Seryjnie oglądając #1: Czas gra w kości
Andrzej Mandel
24 października 2013, 19:16
W pięknych okolicznościach przyrody, oparach papierosowego dymu i przy litrach aromatycznej kawy z zaskoczeniem odkryłem, że "Kości" post-pelantem dają się oglądać, a "Revolution" potrafi być zabawne i dobre. Wisienką na torcie były inne seriale. Uwaga na spoilery.
W pięknych okolicznościach przyrody, oparach papierosowego dymu i przy litrach aromatycznej kawy z zaskoczeniem odkryłem, że "Kości" post-pelantem dają się oglądać, a "Revolution" potrafi być zabawne i dobre. Wisienką na torcie były inne seriale. Uwaga na spoilery.
Lubię jeździć pociągami, szczególnie tymi InterRegio na trasie Warszawa – Łódź i odwrotnie, gdyż zawsze można w nich znaleźć przyjazny kontakt, który pozwala ominąć mi ograniczenie w postaci martwej baterii w laptopie. Mogę wtedy nadrobić, to na co nie ma czasu w domu. Albo patrzeć przez okno na złotą polską jesień.
Wraz z opadającymi liśćmi zaskakująco rośnie poziom "Kości", które już dawno spisałem na straty. Okazuje się, że wraz z zakończeniem wątku Pelanta (w najbardziej naiwno-głupi możliwy sposób) serial odzyskał przynajmniej trochę dawnej energii i dowcipu. To wciąż jest telenowela, ale przynajmniej wróciło poczucie humoru. Bones opowiadająca księdzu ze szczegółami, że ona i Booth i tak współżyją przed ślubem, była autentycznie śmieszna. Choć ostatnio i tak najlepszy (oraz niezawodny) jest Hodgins. Przynajmniej jednak znów mam pretekst, by pooglądać procedural, który już dawno stał się czymś innym. Końcowego motywu muzycznego można przecież słuchać bez oglądania.
Cały ten tydzień to same miłe niespodzianki. No, może nie był nią rachunek od dentysty, ale cóż – życie, poza tym lekkim rozczarowaniem było również "The Blacklist", w którym mniej Spadera oznacza mniej emocji. Znaczy w ogóle. Więcej wywołał we mnie ślub Bootha i Bones, o którym z góry było wiadomo, że musi być nieco pomerdany.
"The Blacklist" to w tym tygodniu, na szczęście, naprawdę wyjątek. Ku mojej radości "Castle" wrócił na dobre tory i znów tryska humorem, do jakiego przyzwyczaił mnie przez te lata, a nawiązania do "12 małp" czy "Terminatora" wypadły naprawdę dobrze. Joshua Gomez trzymał poziom i sprawił, że z rozrzewnieniem zacząłem wspominać "Chucka", tak to były miłe chwile i czasem chciałbym mieć możliwość cofnąć się w czasie i podpowiedzieć samemu sobie, co należy zrobić. Ale cóż, pewnych rzeczy się nie naprawi i tyle. Na szczęście w serialach można liczyć na poprawę i miłe niespodzianki.
Taką niespodzianką było "Revolution", które zaserwowało mi pierwszy (od samego początku) odcinek, który obejrzałem bez bólu zębów a nawet z przyjemnością. No dobrze, mogliby sobie wreszcie darować wątek Aarona, ale nawet Charlie nie wkurzała, więc było naprawdę w porządku. Oczywiście całość napędza Sebastian Monroe – w zasadzie zabrakło mi tylko tego, by na koniec odcinka rzucił "No co, przecież jestem psychopatą, czego ode mnie chcecie?" i zapewne padłbym na kolana. Ze śmiechu, ale zawsze.
Zupełnie nie do śmiechu jest mi, gdy oglądam "Homeland". Nadal nie rozumiem, co reszta redakcji widzi w tym serialu. Gdyby nie świetne aktorstwo, nie dałoby się tego w ogóle oglądać. Przewidywalne, z wizją świata służb na poziomie liceum albo polskiej prawicy i w dodatku pełne zbędnych wątków. Cały serial, od samego początku, dałoby się zmieścić w dwóch 90-minutowych filmach albo miniserii, takiej, jakie robią Brytyjczycy.
No ale Amerykanie wiedzą lepiej, jak robić kasę. Książkę też wydali – prequel do "Homeland" jest już w księgarniach. Dziękuję, wolę kupić sobie piwo i pomyśleć przy nim co będzie, gdy Jane złapie już za gardło Red Johna. Sądząc bowiem po tytułach nadchodzących odcinków, to jesteśmy coraz bliżej momentu, w którym Patrick ostatecznie się zemści na mordercy, tym samym stracę pretekst, by w recenzjach rzucać kąśliwe uwagi pod adresem osoby, która niegdyś zachęciła mnie do oglądania "Mentalisty".
A w międzyczasie będę czekać na nowego Sapkowskiego. Wiedźmin wraca i oby to nie był skok na kasę…
A co Wy widzieliście w tym tygodniu? Piszcie w komentarzach, tweetujcie i obserwujcie mnie, a także Serialową na Twitterze, bo to właśnie tam mamy zwyczaj prawie na żywo pisać o tym, co oglądamy. Jeśli też coś fajnego oglądacie i chcecie podzielić się tym z nami, używajcie w tweetach hashtagu "#serialowa. My Wasze wpisy odnajdziemy i oczywiście na nie odpowiemy.
Do następnego.