"Ravenswood" (1×01): Bardzo straszne miasteczko
Marta Rosenblatt
26 października 2013, 14:16
Spin-off "Pretty Little Liars" do szczególnie udanych na razie nie należy, ale i tak chce się go oglądać dalej. Twórcy zafundowali widzom mocny cliffhanger na koniec pilota.
Spin-off "Pretty Little Liars" do szczególnie udanych na razie nie należy, ale i tak chce się go oglądać dalej. Twórcy zafundowali widzom mocny cliffhanger na koniec pilota.
Do spin-offu "Pretty Little Liars" podchodziłam z rezerwą. Zdania nie zmieniłam po halloweenowym odcinku "PLL", który był wprowadzeniem do świata "Ravenswood". I tutaj chyba tkwi główny problem – w powiązaniu z "PLL". Gdyby serial był zupełnie nową produkcją, oglądałoby się go inaczej. A tak z tyłu głowy mamy zawsze świat kłamczuch, który dzieje się przecież w nie-paranormalnej rzeczywistości (taką przynajmniej mam nadzieję). Tymczasem w Ravenswood potwory wychodzą zza firanek, w szybach ukazują się postaci, na moście stoi sobie strzyga, dodatkowo wujek jednej z głównych bohaterek wygląda jak żywcem wzięty z serialu o wampirach. Tak, to na pewno nie jest realny świat Rosewood.
Mam wrażenie, "strasznych" wątków było prostu za dużo. Twórczyni "Ravenswood" usilnie chce nas przekonać, że miasteczko jest nawiedzone, a przynajmniej bardzo mroczne. Zrozumiałam to po jakiś pięciu minutach serialu, nie trzeba mi tego tłuc do głowy w każdej scenie. Dużo lepiej byłoby, gdyby grozę tworzono poprzez atmosferę i napięcie, a nie przy pomocy tanich sztuczek. Najkomiczniejszą sceną była chyba ta w łazience, w której to zasłona prysznicowa próbuje zabić Caleba. To się nadaje do "Faktu", już widzę te nagłówki: "Zasłona grozy".
Na szczęście serial ma też dobre strony. W jakieś 40. minucie zaczyna się rozkręcać. Może trochę ironizuję, ale faktem jest, że dopiero pod koniec zaczęłam wkręcać się w ten odcinek. Do dobrych stron można zaliczyć postaci. Nie irytowały mnie, a to już dużo. Zawsze lubiłam Caleba, to chyba jeden z nie licznych facetów z "PLL", który nie jest ani maminsynkiem ani przypominającym Kena mięśniakiem bez charakteru. Postać Mirandy również zaliczam na plus. Dziewczyna ma coś w sobie, być może to kolejna trudna dziewczyna z nieciekawą przeszłością, ale przynajmniej zapada w pamięć.
Dokładnie jak postać Remy. Byłam w stanie zapamiętać jej imię – to dużo. Z kolei dwójka rodzeństwa wydała mi się raczej nieciekawa. Ich historia, a właściwie historia zabójstwa ich ojca nieszczególnie mnie wciągnęła.
Mimo to kolejny odcinek na pewno obejrzę. Nieznośny cliffhanger w postaci śmierci głównych postaci to strzał w dziesiątkę. Po prostu musimy obejrzeć następny odcinek by wiedzieć, co stanie się z naszą piątką.