Seryjnie oglądając #2: Bezsenność w Łodzi
Andrzej Mandel
31 października 2013, 17:31
To był ciężki tydzień, w którym wstawanie przed siódmą przeplatało się z zasypianiem o trzeciej, a nauka rosyjskiego okazała się być wyzwaniem. Na szczęście seriale trzymały poziom, a świeżo zmielona kawa smakowała tak jak powinna. Poza tym, jak tu spać, kiedy jest się o krok od złapania Red Johna? Spoilery.
To był ciężki tydzień, w którym wstawanie przed siódmą przeplatało się z zasypianiem o trzeciej, a nauka rosyjskiego okazała się być wyzwaniem. Na szczęście seriale trzymały poziom, a świeżo zmielona kawa smakowała tak jak powinna. Poza tym, jak tu spać, kiedy jest się o krok od złapania Red Johna? Spoilery.
Tydzień temu odgrażałem się na Twitterze, że napiszę o łódzkich studentkach. Ponieważ jednak nie rozbijałem się w tym tygodniu po knajpach, to nie mam o czym pisać. Tym bardziej, że przecież interesują Was seriale, a nie moje knajpiane przygody.
Nim jednak dojdę do seriali wyznam, że nie rozumiem tak zwanych skowronków. Wstawanie przed siódmą rano, owszem, ma swoje uroki, ale skutkuje w moim przypadku sennością przez cały dzień. A że po latach życia jak wampir i zasypiania przed świtem mój organizm funkcjonuje tak jak funkcjonuje, sypiam w efekcie po dwie – trzy godziny. Bycie sową w świecie skowronków to trudna rzecz.
Jednak ma też swoje zalety. Dzięki temu można szybciej od innych przekonać się, że scenarzyści "Homeland" rozwijali cały wątek córki Brody'ego tylko po to, by w decydującej chwili Carrie naraziła na szwank swoją pieczołowicie szykowaną misję. Poczułem się mniej więcej tak, jakbym oglądał "Malanowskiego i partnerów". Na szczęście honor serialu, tak wychwalanego przez wszystkich, uratowały sceny z Saulem i Quinnem. Przemowa gratulacyjna (he, he) Saula była naprawdę świetna. Chce mi się wierzyć, że naprawdę na szczytach zdarzają się tak odważni ludzie.
Swoją drogą, "Homeland" ma w TVP fatalną oglądalność. Nie należy się jednak dziwić – debiut jest mocno spóźniony, a pora emisji fatalna. Szkoda, bo przy wszystkich moich narzekaniach, ten serial wyprzedza o wiele długości polskie produkcje.
Przy okazji, zastanawiam się, czy TVP zacznie znów pokazywać "Castle". Szczególnie że emisję skończono w TVP chyba na 3. albo 4. sezonie. Tymczasem my mamy już 6. sezon, który zdecydowanie odzyskał formę. W dodatku wreszcie nabrał rąk i nóg wątek córki Ricka, co likwiduje pewien dysonans w oglądaniu. A przy tym wszystkim znów mieliśmy czerpanie pełną garścią z popkultury – od "Kodu Da Vinci", przez "Indianę Jonesa" aż po "Skarb narodów". Wszystko zgrabne, dowcipne i przyjemne w oglądaniu. Może niekoniecznie na hit, jak poprzedni odcinek, ale na pewno przyzwoita robota.
Moim hitem był za to "Mentalista". I mniej chodzi tu o śledztwo, a bardziej o końcówkę odcinka, która naprawdę wcisnęła w fotel. To, jak dużymi krokami zbliżamy się do Red Johna po tylu latach czekania, zachwyca. Tak jak fakt, że nadal możemy się tylko domyślać, kto nim jest. Niepokój może budzić co najwyżej kwestia tego, co będzie dalej z serialem, gdy Red John zostanie złapany, bo bez tej postaci "Mentalista" może sobie nie poradzić.
Tak, jak "Revolution" zmarnieje, jeżeli Sebastian Monroe naprawdę umrze. Bez niego serial straci znacznie więcej niż tylko najbardziej skomplikowaną postać. Kreowany przez Davida Lyonsa Monroe to postać naprawdę godna uwagi, o szekspirowskim niemal wymiarze (poważnie!). W dodatku, wszelkie pozostałe postacie nabierają barw w momencie, gdy się je z nim zestawi. To wtedy Miles czy Charlie nagle robią się naprawdę interesujący. Nawet Rachel jakby przestaje mieć płaczliwy wyraz twarzy, który towarzyszy jej od połowy pierwszego sezonu.
Miniony tydzień byłby znacznie lepszy, gdyby nie złe wrażenie, jakie zostawiło po sobie "The Blacklist". Absurdalność wrzucania samochodu-bomby do morza za pomocą jazdy nim po długim nabrzeżu zamiast przerzucenia go dźwigiem jakoś mnie dobiła. No, ale widać miało być dramatycznie.
Jeżeli będzie tak nadal, to zrobię z "The Blacklist" to, co zrobiłem z "The Tomorrow People" – przestanę oglądać. Choć pamiętam, że "Czarna lista" ma jedną podstawową zaletę – Jamesa Spadera. Tyle że jeden aktor serialu nie udźwignie.
Tak jak ja nie udźwignę wstawania przed 7. rano bez paru dni wolnego. Na szczęście udało mi się i mogę odpoczywać aż do niedzieli…
A co Wy widzieliście w tym tygodniu? Macie jakieś teorie dotyczące tożsamości Red Johna? Piszcie w komentarzach, tweetujcie i obserwujcie mnie, a także Serialową na Twitterze, bo to właśnie tam mamy zwyczaj prawie na żywo pisać o tym, co oglądamy. Jeśli też coś fajnego oglądacie i chcecie podzielić się tym z nami, używajcie w tweetach hashtagu #serialowa. My Wasze wpisy odnajdziemy i oczywiście na nie odpowiemy.
Do następnego.