakończyła się finałem z cliffhangerem, który sprawia, że czekanie na ciąg dalszy jest udręką. Ale nie tylko ostatnia scena, wyjęta rodem z komedii romantycznych, była zaskakująco udana. W "Manhigh" wszystko było na swoim miejscu i zagrało dokładnie tak, jak powinno.
Bill stracił pracę i nawet nie zauważył, że urodziło mu się dziecko, rektor Scully podjął dramatyczną decyzję, Virginia przeżyła emocjonalną huśtawkę, by w końcu nie tylko zobaczyć swoje nazwisko na wspólnej pracy z Mastersem, ale też usłyszeć wyznanie miłości. Ach, no i dowiedzieliśmy się, że człowiek może dotrzeć wszędzie, jeśli tylko weźmie ze sobą własny tlen. Tak właśnie powinny wyglądać finały. Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy.
"Person of Interest" (3×11 – "Lethe")
Agnieszka Jędrzejczyk: Wydawać by się mogło, że "Person of Interest" powiedział już wystarczająco dużo w ciągu trzech poprzednich odcinków – ale tylko wydawać by się mogło. W odcinku, który teoretycznie miał przywrócić sytuację do normy, zostajemy niespodziewanie poczęstowani istną bombą wywracającą cały dotychczasowy koncept do góry nogami.
Już abstrahując od fantastycznego twistu, który sprezentowała bohaterom Kontrola – podchodząc ich, mówiąc krótko, jak chciała – informacja o innym programie łudząco przypominającym Maszynę to jak dotąd chyba największe odkrycie w historii tego serialu. A inne programy? PRISM będący tylko przynętą? Interfejs Maszyny coraz bardziej wyglądający jak neurony w mózgu? Tyloma odkryciami w jednym odcinku może się pochwalić rzadko który serial.