"Hostages" (1×01): To wszystko już było
Michał Kolanko
26 września 2013, 14:02
"Hostages" zaczyna się jak film Hitchcocka: od trzęsienia ziemi. Niestety, szybko okazuje się, że serial CBS ma do zaoferowania niewiele nowego. Spoilery!
"Hostages" zaczyna się jak film Hitchcocka: od trzęsienia ziemi. Niestety, szybko okazuje się, że serial CBS ma do zaoferowania niewiele nowego. Spoilery!
Pomysł na "Hostages" jest prosty i brzmi niestety bardzo znajomo. Oto rodzina doktor Ellen Sanders (Toni Collette) zostaje porwana, ponieważ Sanders ma operować prezydenta USA. Porywacze każą jej uśmiercić go na stole operacyjnym. W zamian mają oszczędzić życie jej i bliskich. Szefem porywaczy jest Duncan Carlisle (Dylan McDermott), a stoją za nim ludzie, którzy chcą oczywiście przejąć władzę w USA.
To pomysł realizowany w tym czy innym wariancie wielokrotnie, w filmach i serialach. I to jest największy problem "Hostages" – nie ma tu nic nowego, nic świeżego. Owszem, całość zrobiona jest znakomicie, a scena porwania trzyma w napięciu. Ale nawet cała rodzina jest wykreowana w sztampowy sposób. Przykładny ojciec ma kochankę, syn handluje marihuaną, córka zachodzi w ciążę itd. To wszystko już było! W całym odcinku trudno o jeden oryginalny element.
Wtórne (podobnie jak cały serial) jest też pytanie, czy jego twórcy zaplanowali wystarczająco dobrą historię, by opowiedzieć ją przez 15 odcinków (tyle ma liczyć pierwszy sezon). Co ważniejsze, w jaki sposób chcą to zrobić w ramach, które sobie narzucili, to jest samego porwania. Szybko może się okazać, że nie możliwości, by w tych warunkach opowiedzieć coś, co jest spójne i przynajmniej nawiązujące w jakiś sposób do rzeczywistości. Ten problem pojawił się szybko np. w "Last Resort". Pierwotny pomysł był może i dobry, ale na kilka godzin, nie kilkanaście. Konstrukcja serialu bardzo szybko zawaliła się jak domek z kart.
Już teraz "realizm" w serialu to rzecz bardzo umowna. Mamy wziąć za dobrą monetę to, że chirurg mająca operować prezydenta USA nie jest pod opieką (nawet bardzo dyskretną) odpowiednich służb. Ale że wszystkie te służby są skorumpowane i działają na rzecz spiskowców? To nie jest już nawet poziom "Last Resort", a bardziej "Under The Dome" – kolejnego serialu opartego na jednym pomyśle, który zapowiadał się dobrze, ale szybko okazało się, że jego twórcy nie mieli dobrej odpowiedzi na pytanie: co dalej.
"Hostages" ogląda się – mimo wszystkich tych zarzutów – dość przyjemnie, w warstwie realizacyjnej (scena ataku na dom, specyficzna metoda odbijania zakładnicy w banku) jest bardzo przyzwoicie. Główne postacie, Sanders i agent FBI Carlisle, mogą zbudować bardzo interesującą relację. Świetne było spojrzenie Sanders do kamer w ostatniej scenie odcinka, w której okazało się, że operacja prezydenta została przesunięta o dwa tygodnie. W tym tkwi duży potencjał. Dużo gorzej jest z jej rodziną.
Motywacje i postać agenta FBI Carlisle, który jest szefem zespołu porywającego rodzinę doktor Sanders, to chyba najlepszy punkt pierwszego odcinka. Oczywiście nadal jest sztampowo, ale przynajmniej Dylan McDermott gwarantuje, że postać jest zagrana w interesujący sposób.
Jednym z głównych problemów "Hostages" są też emocje, a raczej ich brak. Najlepsze słowo, które opisuje pierwszy odcinek, to "sterylność". Realizacja całego pomysłu przypomina wykonywanie kolejnych zadań na z góry wyznaczonej liście. Teoretycznie wszystkie elementy są na miejscu, ale całość nie wciąga tak bardzo jak powinna. "Hostages" chciałoby by być jak "24 godziny" wymieszane z "Homeland", ale nie jest ani jednym, ani drugim, nie tworzy też oryginalnej całości.
To oczywiście nie oznacza, że ten serial będzie całkowicie nieudany. Wręcz przeciwnie: twórcy mają składniki, by powstało coś naprawdę wyjątkowego. Wszystko zależy od tego, czy będą potrafili opowiedzieć spójną i w miarę logiczną historię w narzuconym przez siebie formacie. Jeśli nie, serial podzieli losy innych projektów, w których najlepszy był pomysł, a cała reszta była już dużo słabsza.