Finał "True Blood": Wielkie sprzątanie na Halloween
Marta Wawrzyn
12 września 2011, 21:18
Jeśli coś mnie kręci w "True Blood", to jest to raczej seks niż krew. Ale nie mogę zaprzeczyć, że rezultaty zabijania czasem bywają… zbawienne. Jeżeli nie oglądałeś jeszcze finału 4. sezonu, uwaga na spoilery.
Jeśli coś mnie kręci w "True Blood", to jest to raczej seks niż krew. Ale nie mogę zaprzeczyć, że rezultaty zabijania czasem bywają… zbawienne. Jeżeli nie oglądałeś jeszcze finału 4. sezonu, uwaga na spoilery.
Finał 4. sezonu "True Blood" zaczyna się spokojnie. Jesus i Lafayette rozmawiają. Sookie i Tara spokojnie jedzą śniadanie. Sam chowa swojego brata. Jason przyznaje się Hoytowi do romansu z Jessicą i dostaje parę przyjacielskich kuksańców. Bon Temps przygotowuje się do Halloween, który to dzień jest zresztą największym świętem wiedźm, bezczelnie zawłaszczonym przez amerykańską popkulturę i niefrasobliwych mieszkańców naszego ulubionego miasteczka.
Toczy się to wszystko w wolnym tempie pośród śpiewu ptaków w krzakach Luizjany – aż następuje wielkie bum. To w sumie nie jest prawda, wielkiego bum nie ma. Jest kilka małych zdarzeń, które składają się na wielkie bum. Zgodnie z zapowiedzią, twórcy serialu wyrżnęli trochę stałej obsady – choć wielkiego szoku tu raczej nie ma. Nie ginie nikt, kogo byśmy naprawdę lubili. Tara to co prawda jedna z postaci, które były z nami od początku, ale też jedna z tych, z którymi od początku nie wiedziano, co zrobić. Żadna wielka przemiana już by jej nie pomogła, niech lepiej spoczywa w pokoju. Podobnymi uczuciami darzyłam Jesusa, który wyciągnął z Lafayette'a to, co najnudniejsze.
Śmierci Nan ani Debbie też mną nie wstrząsnęły. Całe to finałowe zabijanie przypominało raczej wielkie (choć nadal niewystarczające) porządki niż faktyczną masakrę, którą zapowiadano w klipach promocyjnych. Nikogo z bohaterów, którym przyjdzie spotkać się z wiecznością (oby nie oznaczała ona wiecznego braku kasy), specjalnie mi nie żal.
Nigdy nie ukrywałam, że z dwojga najlepszych rzeczy, jakie ma do zaoferowania "True Blood", zdecydowanie wolę seks od krwi. I tu nie spotkał mnie zawód. Trójkącik Bill – Sookie – Eric wciąż mi się nie opatrzył, jako że pozostaje tyleż perwersyjny co słodki. Dobrze, że nie ma tu jeszcze rozwiązania. Chcę więcej takich scen jak ta z bliźniaczymi szlafrokami, gryzieniem z dwóch stron i orgazmicznymi jękami "poszkodowanej". Choćby we snach.
Jessica… ach, Jessica! Mała dziewczynka, która nie sama nie wie, gdzie chce spać tej nocy, dała z siebie absolutnie wszystko. Scena z jej udziałem przy dźwiękach "Where Did You Sleep Last Night" Jima Oblona, a także (zwłaszcza) to, co się dzieje później, niewątpliwe poruszyła niejedno lesbijskie serce. Bo mężczyźni raczej tak subtelni nie są.
Ale musi uważać nasza mała Jessica, bo na Jasona ma ochotę nie tylko ona. Jak myślicie, co robił wielebny Steve Newlin (ach, jak mi go brakowało!) pod drzwiami brata Sookie? Założę się, że to, co wszystkie panienki przed nim i po nim. Oprócz niego powróci w 5. sezonie jeszcze jedna niezapomniana postać – dawny król Russell Edgington.
W nowej serii raczej nie rozczaruje nas Pam, autorka najcudowniejszego cytatu, jaki od dawna padł w "True Blood". Wybaczcie, że po angielsku, ale to zasługuje na przytoczenie w oryginale:
I'm so over Sookie and her precious fairy vagina and her unbelievably stupid name. Fuck Sookie!
Tak, koniecznie! – chciałoby się zakrzyknąć. No, nie byłoby to w każdym razie najgorsze rozwiązanie.
Sezon 4. po raz kolejny pokazał, że siła "True Blood" nie tkwi w mnożeniu fantastycznych stworów, ale w znakomicie napisanych postaciach i interakcjach między nimi. Cieszę się, że oszczędzono nam widoku wróżek przez większość tej serii, choć to pewnie nie koniec z nimi. Mam nadzieję, że Bon Temps zapomni o wiedźmach, jako że ich czary mary raczej śmieszyły niż straszyły. Co nie zmienia faktu, że ciotka Petunia, to znaczy Fiona Shaw, pokazała klasę aktorską, płynnie przechodząc od osobowości rozchwianej Marnie do zasadniczej, szlachetnej Antonii i z powrotem. Jak udowodnił niedługo potem Nelsan Ellis, nie każdy to potrafi.
Mam jednak nadzieję, że w 5. sezonie znów będzie chodziło o interakcje ludzi z wampirami. Niech Sookie śni o swoich dwóch "szczeniaczkach" ile wlezie, niech Jessica i Jason nie wychodzą z łóżka, niech wielebny Steve pokaże, jak wielkie ma kły, a król Russell, jak mu było niewygodnie przez ostatni rok. 4. sezon byłby dobrym wstępem do czegoś naprawdę szalonego. Sam w sobie niestety mną nie wstrząsnął.