Oglądamy, choć się wstydzimy: "Miłość na bogato"
Mateusz Madejski
3 października 2013, 16:49
Nowy serial Vivy o młodych i zamożnych mieszkańcach stolicy stał się prawdziwym hitem. Nikt go nie traktuje poważnie, ale ogląda wielu. Ja też. Dlaczego?
Nowy serial Vivy o młodych i zamożnych mieszkańcach stolicy stał się prawdziwym hitem. Nikt go nie traktuje poważnie, ale ogląda wielu. Ja też. Dlaczego?
To jeszcze bardziej ekstremalna wersja "Pamiętników z wakacji". Polsatowska produkcja o wakacyjnych przygodach Polaków zapoczątkowała modę na "ironiczne" oglądanie telewizji. Serial był tak tandetny, że mnóstwo widzów odnajdowało frajdę z oglądania czegoś tak słabego. "Miłość" jednak przebija show Polsatu o kilka długości. "Pamiętniki" były chociaż jakoś swojskie, a widzowie czasami mogli się identyfikować z bohaterami. Serial Vivy to już kicz najczystszej postaci.
Nie wypada nie znać cytatów z serialu. Pamiętam jak kiedyś kolega mi powiedział, że "jest hardkorem". Wtedy jeszcze nie widziałem słynnego filmiku i uznałem, że kolega ma nie po kolei w głowie. Cóż, żyjemy w takich czasach, że znajomość memów i "hitów internetu" to mus. A z "Miłości na bogato" już kilka cytatów weszło do potocznego języka. "Miasto predyspozycji", "twarz rajstop", "czy dać tobie ananasa" – te zwroty po prostu musimy znać, bo inaczej narażamy się na wiele konsternujących sytuacji.
Okazja do hejtowania "gwiazd". Polacy dzielą się na tych, którzy czytają Pudelka i na tych, którzy się do tego nie przyznają. Co tu się oszukiwać – hejtowanie celebrytów to nasz sport narodowy. W "Miłości na bogato" okazji do tego jest mnóstwo. W rolach głównych występują zresztą początkujące celebrytki, a w roli lektora mamy słynną blogerkę modową Maffashion. W roli gwiazdy jednego z odcinków wystąpiła nawet sama Candy Girl. Jeśli ktoś nie zna wymienionych osób, to szczerze zazdroszczę. Cała reszta – będzie mogła hejtować gorące nazwiska polskiego "szołbizu". Niestety, znów okazuje się że anonimowi aktorzy z "Pamiętników" pod względem gry aktorskiej są znacznie lepsi niż aspirujące gwiazdki z "Miłości".
Znam miejsca z serialu. Jakoś tak jest, że lubimy oglądać na srebrnym ekranie miejsca, które dobrze znamy ze swojego życia. Miałem tak z "Młodymi Wilkami" – to film kiepski, ale kręcony w mieście, w którym spędziłem młodość, czyli w Szczecinie. Akcja toczyła się w miejscach, które były wręcz dla mnie kultowe. Podobnie jest z "Miłością" – bywałem w barach, w których spotykają się bohaterowie, zdarzało mi się nawet odwiedzić nocny klub, który w serialu jest własnością Janka.
Doskonała parodia warszawki. Jak to w każdym dużym mieście, tak i w Warszawie jest sporo osób, które uwielbiają udawać kogoś, kim nie są. Znajdą się tacy pewnie w każdym środowisku, ale zdecydowanie najwięcej jest ich w światku modowo-showbusinessowym. I "Miłość" jest doskonałą satyrą na takie osoby. Chwalenie się najnowszymi gadżetami przed niezbyt bogatą rodziną, kupowanie torebek za 5 tysięcy, próba udawania światowców… Każdy, kto spędził choćby chwilę w Warszawie, doskonale to zna. Oczywiście "Miłość" parodiuje to zupełnie nieświadomie, ale przez to jest jeszcze zabawniej.
"Miłość na bogato" ma sensowny morał. Piszę poważnie. Ten morał to: "Nie kopiuj bezsensownie pomysłów zza oceanu". Bo przecież twórcy serialu nie chcieli robić czegoś w stylu "Pamiętników". Raczej marzyło im się polskie "The Hills". To był serial MTV o pięknych, młodych i bogatych mieszkańcach Los Angeles. Przeniesienie realiów bananowej młodzieży z Kalifornii nad Wisłę jednak musiało przynieść taki efekt, jak gangsta rap w wykonaniu Pikeja. Pewne rzeczy są po prostu nieprzetłumaczalne. Warto o tym pamiętać, bo niemal w każdej branży działa ktoś, kto chciałby u nas przenieść pomysły zza granicy zupełnie bez uwzględnienia nadwiślańskich realiów.