"Free Agents": Bo seks jest śmieszny
Marta Wawrzyn
15 września 2011, 22:17
Pilot nowej komedii NBC o dwójce znajomych po przejściach, którzy przypadkiem zaczynają ze sobą sypiać, nie porywa, ale też nie dołuje. Na pewno jest to jedna z lepszych nowości, które dotychczas przedstawiono.
Pilot nowej komedii NBC o dwójce znajomych po przejściach, którzy przypadkiem zaczynają ze sobą sypiać, nie porywa, ale też nie dołuje. Na pewno jest to jedna z lepszych nowości, które dotychczas przedstawiono.
Dziś widziałam trzy piloty: jeden całkiem przyzwoity, ale przereklamowany ("Ringer"), drugi tak koszmarny, że ręka wzbrania się przed skleceniem choćby paru zdań na jego temat ("Up All Night") i trzeci całkiem przyzwoity, choć momentami szczęśliwie nieprzyzwoity.
Bohaterów "Free Agents" poznajemy tuż po tym, jak przypadkiem wylądowali ze sobą w łóżku i nie do końca wiedzą, co ze sobą zrobić. W szczególności nieporadny jest Alex (znany m.in. z "Simpsonów" i "Przyjaciół" Hank Azaria), który ma za sobą trudny rozwód. Helen (Kathryn Hahn) w tej konkretnej sytuacji radzi sobie nieco lepiej, ale w życiu już niekoniecznie. Przed rokiem zmarł jej narzeczony, więc wieczory spędza w towarzystwie butelek wina i wielkich zdjęć ukochanego, którymi ma obwieszone ściany. Oboje mają więc w tym samym stopniu przerąbane i chwała im za to. Żałośni ludzie są zabawni.
Zwłaszcza że ci żałośni ludzie mają w sobie naprawdę duże pokłady specyficznego, momentami trochę brytyjskiego (nic dziwnego, skoro to remake zaledwie 6-odcinkowego serialu z Wysp) humoru, delikatnie przyprószonego sarkazmem. Sporo żartów dotyczy seksu, co pewnie nie wszystkim przypadnie do gustu. Ale nie są to, broń Boże, żarty z gatunku niewybrednych i obrzydliwych. Amerykanie wiedzą, że seks jest śmieszny – a wielu twórców na szczęście zauważyło już to, co wciąż nie dociera do Polaków: że prostactwo śmieszne nie jest.
Komizm sytuacji potęguje fakt, że główni bohaterowie pracują ze sobą w biurze. A w biurze, jak w biurze, wszyscy we wszystko lubią wtykać nosy. Niełatwo będzie ukryć romans. Biuro (właściwie agencja PR-owska) jest zresztą pełne interesujących postaci. Przedziwny brytyjski szef, wnerwiona asystentka, kumpel, który bardzo potrzebuje "skrzydłowego", drugi kumpel, który chciałby być "skrzydłowym", ale ma żonę. Na razie nie było czasu lepiej się z nimi zapoznać, bo kamera ciągle pędziła z jednego miejsca w drugie, a główni bohaterowie zasypywali nas momentami zbędnym potokiem słów. Wierzę jednak, że w pracownikach tej agencji tkwi potencjał niewiele mniejszy niż w bohaterach "The Office".
Jestem wdzięczna twórcom "Free Agents", że w całym tym zamieszaniu nie zapomnieli o scenariuszu. O ile pilot "New Girl" to zbiór gagów i nie do końca pasujących do siebie scen, a o "Up All Night" nie chcę nawet mówić, o tyle tutaj jest przyzwoicie napisane od początku do końca wprowadzenie do jakiejś historii. Czy rzeczywiście ta historia okaże się "jakaś", przekonamy się w najbliższych tygodniach.
Trochę mnie martwi brak chemii pomiędzy głównymi bohaterami. Nie ma tu tego szaleństwa, które każe ludziom sypiać ze sobą bez względu na wszystko. Pamiętacie Azarię w roli Davida, chłopaka Phoebe z "Przyjaciół"? Był wtedy równie smętny i powściągliwy, ale iskrzyło jak się patrzy. Tu Alex niby gania za Helen, ale nie ma w tym prawdziwego zainteresowania. Ona wciąż stara się go traktować jak kumpla. Zobaczymy, jak ta relacja ewoluuje i czy nabierze choć trochę życia.
Mimo wszystko jestem dobrej myśli i z przyjemnością obejrzę kolejny odcinek. Polecam ten serial wszystkim, którzy lubią nie tyle typowe sitcomy ze śmiechem z puszki, co raczej świeże, niestandardowe komedie z charakterem. Nie mam jeszcze pewności, że to będzie jedna z nich – ale bardzo bym tego chciała.
Na razie – w skali szkolnej – daję temu pilotowi mocne 4.
Zobacz klipy promujące "Free Agents">>>