Z nosem przy ekranie #30: Co by było, gdyby…
Bartosz Wieremiej
14 grudnia 2013, 18:28
Zbliżają się święta, oj, zbliżają. Już czas odejść od monitorów i udać się na zwyczajową pielgrzymkę po rozmaitych świątyniach handlu. Pośród wszystkich atrakcji poleca się szczególnie: tłoczenie się w holu, przepychanie na schodach i jak zawsze relaksujące stanie w kolejkach. Spoilery.
Zbliżają się święta, oj, zbliżają. Już czas odejść od monitorów i udać się na zwyczajową pielgrzymkę po rozmaitych świątyniach handlu. Pośród wszystkich atrakcji poleca się szczególnie: tłoczenie się w holu, przepychanie na schodach i jak zawsze relaksujące stanie w kolejkach. Spoilery.
To właśnie trakcie takich długich minut spędzonych np. pomiędzy panią "X", która minutę temu w pobliskiej perfumerii przetestowała na sobie praktycznie wszystkie dostępne zapachy, a chociażby spoconym i nieco nerwowym panem "Y", który poczynania pracowników sklepu lubi komentować często i głośno, w głowie włącza się autopilot, który prowadzi nas w stronę rozmyślań o życiu, wszechświe… – resztę formułki znacie. Teraz już tylko kroczek dzieli nas od radosnego oddania się ożywczemu gdybaniu.
No więc, co by było, gdyby? Nie wiem, gdyby tak za oknem zrobiło się nieco bardziej zimowo, a krakowskie gołębie nagle wyemigrowały gdzieś daleko (proszę?). Gdyby kolejka, w której stoimy, była mniejsza, pani "X" skorzystała z zaledwie dwóch zapachów zamiast czterdziestu siedmiu, kilka rzeczy się udało, a, ekhm, samo życie nie było znów takie samo i po prostu biegło sobie nieco inaczej.
I tak mimo braku białego puchu, śniegowa kula wewnątrz łepetyny toczy się w najlepsze, coraz dalej i dalej, od spraw drobnych, po te wielkie, aż w końcu zderzy się ze ścianą zwaną inaczej końcem roku. Wtedy przyjdzie czas na noworoczne postanowienia.
A tymczasem…
…w najlepsze gdybano sobie także w "The Big Bang Theory", a wszystko z powodu wyjazdu Sheldona (Jim Parsons) do Teksasu w celu szorowania zakrwawionych podłóg, pomagania przy porodzie i przyswajania podstawowych informacji z zakresu kobiecej anatomii.
Przez 20 minut "The Cooper Extraction" dowiedzieliśmy się, że świat kręci się wokół Sheldona i bez niego nikt by się nie znał. Na dodatek wszyscy byliby samotni, nieszczęśliwi i tłuści, a w ogóle to najlepiej, by Cooper już wracał, bo bez niego nie ma dosłownie niczego.
I muszę przyznać, że trochę mnie rozczarowała cała ta zabawa. Po prostu nie wiem, jak można było sprowadzać gdybanie w tak nieciekawe rejony. Szczególnie że chociażby w świątecznym "Grimmie" – tak, tym z Krampusem – w nienachalny sposób zaserwowano widzom tyle ciekawych tematów do przemyśleń.
No bo co by było, gdyby święty M. udał się na wieczny urlop, a niejaki K., zamiast dawać prezenty, zacząłby zżerać dzieci wraz z butami. Pomyślcie, jak bardzo zmieniłoby się współczesne świętowanie, gdyby stawiano palisady zamiast choinek, wręczano kusze jako prezenty i ubierano dzieci w zbroje tak, aby ów rogaty wariat wreszcie się udławił.
Za to ostatnio…
… w "Hawaii Five-0" poświęcono czas na wspomnienie o Pearl Harbor, choć zrobiono to trochę inaczej, niż można by się spodziewać. Nie było ckliwych romansów pielęgniarek i żołnierzy, a dramatyczne wydarzenia z 7 grudnia 1941 roku wykorzystano jako przyczynek do opowieści o morderstwie sprzed 70 lat, ukradzionej katanie i o tragicznych losach Amerykanów pochodzenia japońskiego w czasie II wojny światowej.
Tak się zastanawiam, czy w minionych latach ktokolwiek inny w telewizji zabierał się za ten ostatni temat?
Zaledwie sekunda…
… wystarczyła, by świat jak zwykle stanął na głowie po pojawieniu się w "NCIS" Diane (Melinda McGraw). Kolejne kilkanaście minut oraz obecność Fornella (Joe Spano) i uroczej Emily (Juliette Angelo), a zaprawiona morderstwami, porwaniami, zdradami, czy romansami zwykła sprawa tygodnia przekształciła się w najśmieszniejszą telewizyjną godzinę ostatnich dni. I jeszcze ten zdezorientowany Gibbs (Mark Harmon) pośrodku całej zawieruchy…
Pomyśleć, że wszystko zaczęło się od klauna z pistoletem.
Odrobinę uroku straciło…
…otwieranie przesłanych pocztą prezentów, a wszystko przez "Two and a Half Men", (nieobecnego) Jake'a, a także przez Bertę (Conchata Ferrell), która to postanowiła podzielić się z widzami opowieścią o Jake'owej przesyłce wielkanocnej składającej się z jajek i bardzo biednego zajączka.
Większym błędem było natomiast dalsze oglądanie świątecznego "On Vodka, on Soda, on Blender, on Mixer!". Widok fundującego sobie depilację woskiem Ashtona Kutchera niestety na długo pozostanie w mojej pamięci, choć i tak muszę przyznać, że jeśli chodzi o sceny, które chciałbym wyrzucić z pamięci, to nic w tym tygodniu nie przebije kilku ujęć w saunie z ostatniego epizodu "Ground Floor".
Zachciało mi się sitcomów.
W telewizji zabrzmiało…
…"Jingle Bells" w wykonaniu Sugar + The Hi-Lows. Utwór pojawił się w ostatnim odcinku "Arrow" i towarzyszył Laurel (Katie Cassidy) oraz Sebastianowi (Kevin Alejandro) w trakcie powrotu ze świątecznych zakupów.
Swoją drogą trzeba przyznać, że panna Lance ma niezwykły talent do dobierania sobie facetów. Nie ma to jak wycieczka po sklepach z gościem mającym lekkie skrzywienie na punkcie krwi i lubującym się we wstrzykiwaniu dziwnych substancji ludziom przywiązanym do krzeseł.
Z drugiej strony nie krytykujmy jej za bardzo, w końcu serce nie sługa, a i podobno na każdego prędzej czy później czeka strzała (zakapturzonego) amora.
I (tradycyjnie już) dajcie nam znać, jak Wam minęły ostatnie dni. Piszcie w komentarzach, tweetujcie, obserwujcie mnie oraz Serialową na Twitterze, a jak coś fajnego oglądacie i chcecie się tym podzielić, używajcie w tweetach hashtagu #serialowa. Z pewnością wasze wpisy odnajdziemy, bo i bardzo często na owym Twitterze rozmawiamy o serialach, dzielimy się wrażeniami i żartujemy. Czasem także nieco marudzimy, choć tylko wtedy, gdy w okolicy zaczyna brakować kawy.
Do przyszłego tygodnia!