"Mom" (1×01): Allison to za mało
Nikodem Pankowiak
27 września 2013, 22:44
Każdemu zdarzają się wpadki, nikt wszakże nie jest idealny. Szkoda tylko, że nie potrafi uchronić się przed nimi Chuck Lorre, niekwestionowany król sitcomów.
Każdemu zdarzają się wpadki, nikt wszakże nie jest idealny. Szkoda tylko, że nie potrafi uchronić się przed nimi Chuck Lorre, niekwestionowany król sitcomów.
Spore obawy miałem jeszcze przed obejrzeniem pilotażowego odcinka. Motyw problemów na linii matka – córka został już wykorzystany na wszelkie możliwe sposoby, ciężko tutaj zaskoczyć widza i pokazać mu coś, czego do tej pory nie widział. To, że córka jest także matką, alkoholiczką trzeźwą od kilku miesięcy, to tylko szczegóły. Dostajemy dobrze znany produkt w nowym, gwiazdorskim opakowaniu. I trzeba przyznać, że te gwiazdy, a właściwie gwiazda, to jeden z niewielu (jedyny?) ratunek dla całego serialu.
Allison Janney w swojej roli błyszczy, co nikogo absolutnie nie powinno dziwić. W końcu mamy do czynienia z aktorką genialną, cztery statuetki Emmy nie bez powodu stoją dumnie gdzieś w jej domu. Niestety, cały serial nie jest "one (wo)man show", musi ona dzielić ekran z grającą jej córkę Annę Faris. Ance brakuje nieco komediowego talentu, którego z pewnością mogłaby nauczyć się od męża (jeśli ktoś nie wie – to Chris Pratt, czyli Andy Dwyer z "Parków"). Już pierwsza scena z jej udziałem dała mi się mocno we znaki, a przecież to pierwsze wrażenie jest ponoć najważniejsze.
Zabawnych sytuacji jest jak na lekarstwo, właściwie to mógłbym przewijać niemal cały odcinek, poza scenami z udziałem Allison. Wymuszony płacz w restauracji, któremu nie pomógł nawet krótki występ Jona Cryera, chłopak córki wychodzący oknem, a następnie paradujący po domu bez koszulki… Meh. Wszystko to gdzieś już widzieliśmy, "Mom" nawet nie stara się być czymś nowym, dobrze znane patenty są odgrywane bezustannie. Oczywiście, z sezonu na sezon coraz trudniej stworzyć coś oryginalnego, spróbujmy zatem widza chociaż rozśmieszyć. Llore pewnie nigdy nie planował stawać do wyścigu o miano najbardziej innowacyjnego serialu, ale przy okazji odpadł już w pierwszej rundzie zawodów o tytuł zabawnej komedii.
Dalsze rozpisywanie się na temat "Mom" nie ma właściwie żadnego sensu, jest to produkcja do cna przeciętna, kolejny zapychacz miejsca w ramówce. Janney dwoi się i troi, ale nie widać żadnych sensownych rezultatów. Aż dziw bierze, że na swój wielki powrót do telewizji wybrała właśnie ten serial. Kolejna nieśmieszna komedia odhaczona na liście serialowych obowiązków. Marta chce, aby "Brooklyn Nine-Nine" przetrwało, ja tęsknię za "Community".
#sixseasonsandamovie