"HIMYM" (9×01-02): Dobry początek weekendu
Nikodem Pankowiak
24 września 2013, 22:37
Jeszcze jakiś czas temu nie myślałem, że kiedykolwiek będę ponownie czekał z utęsknieniem na nowe odcinki "How I Met Your Mother". A tu proszę… Wreszcie wrócili. I to w dobrej formie! Spoilery.
Jeszcze jakiś czas temu nie myślałem, że kiedykolwiek będę ponownie czekał z utęsknieniem na nowe odcinki "How I Met Your Mother". A tu proszę… Wreszcie wrócili. I to w dobrej formie! Spoilery.
Finał 8. serii był jednym z niewielu udanych odcinków w trakcie zeszłego sezonu. OK, nie mieliśmy do czynienia z dziełem wybitnym, ale wystarczyło to, żeby zachęcić widzów do śledzenia serialu dalej. Co ja mówię, tamten odcinek mógłby być najgorszy w historii, ale i tak nie miałoby to ostatecznie żadnego znaczenia, bo pojawiła się w nim ona. Matka.
Chyba wszyscy liczyliśmy na to, że zobaczymy kobietę ładną, błyskotliwą, z poczuciem humoru i w ogóle taką jak trzeba. Kobietę, która sprawi, że wiecznie nieszczęśliwy Ted wreszcie uśmiechnie się i już uśmiechać się nie przestanie. Wygląda na to, że im się udało. Twórcy serialu postawili na nieopatrzoną twarz Cristin Milioti i to był strzał w dziesiątkę. Jest cudowna! Wnosi potrzebny w tym serialu powiew świeżości i naprawdę trudno nie polubić jej już od pierwszej sceny. Póki co Cristin znajduje się w cieniu pozostałych członków obsady, ale skoro dołączyła do niej na stałe, możemy spodziewać się, że z czasem scen z jej udziałem będzie coraz więcej. Czy to w teraźniejszości, czy w przyszłości.
Skoro przy przyszłości jesteśmy – scenarzyści bawią się w premierowym podwójnym odcinku chronologią na całego. Raz jesteśmy w teraźniejszości, raz skaczemy godzinę lub cztery dni do tyłu, rok do przodu… Na chwilę odwiedzamy nawet Moskwę z początku XIX wieku, aby dowiedzieć się, dlaczego Barney, zanim poznał Robin, nie potrafił darować sobie żadnej dziewczyny. Można się domyślać, że takich zabaw z czasem i miejscem wydarzeń będzie dużo więcej, skoro zdecydowano, aby cały sezon toczył się w ciągu weselnego weekendu. Koncepcja bardzo ryzykowna, ale póki co wydaje się sprawdzać.
Jak na razie w ciągu 40 minut wydarzyło się całkiem sporo. Marshall utknął na lotnisku, w dużej mierze dzięki swojej mamie, a jego droga na wesele bardzo się komplikuje. Ted doprowadza do szału Lily, która ostatecznie udaje się do Farhampton pociągiem, gdzie jako pierwsza z całej paczki poznaje Matkę. Barney i Robin najpierw dowiadują się, że mogą być spokrewnieni (świetny tekst Barneya o "Grze o tron"!), później dochodzą do nich wieści o rozwodzie Jamesa. A Ted? Ted pozostaje samotny, niezbyt szczęśliwy i zmuszony do przekonywania wszystkich wokół, że ma się dobrze. Tym razem jednak wygląda to całkiem zabawnie, bo przekonać musi przede wszystkim Curtisa – recepcjonistę w hotelu, w którym zatrzymali się bohaterowie. Fabuła nie poszła bardzo do przodu, ale mimo to nie można powiedzieć, abym nudził się choć przez chwilę.
A teraz pytanie najważniejsze. Czy nowe "HIMYM" bawi? Tak! Najnowszy odcinek nie wywołuje może salw śmiechu, ale wciąż w pamięci mam żenujący poziom dowcipów z poprzedniego sezonu, więc zmianę na plus widać gołym okiem. Mieliśmy kilka niezłych scen. Lily w pociągu z Matką (imię nadal nieznane, pewnie szybko go nie poznamy), Marshall i połowa lotniska próbujących usunąć pewne zdjęcie z internetu, jego z rozmowa z Barneyem. No i oczywiście niespodzianka, jaką Stinson przygotował dla swojego brata. Ona akurat pokazuje, jaką przemianę przeszedł ten bohater. Kiedyś sam chwytałby się podobnych numerów, by uwieść kolejną laskę, dziś robi to, aby uhonorować czyjąś miłość. Nieważne, że zakończoną, liczą się chęci. Bohaterowie zapewne często będą wpadać także na Curtisa. No bo skoro pracuje on w hotelu, to jeszcze się pojawi, prawda? Jego interakcja z Tedem wyglądała bardzo fajnie, czekam na ich wspólne sceny w kolejnych odcinkach.
Powrót "HIMYM" w dobrej formie to mimo wszystko spore zaskoczenie, wszak jedna Matka nie musi czynić wiosny. Na całe szczęście wydaje się, że twórcy wyciągnęli wnioski z ostatnich kilkudziesięciu odcinków pełnych niepowodzeń. O dziwo, weselny weekend zaczął się całkiem dobrze. Jestem na tak. I czekam na więcej.