"The Blacklist" (1×01): Teatr jednego aktora
Andrzej Mandel
25 września 2013, 19:02
James Spader i tylko on. Reszta stanowi tło. Poza tym – nic specjalnego. Uwaga na spoilery.
James Spader i tylko on. Reszta stanowi tło. Poza tym – nic specjalnego. Uwaga na spoilery.
"The Blacklist" zmiażdżył konkurencję oglądalnością w czasie swojej premiery – oglądalność na poziomie 12,58 mln widzów/3,8 demo należy uznać za sukces. Jednak poziom serialu już takim sukcesem nie jest, gdyż dla mnie "The Blacklist" ma więcej wad niż zalet.
Niewątpliwą zaletą, ale równocześnie wadą jest James Spader, który dosłownie przytłacza resztę grających w "The Blacklist" aktorów. Ten serial to póki co teatr jednego aktora i gdyby nie on, to mielibyśmy następny nieco nudnawy i mocno przewidywalny serial kryminalny. Znany z "The Office", a przede wszystkim "Boston Legal" aktor daje jednak z siebie wszystko – od pierwszej, fenomenalnie spokojnej sceny aż do sceny ostatniej. Megan Boone staje na wysokości zadania tylko raz – w scenie, w której Elizabeth wbija Raymondowi długopis w tętnicę. Poza tym jest w cieniu.
Gorzej, że specjalnego zainteresowania nie wzbudzają zagadki do rozwiązania, jakie oferuje nam "The Blacklist". Coś w sposobie prowadzenia historii sprawia, że nie jestem zbyt zainteresowany tym, czemu mąż Lizzy ma kilka paszportów, pistolet i dużo gotówki ukryte pod podłogą. Podobnie jak nie pasjonuje mnie zastanawianie się, czy Raymond jest ojcem Lizzy czy nie. Nie interesuje mnie nawet przyczyna, dla której Raymond "Red" się poddał. Nie podoba mi się też, że "The Blacklist" to kolejny serial, w którym agenci FBI pokazani są jako patentowani idioci. Czy naprawdę scenarzyści sądzą, że w tej instytucji pracują durnie nie potrafiący znaleźć własnego tyłka? Bo tak to wygląda.
"The Blacklist" ratuje się jednak żwawym tempem no i wspomnianą już grą Jamesa Spadera. Dzięki temu aż do napisów końcowych nie ma potrzeby myśleć nad problemami, jakie ma serial. Idziemy po prostu przez odcinek, choć emocji specjalnych tu nie ma. Zęby możemy zacisnąć tylko w momencie, w którym Spader mówi coś po rosyjsku lub ukraińsku. Nie wychodzi mu to zbyt dobrze. Podobnie jak innym postaciom.
Nie ukrywam jednak, że dam "The Blacklist" szansę. Nawet jeżeli nie fascynuje mnie pojawiająca się na ekranie historia, to zapowiada się niezły wypełniacz na jesienne popołudnia i wieczory. Poza tym kto wie, może jednak wszystko się rozkręci i Spader przestanie dominować nad resztą?