Z nosem przy ekranie #26: Seks, kredki i gry wideo
Bartosz Wieremiej
16 listopada 2013, 18:34
Od rzeczy oczekiwanych, przez te zgubione, aż po wszystko to, co się ostatnio zakończyło. Dobrze, że tak dziwne tygodnie nie występują w przyrodzie zbyt często.
Od rzeczy oczekiwanych, przez te zgubione, aż po wszystko to, co się ostatnio zakończyło. Dobrze, że tak dziwne tygodnie nie występują w przyrodzie zbyt często.
Od ładnych kilku dni prześladuje mnie myśl, że gdzieś już widziałem znajdujący się powyżej tytuł. Może w jednej z gazet, może na jakimś forum, może to było dawno, a może nie – trudno powiedzieć. Głowię się nad tym cały czas i nie czuję, bym w jakikolwiek sposób przybliżał się do poznania odpowiedzi.
To wszystko pewnie przez ubiegłotygodniowe zapodzianie niebieskiej budki policyjnej, o czym pewnie czytaliście, a z czego za specjalnie dumny nie jestem. Może wychodzą wreszcie godziny przepędzone przed komputerem, zamiast na żmudnym zapełnianiu kolorowymi obrazkami dużych i przeraźliwie pustych kartek papieru – rysowanie bywa przecież zdrowe. Albo po prostu mój własny mózg zaczyna sugerować, że przydałaby się przerwa – sam nie wiem…
Jeżeli więc widzieliście gdzieś podobny tytuł, dajcie znać (bo raczej nikt się nie przyzna, że odnalazł TARDIS).
A tymczasem…
…już chyba wszyscy wiemy, że "Masters of Sex" to dobry serial. Przynajmniej mam nadzieję, że wszyscy wiemy, w końcu produkcja Showtime oczarowuje od pierwszych sekund cudownej czołówki, aż po maskownicę i zderzak uroczego MG MGA, którym Masters (Michael Sheen) wozi się po St. Louis.
Marzy mi się, by ten serial wszedł do Polski i został puszczony w dobrym czasie antenowym. Chciałbym, aby wywołał dyskusję, może nawet oburzenie i by każda ze stron typowego polskiego sporu z seksem w tle znalazła w nim odrobinę amunicji do wykorzystania przy każdej możliwej okazji. Niech w cały ten cyrk włączą się nawet nadęci poszukiwacze fetyszy w serialach – tak dla zachowania równowagi między dramatem a komedią…
Może wtedy uwierzę, że dziwo zwane w niektórych kręgach erą seriali, wreszcie doczłapało do Polski.
Za to ostatnio…
…zakończono emisję 2. serii "Anthony Bourdain: Parts Unknown". I nie wiem, kiedy dokładnie się to zaczęło, ale w pewnym momencie twórcy wyszli poza typowe telewizyjne ględzenie o jedzeniu czy podróżowaniu. Od niewygodnych pytań zadawanych wszystkim stronom konfliktu w Jerozolimie, Strefie Gazy i na Zachodnim Brzegu Jordanu, przez pokazanie jak oszukuje się turystów na Sycylii, aż po nocne zabawy w Tokio, czy porównanie współczesnego Detroit do Czarnobyla – zdecydowanie nie uciekano od kontrowersji.
Gdzieś po drodze program zrobił się znacznie poważniejszy. Niekiedy wzbudzał także dyskusję i oburzenie. Na dodatek z niektórych fragmentów poszczególnych odcinków biło brutalną szczerością, a trudnych tematów nie zabrakło nawet w trakcie, kończącej emisję 2. sezonu, imprezy w Las Vegas.
Wiele uroku straciło…
…chwalenie "Arrow" – co w ostatnich tygodniach czyniłem dość często. Kilka rzeczy również skrytykowałem, jednak ogólnie byłem całkiem zadowolonym widzem i kiedy już oswoiłem się z myślą, że produkcja stacji the CW może regularnie dostarczać całkiem przyzwoitej rozrywki, zaliczyłem czołowe zderzenie z odcinkiem "Keep Your Enemies Closer".
Już pomińmy Diggle'a (David Ramsey) pędzącego na ratunek byłej żonie i jego współpracę z Deadshotem, czy też nielogiczne koncepty autorstwa Jean Loring (Teryl Rothery) – prawdziwą zbrodnią była próba wpisania w serial wątku miłośnego z Felicity (Emily Bett Rickards) i Oliverem (Stephen Amell) w roli gównej. Nie rozumiem jak można próbować zrobić krzywdę tak ciekawej postaci jak panna Smoak, szczególnie gdy aż się prosi o rozwijanie jej relacji Lancem (Paul Blackthorne), Digglem, czy nawet z panem w zielonym kapturku, ale bez męczącego i wyświechtanego słowa na "m".
Jak trudne może być odpisanie paru pomysłów z kilku losowo wybranych scenariuszy "Elementary"?
(Nie)cierpliwie czekam na…
…23.11.2013 i "The Day of the Doctor". Po to właśnie było całe to tzw. wakacyjne nadrabianie i liczne godziny spędzone przed ekranem (o czym można przeczytać np. tutaj i tutaj). Dlatego chciałem poznać Doktorów granych przez Ecclestona, Tennanta czy Smitha, czy spędzić choć trochę czasu w towarzystwie panów: Pertweego, Davisona, McCoy'a i McGanna.
Z drugiej strony, nie mam złudzeń. Wiem, że to za mało i w przyszłym tygodniu wiele mi umknie. Warto było jednak próbować choć w niewielkim stopniu poznać ten świat. Naprawdę.
W telewizji zabrzmiało…
…"Heartbeats" w wykonaniu José Gonzalesa oraz "The Believers" grupy How to Destroy Angels. Utwory pojawiły się w ostatnim odcinku "Covert Affairs" w dwóch bardzo ciekawych scenach. W pierwszej podkreślono wielką wartość pieszych poszukiwań sensownego noodle shop'u. W tej drugiej, Joan (Kari Matchett) w kilkanaście sekund zademonstrowała, dlaczego w żadnym wypadku nie powinno się zadzierać z kobietą w ciąży…
…szczególnie gdy posiada ona licencję na zabijanie.
A Wam jak minęły ostatnie tygodnie? Piszcie w komentarzach, tweetujcie, obserwujcie mnie oraz Serialową na Twitterze, a jak coś fajnego oglądacie i chcecie podzielić się tym z nami, używajcie w tweetach hashtagu #serialowa. Z pewnością wasze wpisy odnajdziemy, bo i bardzo często na owym Twitterze rozmawiamy o serialach, dzielimy się wrażeniami i żartujemy. Czasem także nieco marudzimy, a nawet się spieramy, choć tylko wtedy, gdy w okolicy zaczyna brakować kawy.
http://youtu.be/s4_4abCWw-w
Do zobaczenia!