Hity tygodnia: "Brooklyn Nine-Nine", "Homeland", "A Young Doctor's Notebook", "Castle"
Redakcja
1 grudnia 2013, 18:38
"Brooklyn Nine-Nine" (1×10 – "Thanksgiving")
Nikodem Pankowiak: 10 tysięcy kalorii dziennie potrzebuje Terry, by przetrwać. Zaspokojenie tych potrzeb staje się szczególnie trudne, gdy wokół brakuje jakiegokolwiek jedzenia. To właśnie Terry Crews i jego apetyt byli dla mnie największymi gwiazdami, wyprzedzili nawet Peraltę, za wszelką cenę wzbraniającego się przed świętowaniem razem z resztą swoich… przyjaciół? Tak, chyba możemy już nazywać jego relację ze współpracownikami w ten sposób.
To był kolejny dobry odcinek, widać, że twórcy lubią bawić się tradycją – wcześniej mieliśmy już przecież świetny odcinek halloweenowy. Zaryzykuję stwierdzenie, że przy wahającej się formie "Parks and Recreation" "Brooklyn Nine-Nine" jest obecnie najlepszą emitowaną komedią.
Andrzej Mandel: Jak w jednym odcinku oddać honor tradycji i zakpić z niej niemiłosiernie? Twórcy "B99" posiedli magiczny przepis. Dwadzieścia minut spędzonych z ekipą Peralty było rewelacyjną zabawą, od wykrętów Peralty poczynając, przez mieszkanie Amy i jej "dobrą" kuchnię, po wygłaszane z kamienną miną przez kapitana Holta absurdalne teksty. No i Terry potrzebujący 10 tys. kalorii dziennie.
Marta Wawrzyn: I ja dołączam do tych peanów. Dodatkowo chciałabym wyróżnić det. Diaz za (oczywiście moim skromnym zdaniem) tekst odcinka: "The night gets worse better". A poza tym det. Peralta założył garnitur i świetnie w nim wyglądał… zauważyliście? Ach, ten Andy.
"A Young Doctor's Notebook" (2×01-02)
Andrzej Mandel: Jon Hamm i Daniel Radcliffe kolejny raz dają popis w miniserii opartej na "Zapiskach młodego lekarza" Michaiła Bułhakowa. Dużo dobrego humoru, przerysowana Biała Gwardia uciekająca do Paryża i rewelacyjne sceny walki z uzależnieniem. Plus dla Brytyjczyków za to, że tak bardzo, jak tylko mogli, zbliżyli się do oddania nieuchwytnej rosyjskiej duszy.
Marta Wawrzyn: Uwaga, wyznanie! Przegapiliśmy tydzień temu powrót "A Young Doctor's Notebook". Nie wiemy, jak to się stało, nie mamy nic na swoje usprawiedliwienie. Serial wrócił i mam wrażenie, że jest jeszcze lepszy niż rok temu. Hamm i Radcliffe razem są po prostu nieprawdopodobni, klimat aż wylewa się z ekranu, czarny humor wydaje mi się jeszcze zabawniejszy i zarazem bardziej okrutny niż w pierwszej serii (ot, choćby motyw z flagą w odcinku 2×02).
Nie wiem, jak to jest z tą duszą i czy faktycznie teraz mamy jej więcej, ale to dla mnie bez znaczenia. Ten serial to perełka przede wszystkim dlatego, że każda scena jest genialnie napisana i zagrana.
"Homeland" (3×09 – "One Last Time")
Mateusz Madejski: Trzeci sezon Homeland jest genialny. Mamy oczywiście intrygi polityczno-szpiegowskie i wszystko to, co do czego serial nas przyzwyczaił. Ale w tym sezonie widzimy też świetną historię miłosną. Carrie i Brody są tak bardzo nienormalni, że wydają się wręcz stworzeni dla siebie. A im dalej byli od siebie, tym bardziej się do tego przekonywaliśmy. Tylko jedno zgrzytało w tym odcinku. Zazwyczaj serial bardzo aktualnie pokazywał wydarzenia polityczne. Słowem – scenarzyści mieli świetnego politycznego nosa. Tym razem ich nieco zawiódł. Intryga CIA przeciw Iranowi zbiegła się z historycznym porozumieniem tego kraju z administracją Obamy.
Marta Wawrzyn: Nie powiedziałabym, że ten sezon "Homeland" jest genialny, przeciwnie, do tej pory brakowało jednak myśli przewodniej i wrażenia, że gra rzeczywiście toczy się o wysoką stawkę. Teraz wreszcie to jest. W najlepszym odcinku sezonu wrócił Damian Lewis i pokazał, że zasłużył na te wszystkie nagrody, którymi go wyróżniono jako aktora. Powróciła też ta fantastyczna chemia pomiędzy Brodym a Carrie. Jak w zeszłym sezonie nienawidziłam ich romansu, tak teraz ich spotkanie po miesiącach rozłąki spodobało mi się bardzo. Idealnie wyważono emocje, gesty i słowa.
Nie zastanawiam się nad tym, ile sensu jest w planie Saula (OK, zastanawiam się. I myślę, że niezbyt dużo), ale wreszcie czuję, jak wysokie są stawki w tej grze. Uważam, że samobójcza misja Brody'ego skończy się jego śmiercią – i moim zdaniem byłaby to ładna puenta jego historii.
"Boardwalk Empire" (4×12 – "Farewell Daddy Blues")
Marta Wawrzyn: Lubię "Boardwalk Empire" za to, że wlecze się w swoim tempie, kompletnie nie przejmując się tym, czy widzowie już zasnęli, czy nie. Naprawdę ich za to lubię! Tegoroczny finał był przepyszny, najpierw niespieszny, a potem coraz bardziej mroczny i szalony. Ostatni kwadrans to gangsterska jazda bez trzymanki w najlepszym wydaniu.
I jeszcze ta śmierć! Z jednej strony to straszna wiadomość, straciliśmy jednego z najlepszych bohaterów. Z drugiej – fajna klamra, spinająca finał sprzed roku z tegorocznym. To była niewątpliwie decyzja odważna, a czy dobra, to się okaże w przyszłym roku. Na pewno otwiera to przed scenarzystami kilka ciekawych możliwości.
Świetnie dobrano muzykę zamykającą odcinek. Uspokajający szum fal, przerywany okropnym wrzaskiem mew, to trafna metafora "Boardwalk Empire". I zarazem są to dźwięki, których słuchali na co dzień prawdziwi bohaterowie tej historii.
"Person of Interest" (3×10 – "The Devil's Share")
Agnieszka Jędrzejczyk: Trylogia wieńcząca koniec HR dobiegła końca we wspaniałym stylu. Otwierający odcinek muzyczny montaż był niesamowicie klimatycznym komentarzem do zeszłotygodniowej tragedii, której niepotrzebne są już żadne słowa. A późniejsze wstawki skupiające się na pozostałych bohaterach wprowadziły atmosferę niepewności i niepokoju, którą po utracie Carter – bądź co bądź, moralnego kręgosłupa drużyny – ciężko będzie zbalansować. Czy za morały drużyny odpowiadać będzie teraz Fusco? Czy Reese będzie w stanie kontynuować spuźciznę przyjaciółki? Czy nowe tajemnice Fincha ujrzą światło dziennie? Czy Elias ponownie zasiądzie na tronie? Tylu pytań naraz "Person of Interest" nie zadał już dawno.
Chciałabym wierzyć, że od tego momentu "PoI" skupi się już w większości na rozwijaniu swojego wątku głównego, porzucając tę całą proceduralną otoczkę (zwłaszcza w kontekście zbliżającej się wojny, którą wieszczy Root), ale nawet jeśli nie, dobrze wiedzieć, że ten serial ma w sobie znacznie więcej potencjału niż może się wydawać.
"Castle" (6×10 – "The Good, the Bad and the Baby")
Andrzej Mandel: Rewelacyjny odcinek pełen charakterystycznego dla "Castle" humoru obecnego w celnych obserwacjach dotyczących stosunku ludzi do dzieci. Okazuje się, że da się zrobić odcinek serialu z niemowlakiem z zaledwie dwoma dowcipami (w dodatku zgrabnymi) krążącymi wokół tego, co niemowlęta robią najczęściej, gdy nie śpią i nie jedzą. No i Alexis pytająca w drzwiach: "jak długo mnie nie było?". Cymesik.
Jeżeli dodamy naprawdę dobrą zagadkę kryminalną, to "Castle" idzie na urlop w dobrym stylu.