"Parenthood" (5×01): Rodzina się rozrasta
Nikodem Pankowiak
29 września 2013, 22:08
Mój ulubiony (a przy okazji jedyny, który oglądam) dramat z telewizji ogólnodostępnej powrócił po dość długiej przerwie. Jak to bywa u Bravermanów, jest głośno, są momenty na śmiech i na wzruszenie. Czegoś jednak brakuje. Spoilery.
Mój ulubiony (a przy okazji jedyny, który oglądam) dramat z telewizji ogólnodostępnej powrócił po dość długiej przerwie. Jak to bywa u Bravermanów, jest głośno, są momenty na śmiech i na wzruszenie. Czegoś jednak brakuje. Spoilery.
Uwielbiam tę rodzinę, uwielbiam ten serial, naprawdę. Ktoś mógłby zapytać dlaczego, w końcu trudno nazwać go dziełem wybitnym. Jest jednak w nim coś takiego, co sprawiło, że cztery sezony nadrobiłem w kilka tygodni, dzięki czemu "Parenthood" na łamach Serialowej będzie gościć pewnie częściej. Ta produkcja to jeden wielki powiew optymizmu. Oczywiście, bohaterowie przeżywają mniejsze lub większe dramaty, ale przez cały czas trzymają się razem. Żony kochają mężów, mężowie żony i poza jednym małym wyjątkiem nikt nikogo nie zdradza. To miła odmiana w porównaniu do seriali, gdzie twórcy, aby skomplikować sytuację, stawiają na ciągłe rozstania i powroty.
W otwarciu nowego sezonu brakowało jednak tego "czegoś". Niby zaszło sporo zmian, Sarah podjęła wreszcie jakąś dojrzałą decyzję i wyprowadziła się z domu rodziców, Kristina nie ma już raka i postanawia żyć chwilą i kandydować na stanowisko burmistrza, a Julii coraz bardziej doskwiera bycie kurą domową. No i rzecz najważniejsza, całkiem spora już rodzina Bravermanów doczekała się kolejnego członka, mój ulubiony duet Crosby-Jasmine doczekał się córeczki o imieniu Aida. Niestety dla rodziców, niemowlę jest strasznie hałaśliwe, bohater grany przez Daxa Sheparda po raz pierwszy dowiaduje się, czym jest niedobór snu.
Mam jednak pewien problem, bo choć te wszystkie zmiany mogą wnieść sporo dynamiki do serialu, odebrałem je zupełnie obojętnie. Gdy widzę, że do drzwi Sary puka przystojny sąsiad, w mojej głowie od razu zapala się czerwona lampka. Przez cały odcinek brakowało tego humoru, tej chemii między bohaterami, którą mogliśmy odczuwać w poprzednich sezonach. Oby było to tylko chwilowe, nie wyobrażam sobie, aby nagle serial miał zacząć zawodzić. Najlepiej wypadła chyba wspólna scena Hanka i Maxa, czuć, że tych bohaterów może połączyć specyficzny rodzaj przyjaźni. Podoba mi się opcja z mentorem i uczniem. Zwłaszcza że Max odnajdujący jakąś nową pasję jest dużo fajniejszy niż wtedy, gdy krzyczy na wszystkich dookoła i nie rozumie słowa "nie".
Wierzę, że to tylko chwilowa obniżka formy i już niebawem "Parenthood" wróci na właściwe tory. Produkcji tak sympatycznych, ciepłych, zbyt wiele w amerykańskiej telewizji nie ma, byłoby szkoda, żeby twórcy serialu zmarnowali taki potencjał. Martwi mnie jedynie decyzja NBC o zamówieniu pełnego, 22-odcinkowego sezonu. Wiem, wiem, skoro taki ze mnie fan to nie powinienem narzekać, ale nigdy nie byłem wielkim fanem oglądania dramatów ciągnących się od września, do maja. Myślę, że 15 odcinków, jak w poprzednim sezonie, byłoby liczbą optymalną. Trzymam jednak kciuki za twórców, oby do końca tej serii zdążyli nas jeszcze zaskoczyć.
Kto nie widział "Parenthood", niech nadrabia zaległości!