10 jesiennych nowości, na które czekam najbardziej
Marta Wawrzyn
9 września 2013, 19:21
Tej jesieni mam duże oczekiwania co do serialowych nowości. Wśród seriali, które chciałabym, aby się udały, są m.in. "Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D.", "Dracula", "Mob City", "Masters of Sex" i "Hello Ladies".
Tej jesieni mam duże oczekiwania co do serialowych nowości. Wśród seriali, które chciałabym, aby się udały, są m.in. "Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D.", "Dracula", "Mob City", "Masters of Sex" i "Hello Ladies".
10. "Trophy Wife"
Komedia, która z opisu brzmi średnio zachęcająco, znalazła się na tej liście tylko dlatego, że już widziałam pilota. I jest to naprawdę fajny pilot. Cyrk w postaci dwóch byłych żon i mnóstwa dzieciaków, z którymi zmaga się śliczna żona-trofeum Malin Akerman, o dziwo, działa. Jest to wszystko sympatyczne, zaskakująco świeże i bezpretensjonalne. Czyli dokładnie takie, jaka powinna być dobra komedia.
Zdecydowanie daję w tym sezonie "Trophy Wife" kredyt zaufania. Wydaje mi się, że w jej obsadzie jest więcej chemii niż w "The Crazy Ones" czy "The Michael J. Fox Show", które, choć mają świetnych aktorów i zbierają wokół siebie dużo szumu, wypadną, obawiam się, słabiej.
9. "The Blacklist"
Co roku jesienią uwielbiam patrzeć, jak pękają jeden po drugim balony, które dmuchano przez całe wakacje. W zeszłym roku "Revolution" czy "The Mob Doctor" (pamiętacie? To miał być serial, który zastąpi "House'a), w tym roku może to spotkać "The Blacklist". Może, ale nie musi.
Trailery sprawiają, że jestem trochę na tak, ale jeszcze bardziej na nie – bo i cóż oryginalnego może być w kolejnym serialu akcji, opowiadającym o facecie, który zacznie sypać, chyba że coś tam… Teraz rolę "czegoś tam" gra młoda agentka, która oczywiście musi mieć jakieś powiązania z głównym bohaterem granym przez Jamesa Spadera, tylko pewnie faktycznie o nich nie wie (może jest jego córką?).
Mimo że wszelkie zaprezentowane przez NBC streszczenia wyglądają strasznie sztampowo, "The Blacklist" dostanie ode mnie szansę. Czemu? Odpowiedź nazywa się James Spader. Jeśli jest tam ten facet, to na pewno serial w najgorszym razie będzie się dało oglądać. A w najlepszym… kto wie.
8. "Hostages"
I znów akcja, jeszcze więcej akcji. I znów izraelski format, jak w przypadku "Homeland". I Toni Collette, której ostatnio bardzo mi już brakowało. Nie mam pojęcia, czy z serialu o pani chirurg, której życie zmienia się na zawsze, kiedy okazuje się, że będzie operować prezydenta USA, coś wyjdzie. Na pewno możemy spodziewać się tradycyjnej dawki klisz, znanych z wszelkich możliwych filmów sensacyjnych.
Ale jeśli "Hostages" będzie podobne do "Homeland", w tym sensie że obok sensacyjnej intrygi pojawią się elementy porządnie zrobionego dramatu psychologicznego, będzie OK. Mam oczywiście pewne obawy, że serialowi Jerry'ego Bruckheimera będzie bliżej raczej do płytkich procedurali CBS, niż do produkcji w stylu "Homeland". Nie chcę jednak krakać zawczasu i po prostu poczekam, co będzie.
7. "Dracula"
Zapowiedzi "Draculi" przypominają miks seriali CW z "Revenge", ale nic to. Piękny okres historyczny, wylewająca się z ekranu elegancja, Jonathan Rhys Meyers w roli głównej. Powinno dać się to oglądać, nawet jeśli fabuła specjalnie porywająca nie będzie.
Poza tym przyroda nie znosi próżni: kończy się "True Blood", wampir Eric niedługo się z nami pożegna, potrzeba więc na gwałt kogoś nowego. Przystojny Dracula zdecydowanie zasługuje na swoją szansę.
6. "Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D."
Kolejna nowość, której głośna promocja sprawiła, że nasze oczekiwania poszybowały bardzo wysoko. Cóż to będzie? Co odcinek, to blockbuster? Tempo, akcja, wybuchy, pościgi… miliony dolarów włożone w każdy z ponad 20 odcinków w sezonie? A może mocny pilot i takie sobie kolejne odcinki? Trudno nie patrzeć na "Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D." z obawą, jeśli zna się choć trochę realia amerykańskiej telewizji ogólnodostępnej.
Z drugiej strony – mamy tu Jossa Whedona. Mamy agenta Coulsona. Mamy ciekawie prezentującą się drużynę i bardzo duży potencjał, jeśli chodzi o występy gościnne. Mamy największych speców od tego typu rozrywki, jacy tylko teraz są dostępni. Mamy miliony wygłodniałych fanów. Czy coś może pójść nie tak?
5. "Brooklyn Nine-Nine"
Zapowiedzi sugerują, że będzie to "Parks and Recreation" na komisariacie. Wystarczy obejrzeć krótkie fragmenty, by rozpoznać sztuczki, które stosowane są w "Parkach". Czy zadziałają i Mike Schur stworzy kolejną genialną komedię? Oby. W zdolności pisarskie jego i grupy scenarzystów, którą sobie dobrał, nie wątpię. Ale na sukces "Parków" składa się wiele rzeczy – oprócz dobrego scenariusza i pomysłowych gagów potrzeba bardzo dużo chemii w obsadzie.
Czy ekipa "Brooklyn Nine-Nine" da radę? Tego już taka pewna nie jestem. Nie jestem też przekonana, że FOX będzie potrafił wypromować serial (tak, ciągle nie mogę im wybaczyć skasowania "Ben and Kate"). Ale trzymam kciuki.
4. "Peaky Blinders"
Jedyny brytyjski serial w zestawieniu. Nie dlatego, że nie lubię brytyjskich seriali – po prostu uważam, że mogłyby być one lepiej promowane. Marne urywki zaprezentowane w jednym wspólnym zwiastunie to dla mnie trochę za mało. A "Atlantis", które jako jedyne jest rzeczywiście widoczne, na razie specjalnie mnie nie pociąga.
Czemu właśnie na "Peaky Blinders" patrzę z nadzieją? Bo lata 20. to moje ulubione klimaty. Bo podoba mi się obsada (Cillian Murphy!). Bo liczę na to, że Brytyjczycy zrobią własne "Boardwalk Empire" – może nie aż tak bogate i pełne wizualnych błyskotek, ale za to z krótszymi sezonami, w których nie będzie fabularnych zapychaczy.
3. "Hello Ladies"
Ostatnio kiedy komik przychodzi do kablówki, żeby zrobić serial, to prawie zawsze jest strzał w dziesiątkę. Stąd też moje duże zaufanie do Stephena Merchanta. Bohater "Hello Ladies" ma w trailerach, pokazanych przez HBO, bardzo dużo uroku. Mimo że posiada coś tak przyciągającego Amerykanki jak brytyjski akcent, nie potrafi umówić się z żadną kobietą w Los Angeles. Jak on to robi? Hm…
Liczę na dużo dobrego humoru w brytyjskim wydaniu i na to, że na małym ekranie pojawi się, a następnie zagości na dłużej kolejny charakterystyczny facet, od którego nie da się oderwać oczu, nawet jeśli gada o największych bzdurach.
2. "Mob City"
Nowy serial Franka Darabonta. Te cztery słowa w zasadzie już wystarczą za reklamę. A przecież "Mob City" to jeszcze klimat, to znakomita obsada, to ciekawy okres w historii Los Angeles (lata 40. i 50.), to wreszcie solidny materiał książkowy, na którym oparto scenariusz ("L.A. Noir: The Struggle For The Soul Of America's Most Seductive City" Johna Buntina).
I tylko szkoda, że tytuł "L.A. Noir" został zamieniony na banalne "Mob City".
1. "Masters of Sex"
Moja największa serialowa nadzieja to "Masters of Sex". Czemu? Bo materiały promocyjne wyglądają pięknie. Bo uwielbiam lata 60. i bardzo chcę, aby pojawiło się w TV coś, co godnie zastąpi "Mad Men". Bo uważam, że tematyka – pionierskie badania ludzkiej seksualności – wybrana została idealnie i daje nadzieję na świeży, niebanalny serial.
Bo Lizzy Caplan i Michael Sheen prezentują się razem niesamowicie na plakatach, ale w ich wspólnych scenach w zwiastunach iskry fruwają w powietrzu. Bo Lizzy gra kobietę, która jak na owe czasy głosiła dość odważne poglądy na temat seksu i nie mniej odważnie się zachowywała. Wreszcie – bo Michael Ausiello, który już widział pilota, twierdzi, że to najlepszy debiut od czasu "Mad Men".
Nie wiem, jak bardzo twórcy "Masters of Sex" musieliby to wszystko schrzanić, żeby nie działało na ekranie. Liczę na jedną z najlepszych premier roku i obym się nie zawiodła.