Kevin Spacey o koniecznych zmianach w TV [wideo]
Marta Wawrzyn
27 sierpnia 2013, 18:22
W przemowie na Edinburgh Television Festival Kevin Spacey, który ostatnio gra w "House of Cards" Netfliksa, uwypuklił wady amerykańskiej telewizji i wyjaśnił, czemu model polegający na zamawianiu setek pilotów niekoniecznie nadal ma sens.
W przemowie na Edinburgh Television Festival Kevin Spacey, który ostatnio gra w "House of Cards" Netfliksa, uwypuklił wady amerykańskiej telewizji i wyjaśnił, czemu model polegający na zamawianiu setek pilotów niekoniecznie nadal ma sens.
Zdobywca Oscara Kevin Spacey ostatnio pracuje w internecie. Robi serial, który jeszcze parę lat temu nazwalibyśmy internetowym – a dziś, m.in. dzięki Spaceyowi, tak już tego serialu nie nazwiemy. "House of Cards" to telewizja, i to telewizja najlepszej jakości. Telewizja, której nie ma na żadnym kanale; która jest w internecie.
Mogę sobie wyobrazić, że wiele osób, którym internet nie kojarzy się z robieniem dobrych seriali, drapało się długo po głowach, widząc "House of Cards". W końcu jednak wszyscy ci ważniacy wybrnęli z sytuacji całkiem dobrze, przyznając serialowi Netfliksa (temu i innym) liczne nominacje do Emmy. Ale przestarzały system, polegający na zamawianiu setek pilotów rocznie, na razie nie upadł.
"Chodziliśmy z 'House of Cards' po różnych stacjach i każda z nich była zainteresowana pomysłem, ale też każda z nich chciała, abyśmy najpierw zrobili pilot. Nie chodzi tu o naszą arogancję, po prostu chcieliśmy opowiedzieć historię, na którą potrzeba sporo czasu. Tworzyliśmy wyrafinowaną, wielowarstwową opowieść ze złożonymi bohaterami, którzy nie od razu pokażą, kim naprawdę są, i z relacjami, na które potrzeba miejsca" – opowiadał publiczności Kevin Spacey, wyjaśniając, że robienie pilota przestawiłoby wszystko do góry nogami. Trzeba by zupełnie inaczej rozpocząć serial, trzeba by od razu udowodnić, że jest dobry, wart oglądania. "Netflix był jedyną stacją, która powiedziała: 'wierzymy w was'. Nasza publiczność będzie oglądać serial. Nie potrzebujemy, żebyście robili pilot" – mówił dalej aktor.
Kevin Spacey przedstawił liczby, dotyczące amerykańskiej telewizji, które mogą wydać się szokujące. W zeszłym roku nakręcono 113 pilotów. 35 z nich zostało wyemitowanych w TV. Tylko 13 nowych seriali dostało zamówienie na kolejny sezon. W tym roku nakręcono jeszcze więcej – bo aż 146 pilotów. 56 z nich stało się serialami, ale nie wiadomo jeszcze, ile z nich dostanie 2. sezon. Koszt tego wszystkiego to ok. 300 – 400 mln dolarów rocznie.
Zdaniem aktora wypuszczanie wszystkich odcinków naraz, tak jak robi to Netflix, jest dobrym pomysłem. Publiczności podoba się to, że wreszcie wybiera, co i kiedy ogląda. Ludzie chcą kontroli. Chcą wolności. Jeśli chcą oglądać wszystkie odcinki naraz, należy im na to pozwolić. Trzeba dać ludziom to, czego chcą, kiedy chcą, w takiej formie, w jakiej tego chcą. I oczywiście za rozsądną cenę. Wtedy chętnie za to zapłacą.
Spacey przewiduje, że w ciągu najbliższej dekady albo dwóch przestaniemy widzieć różnice pomiędzy platformami. "Czy jeśli oglądamy film w TV, to już nie jest film, bo nie oglądamy go w kinie? Jeśli oglądamy serial telewizyjny na iPadzie, to już nie jest serial telewizyjny? Urządzenia są bez znaczenia. Etykiety stają się bezużyteczne. (…). Liczy się tylko opowiadana historia" – tłumaczył aktor.
Swoją drogą, to ciekawe, że to właśnie taki aktor – znany, utytułowany, i co tu dużo mówić, już nie najmłodszy – stał się rzecznikiem nowego porządku telewizyjnego. Coś się zmienia. Zmienia się bardzo powoli i w bólach, ale te zmiany widać już gołym okiem (wystarczy popatrzeć na tegoroczne nominacje do Emmy). Amerykanie dopiero z pewnym zdziwieniem odkrywają binge watching. Ale wystarczy spojrzeć na oglądalność produkcji w stacjach ogólnodostępnych, by zrozumieć, że oglądanie seriali całymi sezonami bardzo szybko wypiera model, w którym widz ma czekać o określonej godzinie przed odbiornikiem TV na odcinek.
I mnie to cieszy. Prawdę mówiąc, nie obraziłabym się, gdyby system polegający na zamawianiu setek pilotów całkiem upadł. Nie sprawia mi żadnej przyjemności oglądanie co roku dwudziestu tak samo idiotycznych komedii, o których już przed premierą jestem w stanie powiedzieć, że długo nie pociągną. Wolałabym, aby jesiennych nowości było mniej i aby były one bardziej przemyślane i dopracowane. I sądząc po spadającej z roku na rok oglądalności tych wszystkich "dzieł", nie ja jedna tak to widzę.