"Mentalista" (6×07): Red John wreszcie ma twarz
Andrzej Mandel
18 listopada 2013, 18:01
To był szalony, niesamowity odcinek "Mentalisty". Napięcia i akcji wystarczyłoby na dwa pełnometrażowe filmy. Uwaga! Nie czytaj tej recenzji, jeżeli nie oglądałeś/aś odcinka. Spoiler spoiler spoilerem pogania.
To był szalony, niesamowity odcinek "Mentalisty". Napięcia i akcji wystarczyłoby na dwa pełnometrażowe filmy. Uwaga! Nie czytaj tej recenzji, jeżeli nie oglądałeś/aś odcinka. Spoiler spoiler spoilerem pogania.
Jeżeli mogę się do czegoś przyczepić w "The Great Red Dragon" to tylko do tego, że specjalnego zaskoczenia co do osoby Red Johna nie ma. Po ostatnich odcinkach większość naprawdę trafnie typowała, kim jest Red John. Jest to jednak logiczną konsekwencją tego, co działo się w serialu przez ponad pięć sezonów, więc krytykowanie tego byłoby czepianiem się dla samego czepiania.
Dzisiejszy odcinek po prostu wbił w fotel i parę razy pozytywnie zaskoczył, gdy chodziło o przechytrzenie "Tiger tiger". Choć może nie tyle przechytrzenie, ile wyprzedzenie. Właśnie dzięki temu udało się ustalić, kim jest Red John, choć my mogliśmy domyślić się tego nieco wcześniej, jeszcze w momencie, w którym Lisbon natknęła się na Reede w ruinach po wybuchu. Zaskoczenia, jak wspominałem, nie ma, ale za to było dzięki temu napięcie. I to jakie!
Red Johnem jest Gale Bertram (Michael Gaston). To widać było już w poprzednim odcinku, gdy pod koniec spojrzał na Patricka, kiedy ten kazał odsłaniać ramiona podejrzanym. Dziś uzyskaliśmy potwierdzenie, gdy Bertram zbliżył się do Jane'a w szpitalu ze skalpelem w ręku i tylko niespodziewane wejście Lisbon uratowało Patricka.
Wygląda też na to, że Red John może być jednym z liderów Blake Association (słuszne były podejrzenia dotyczące poematu, w którym padają słowa "Tyger, tyger"). Organizacja ta jest naprawdę wszędobylska i potrafi sprawiać niesamowicie dużo problemów. Choć tym razem, powinęła się jej noga.
Ciekawym przeżyciem było zobaczyć, jak Red John zabija bez żadnych masek, jako on sam. Beznamiętnie, szybko i bezwzględnie. Teraz, gdy już wiemy kim jest, wyraźnie widzimy też, jak bawił się z Jane'm w kotka i myszkę. I jak bardzo musiał być uzależniony od tej gry, skoro pozwolił, aby Patrick doszedł tak blisko.
O dziwo, ta duża przecież sprzeczność nie przeszkadza. Daje się łatwo wytłumaczyć psychologicznymi mechanizmami, od których nie są wolni także psychopaci. Red John mógł być tak pewien swego, że był w stanie dopuścić Patricka zbyt blisko i przeliczyć się. Wciąż zresztą może mieć nadzieję na sukces.
O dziwo, nie zaskoczyło mnie zachowanie Patricka na koniec odcinka. Wyglądał on tu na człowieka, który wie, co chce zrobić i próbuje się z tym jakoś pogodzić, w momencie, w którym doszło do niego, że cel jest blisko. Jakby ogarnęły go jakieś wątpliwości. Coś, czego najwyraźniej nie czuje Red John.
Swoją drogą, zaczynam odczuwać niepokój co do poziomu serialu po Red Johnie. A Wy?