Kity tygodnia: "Pretty Little Liars", "HIMYM", "CSI", "Ravenswood"
Redakcja
27 października 2013, 16:16
"How I Met Your Mother" (9×06 – "Knight Vision")
Nikodem Pankowiak: Oglądanie tego odcinka naprawdę bolało. Anna Camp, która grała jedną z najlepszych postaci w ostatnim sezonie "True Blood", tutaj stała się niesamowicie irytująca, a jej ciągły płacz przypominał mi Lily z zeszłego sezonu. Wkurzający Ted i notorycznie podejmowane przez niego złe decyzje to temat na osobny artykuł, w każdym razie po tym odcinku chyba nikt nie powinien mieć wątpliwości, dlaczego umieściliśmy go w rankingu najbardziej znienawidzonych męskich postaci.
Widać też wyraźny brak chemii między Robin a Barneyem – czy ktokolwiek wie, dlaczego ta dwójka bierze ślub? Po ich zachowaniu można stwierdzić, że są dobrymi kumplami, a nie parą, którą za kilkadziesiąt godzin czeka najważniejsze wydarzenie w życiu. Rolę Marshalla póki co ograniczono do telefonicznych rozmów z resztą bohaterów, Lily do chodzenia po ekranie, a Matkę wycięto zupełnie, choć od początku sezonu pojawia się jako stała członkini obsady. Znowu jest źle, naprawdę źle.
Marta Wawrzyn: Jak to ujęła nasza Czytelniczka: "I chose poorly". Dotyczy nie tylko tego odcinka, a decyzji o oglądaniu całego sezonu.
"Pretty Little Liars" (4×13 – "Grave New World")
Marta Rosenblatt: To już tradycja. Halloweenowe powroty kłamczuch są bardzo słabe. W ubiegłorocznym "This Is a Dark Ride" dziewczyny ganiały się po pociągu, w "Grave New World" biegają po "nawiedzonym" domu. Biegają bez ładu i składu – chaos to słowo klucz tego odcinka.
Dodatkowo byliśmy świadkami większej niż zwykle dawki absurdu: Hanna i jej umiejętność teleportacji oraz wiatr hulający w zamkniętym pomieszczeniu to moje ulubione sceny z gatunku "WTF?". Kolejnym nietrafionym pomysłem było wprowadzenie do nowego serialu ABC Family – "Ravenswood". Sceny wpleciono dosyć niezgrabnie i trudno tu mówić o zachęceniu widzów do spin-offa. Jak dobrze, że Halloween jest tylko raz w roku.
"CSI" ("Frame By Frame" – 14×05, czyli 300)
Bartosz Wieremiej: To powinien być jeden z tych wyjątkowych momentów w historii danego serialu, o którym wspomina się długo po zakończeniu jego emisji. Niestety, nie był.
Po prostu za bardzo nie dano odczuć, że ten odcinek, oznaczony przecież liczbą 300, był w jakikolwiek sposób wyjątkowy. Owszem, Catherine Willows (Marg Helgenberger) przewijała się we flashbackach, a gościnny występ Jasona Prestley'a wypadł całkiem przyzwoicie. Owszem, Sara Silde (Jorja Fox) na wojennej ścieżce to zawsze ciekawy widok, a i pewien sfingowany zgon był niezłym dodatkiem do sprawy tygodnia. Jednak cały pomysł na fabułę straszył niewykorzystanym potencjałem, co widoczne było szczególnie w trakcie kończącego epizod montażu, kiedy przez moment na ekranie pojawili się: wspomniana Catherine, Grissom (William Petersen) oraz Warrick (Gary Dourdan).
Z drugiej strony może to tylko kwestia zbyt wysokich oczekiwań – magia liczb czy jakoś tak.
"Ravenswood" (1×01 – "Pilot")
Marta Rosenblatt: To nie był dobry pilot. Właściwie gdyby nie ostatnia scena, która w tak dramatyczny sposób zawiesiła akcję, w ogóle nie miałabym ochoty oglądać kolejnego odcinka. Najcięższym grzechem "Ravenswood" jest chyba wszechobecna nuda. Odcinek ciągnął się i ciągnął, a emocji było jak na lekarstwo. Nie pomogły triki z horrorów: postaci w odbiciach, krwawiące posągi czy zjawy na moście. Ta cała mroczna otoczka była za bardzo na siłę. O niebo lepiej byłoby, gdyby twórcy zamiast bombardować kiczowatymi scenami, zainwestowali w scenariusz.
Nie pomogła też konotacja serialu z "Pretty Little Liars". Wręcz przeciwnie, wciąż myślałam o świecie kłamczuch, który jest przecież realny. Inaczej patrzyłoby się na "Ravenswood", gdyby było zupełnie nową produkcją. No ale cóż, producenci chcą wycisnąć z "PLL" ile się da.